W sierpniu 2010 r. kilkudziesięciu polityków partii europejskich, określanych przez mainstreamowe media jako „skrajnie prawicowe”, m.in. belgijskiego Vlaams Belang i francuskiego Frontu Narodowego, udało się do Tokio na tygodniową konferencję. Zostali zaproszeni przez Uyoku Dantai, ugrupowanie japońskich nacjonalistów znanych z negowania japońskich zbrodni wojennych.

Quo vadis, narodowcu?

Temat konferencji: „Przyszłość ruchów nacjonalistycznych”. A jej zadeklarowany cel: „znaleźć sposób na ochronę narodowej tożsamości w erze globalizacji”. Zaproszeni delegaci nie kryli, z kim bądź czym walczą. Ze „skorumpowanymi elitami politycznymi”, „brukselskim dyktatem”, „globalizacją” oraz „masową imigracją”. Wówczas, zaledwie cztery lata temu, formacje określające się jako narodowe były traktowane przez europejskie elity polityczne jeszcze pobłażliwie i z pewną dawką pogardy. A głosowanie na nie było uważane za coś wstydliwego, do czego nie należy się przyznawać. Teraz to się zdecydowanie zmieniło. Europa wyraźnie skręciła w prawo. Majowe wybory do europarlamentu przyniosły zwycięstwo m.in. Frontowi Narodowemu we Francji, Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP) w Wielkiej Brytanii i Duńskiej Partii Ludowej, która domaga się otwarcie „więcej Danii w Danii”.

Co się stało, że Europejczycy przestali się bać nacjonalizmu? Mimo lewicowej poprawnej politycznie propagandy, ostrzegającej przed „nowym faszyzmem”, który miałby katapultować kontynent z powrotem do okresu III Rzeszy, poparcie dla ugrupowań narodowych rośnie. W najbliższym czasie niektóre z nich zapewne przejmą stery rządów w swoich krajach. Masowa imigracja, strach przed islamizacją, idące w parze z poważnym kryzysem gospodarczym i upadkiem państwa opiekuńczego, stworzyły podatny grunt dla narodowych haseł.

Przyczyniły się do tego także coraz większa liberalizacja obyczajów, wyzwania globalizacji oraz starania unijnych elit, by na siłę stworzyć homogeniczne „ponadnarodowe” państwo europejskie. Lęk przed idącym za tym rozmyciem tożsamości i utraty suwerenności na rzecz technokratów spowodował swoiste narodowe odrodzenie. Reakcją politycznego establishmentu w Europie jest strategia stara i wypróbowana. Przywoływanie duchów lat 30. XX w., Hitlera oraz Mussoliniego. „Nie zapominajmy, że nie tak dawno temu w Europie byliśmy świadkami przerażającej demonstracji ksenofobii, rasizmu i braku tolerancji” – tak zwycięstwo narodowych i eurosceptycznych formacji skomentował szef Komisji Europejskiej José Manuel Barroso.

Nie da się ukryć, że niektóre z nowych narodowych partii wprost odwołują się do symboliki oraz ideologii nazizmu. Złoty Świt, który ma 18 mandatów w greckim parlamencie, posługuje się swastyką, na wiecach gra „Horst-Wessel Lied” i poddaje swoich członków szkoleniom paramilitarnym. Jej lider Nikos Michaloliakos przebywa obecnie w więzieniu w oczekiwaniu na proces za zlecenie zabójstwa lewicowego rapera.

Michaloliakos, który założył partię w 1985 r., po zaciągnięciu rad od byłych członków rządzącej Grecją w latach 19671974 junty wojskowej, sam określa program Złotego Świtu jako narodowo-socjalistyczny. Ugrupowanie za ideał państwa uważa starożytną Spartę. W sprawach ekonomicznych występuje przeciwko komunizmowi i kapitalizmowi, opowiadając się za tzw. Trzecią Drogą. Postuluje również całkowite powstrzymanie napływu imigrantów do Grecji. Złoty Świt długo odwoływał się także do korzeni pogańskich, nazywając liberalizm nośnikiem judeochrześcijaństwa, ale po wizycie szefostwa partii w 1996 r. w Moskwie przyjął prawosławie jako „jedyną prawdziwą religię”.

Popularność formacja zyskała m.in. dzięki prostym, populistycznym działaniom, rozdając na szczycie kryzysu w Grecji, w najbardziej zubożałych dzielnicach miast, darmowe posiłki. Zastępując coraz bardziej kulejące greckie państwo.

Duma Węgier

Na granicy rewanżyzmu balansuje też Jobbik, obecnie trzecia siła w węgierskim parlamencie. Formacja zdecydowanie odrzuca szyld skrajnej prawicy, od którego woli określenie „partia narodowo radykalna, oparta na tradycyjnych wartościach, chrześcijaństwie i konserwatyzmie”. Ugrupowanie odrzuca klasyczny podział na lewicę i prawicę, dzieląc partie na te, które popierają bądź nie popierają globalizacji.

Zacięcie walczy Jobbik z Romami i globalnym kapitałem, który identyfikuje jednoznacznie jako żydowski, ściągając na siebie oskarżenia o antysemityzm. Jeden z posłow ugrupowania, Márton Gyöngyösi zaproponowal rok temu stworzenie listy Żydów w parlamencie i rządzie, którzy „stwarzają poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa”. W maju 2013 r. działacze Jobbiku oprotestowali Światowy Kongres Żydów odbywający się w Budapeszcie, apelując do Żydów, by „poszukali sobie innego kraju do inwestowania, bo Węgry nie są na sprzedaż”.

Partia zdobyła dużą popularność m.in. dlatego, że uporczywie domaga się cofnięcia traktatu z Trianon, w którego wyniku Węgry utraciły po I wojnie światowej dostęp do morza i niemal dwie trzecie ludności. Szef Jobbiku Gábor Vona uważa, że naród węgierski jest zniewolony i z jednej strony systematycznie pozbawiany tożsamości przez Unię Europejską, bo stanowi „źródło taniej siły roboczej”, a z drugiej musi się zmagać z zagrożeniem ze strony mniejszości etnicznych, których „populacja rośnie”. „Na szali leży przyszłość węgierskiego narodu, w sensie etnicznym i gospodarczym” – twierdzi.

Porównywanie większości dzisiejszych partii narodowych w Europie do faszyzmu i nazizmu byłoby jednak niesprawiedliwe. Większość z nich nie ma bowiem żadnych korzeni w historycznej skrajnej prawicy i wykonała olbrzymi wysiłek, by się zdystansować do najbardziej ponurego okresu w historii XX-wiecznej Europy. Nowy europejski nacjonalizm nadchodził falami. W latach 80. XX w. odwoływania do III Rzeszy były jeszcze ewidentne. Królowały flagi, mundury i wyraźna niechęć do demokracji, która cechowala także formacje nacjonalistyczne okresu międzywojennego. Dziś narodowcy zamiast obalać demokratyczny system, chcą go zmieniać od wewnątrz. Kiedy Marine Le Pen przejęła w 2011 r. stery francuskiego Frontu Narodowego, zabroniła działaczom stosowania antysemickiej retoryki.

Zastąpiła ją retoryką antyislamską, podkreślając, że nie przeszkadzają jej muzułmanie, tylko islam. Naród, jeśli w ogóle występuje jako pojęcie w dyskursie tych ugrupowań, jest pojęciem miękkim. Służy do tego, by się odgraniczyć. Nazwy partii takie jak „Prawdziwi Finowie” dobrze to obrazują. Hasło Jobbiku przez długi okres głosiło tautologicznie: „Węgry należą do Węgrów”. Wyraźnie wybrzmiewa tu potrzeba obrony narodu niszczonego przez globalizację i europejską integrację. Nie jako jednostki etnicznej, tylko kulturowej. Wybrzmiewa również kontrdżihad, walka z kulturowym zagrożeniem, które zagnieździło się w samym cercu Europy. Dlatego dla Frontu Narodowego Francuzem jest „każdy, kto przyjmuje i stosuje zasady republiki”. Bez względu na to, jakiego jest pochodzenia. Populizm w miejsce rasizmu. „Partie te apelują do przegranych w postzindustrializowanej, wielokulturowej Europie, bez względu na to, kim oni są” – uważa amerykański politolog Robert O. Paxton.

Utrata znaczenia radykalnej lewicy po upadku komunizmu oznacza, że narodowe partie nie mają konkurencji w koncentrowaniu głosów sfrustrowanych. A są to w istocie ugrupowania protestu. Według sondażu instytutu Demos 55 proc. wyborców FN podało jako powód swojego poparcia „strach przed imigrantami”, a 35 proc. „niezadowolenie ze sposobu, w jaki rząd zaradza kryzysowi”.

Nacjonalistyczny kalejdoskop

Tyle samo, ile łączy nowe narodowe partie, je także różni. Zgodnie z lokalnymi gustami, tradycjami i tabu. PVV Geerta Wildersa opowiada się za małżeństwami homoseksualnymi i popiera Izrael, podczas gdy FN Marine Le Pen otwarcie wypowiada się po stronie Palestyńczyków i maszeruje przeciwko obyczajowej rewolucji.

Nacjonalizm włoskiej Ligi Północnej jest regionalny. Partia domaga się federalizacji Włoch i większej autonomii dla północnych prowincji, które finansują biedniejsze, południowe. Regionalny nacjonalizm cechuje także belgijski Vlaams Belang, który w przeciwieństwie do większości narodowych formacji jest proeuropejski. Znowu inne, jak brytyjska UKIP Nigela Farage’a, w ogóle odrzucają określenie partii narodowej mimo antyimigranckiej retoryki i uważają się w pierwszym rzędzie za ugrupowania eurosceptyczne.

Ciekawe jest przy tym to, że trudno o nacjonalistyczne partie w doświadczonych kryzysem Hiszpanii i Portugalii, podczas gdy kwitną one w bogatych i mało dotkniętych przez kryzys krajach jak Norwegia, Finlandia i Austria. To pokazuje, że ciężka sytuacja gospodarcza i bezrobocie nie wystarczą, by wytłumaczyć nagły wzrost popularności tych ugrupowań. Kluczem jest brak zdolności rządów do obrony miejsc pracy, tradycji i granic. Do wskazania kierunku, w którym należy podążać. Jak twierdzi francuski socjolog Dominique Reynié – „jest to elektorat egzystencjalnie zdestabilizowany, zdezorientowany”.

Według holenderskiego politologa Casa Mudde’a nowe ruchy narodowe wybrały podejście minimalistyczne: nacjonalizm, ksenofobię, bezpieczeństwo (w sensie walki z przestępczością) oraz szowinizm opiekuńczy. Wszystko podane w otoczce antyestablishmentowej. Tyle że na długą metę będzie im trudno pozostać wiernym własnym hasłom. Niektóre w ramach starań, by stać się bardziej „akceptowalne”, już zgodziły się na współrządzenie z formacjami, których legitymacje poprzednio kontestowały. Łatwo w ten sposób utracić wiarygodność. Ku konsternacji wyborców nacjonalistyczna Partia Postępu weszła do mniejszościowego rządu koalicyjnego. Jej liderka Siv Jensen została nawet ministrem finansów.

Istnieje też ryzyko, że ich idee będą przechwytywane przez mainstreamowe partie. We Francji za prezydentury Nicolasa Sarkozy’ego rząd zrealizował wiele żądań FN Marine Le Pen, m.in. wydalił dziesiątki tysięcy Romów oraz zakazał noszenia islamskich chust. Brytyjscy laburzyści po zwycięstwie UKIP w eurowyborach zaczęli mówić o „lepszej ochronie granic”. Tym samym, wraz z ogólnym przesunięciem się polityki na prawo, granica między ugrupowaniami określającymi się jako narodowe a rządzącym politycznym establishmentem będzie coraz cieńsza. Ich dobra passa może się więc okazać krótkotrwała.

Agnieszka Rybińska

Artykuł ukazał się na łamach Tygodnika "NOWA KONFEDERACJA"