Europa dała się przekonać, że droga do rozwiązania konfliktu na Donbasie wiedzie przez ustępstwa wobec Rosji i że to Ukraina ponosi ciężar odpowiedzialności za wojnę. Wydaje się, że państwa Zachodu niedługo będą skłonne uwierzyć nawet w najbardziej absurdalną narrację.

Zacznijmy od istotnej (choć niedostrzeżonej) wypowiedzi europosła Zdzisława Krasnodębskiego. Powołując się na parlamentarne wystąpienie Andrzeja Dudy, profesor zgłasza zastrzeżenia co do mandatu Francji i Niemiec do reprezentowania całej Europy w rozmowach pokojowych z Ukrainą i Rosją. Jak słusznie zauważa, istnieje szereg instytucji unijnych predestynowanych do występowania na forum międzynarodowym w imieniu całej wspólnoty. Mimo to, w negocjacjach w Mińsku udział biorą przedstawiciele tzw. „czwórki Normandzkiej”, tj. formatu „ustalonego” podczas obchodów 70. rocznicy lądowania w Normandii. Czemu tak się dzieje? Prof. Krasnodębski wskazuje na zjawisko „koncertu mocarstw”, demaskując tym samym tych, którzy „naprawdę rządzą Europą”.

Czy profesor Krasnodębski mówi jak jest? Uważam, że nie do końca. Niejeden obserwator zauważył, że Francji i Niemcom do statusu mocarstwa obecnie raczej dalej niż bliżej. Jeśli zaś przy negocjacyjnym stole mieliby usiąść faktyczni panowie tego świata, to zdecydowanie zabrakło przy nim prezydenta USA. Na niekorzyść tezy o mocarstwowym charakterze przedstawicieli Europy świadczą również rezultaty porozumień. Wynika z nich jasno, że Merkel i Hollande niemal całkowicie poszli na rękę Rosji. Cóż, jeśli w mińskim Pałacu Niepodległości pojawiliby się reprezentanci jakichkolwiek mocarstw, to z pewnością pokazaliby większy „pazur” w pertraktacjach. Tak sobie przynajmniej wyobrażam mocarstwowość.

Siła czy potęga państwa zdecydowanie nie jest więc tym czynnikiem, który zdecydował o składzie osobowym zespołu „negocjatorów pokoju”. Zagadka „co nim w takim razie jest?” pozostaje nadal aktualna.

Uważam, że klucz do jej rozwiązania nie leży tam, gdzie się biją, a tam, gdzie o tej wojnie gadają. Media, opinia publiczna, nastroje i dezorientacja społeczeństw – to one wyłoniły reprezentantów Europy jeszcze na długo przed rozmowami w Mińsku. Merkel i Hollande są więc w pewnym sensie reprezentantami Zachodu. Nie jego państw, parlamentów, interesów czy instytucji, ale sumień i mniemań. Występują w imieniu większości Europejczyków, którzy z każdym dniem gotowi są  zapłacić wyższą stawkę za cudowne zniknięcie problemu. Obecność kanclerz Niemiec i prezydenta Francji na salonach jest więc w pewnym sensie wskaźnikiem nastrojów całego kontynentu. Oto obraz współczesnej Europy: jedni grają na siebie, inni grają na wstrzymanie, a jedyni inicjatywni grają na święty spokój. Bez względu na to kto jutro zaopiekuje się Donbasem, Putin już dziś dobił swego. Zniszczył Europę.

Jak do tego doszło?

Europa od początku nie za bardzo miała pomysł na interpretację kolejnych wydarzeń w Ukrainie. Powstało szerokie pole do spekulacji, miesiącami rozwijano równolegle kilka ścieżek narracji.  Fakt ten zręcznie wykorzystywali rozmaici – zewnętrzni i wewnętrzni – gracze, by stopniowo „rozmiękczać” stanowisko Zachodu wobec wojny. W opinii publicznej udało się wyhodować poczucie dezorientacji, frustracji i w końcu zrezygnowania. Tym sposobem do dnia dzisiejszego Europejczycy dali sobie wmówić, że problemem w konflikcie nie jest Rosja, lecz Ukraina i wszyscy ci, którzy chcieliby jej pomóc.

W europejskim dyskursie o Ukrainie popełniono serię niewybaczalnych błędów. Bajki o majdanowych radykałach (nie widziałem ich nigdzie, poza ekranem telewizora!); wątpliwości co do nazewnictwa „prorosyjskich separatystów” (garść popularnych nazw: „lokalna milicja”, „donieccy powstańcy” czy „bojówki separatystyczne”); budowanie atmosfery niepewności wokół tematu obecności rosyjskich wojsk w Ukrainie (jedni twierdzą, że rosyjskie wojska są w Donbasie, inni – że ich tam nie ma, powinniśmy wysłuchać obu stron); insynuowanie, że Poroszenko wypowiedział wojnę własnemu narodowi. Oto garść europejskich grzechów głównych. Dziś wychodzą nam bokiem. Trzeba działać, a demokracja – koło zamachowe europejskiej polityki – od dawna tańczy pod dyktando Moskwy. Gdy Kijów rozpaczliwie oczekuje na nasz zdecydowany ruch, otrzymuje francusko-niemiecką delegację, która podpisuje wszystko, co im Putin podsunie.

Konstanty Chodkowski 

Artykuł pochodzi z portalu Eastbook.eu