Bruksela, sobota 30 sierpnia, uroczystość intronizacyjna Donalda Tuska jako szefa Rady Europejskiej.  Wielka pompa, bardzo droga i  etykieta chińskiego dworu cesarskiego –  im więcej chce się  ukryć, tym więcej  słów.  Toteż  słowa lały się rzeką, a sens kapał kroplami.  ”Przychodzę z kraju, który głęboko wierzy w sens zjednoczenia Europy” – zadeklarował Tusk. Ale jakiej Europy - ojczyzn, federacyjnej, jednej prędkości, kilku prędkości, sprawiedliwej czy zhegemonizowanej - już nie powiedział. A potem „Zdaję sobie sprawę, że moim głównym zadaniem będzie wypracowywanie kompromisów”. Tu nie ma wątpliwości, o jaki kompromis chodzi - taki, który będzie się podobał Angeli Merkel.  I dodał: ”…a siedzę obok mistrza w tej sztuce” – i tu wskazał na Hermana Van Rumpoya, który uśmiechnął się  szeroko. Kiedy jednak przypomnieć sobie  kompromisy poprzednika Tuska, które nie pozwoliły mu stanąć na kijowskim Majdanie, skutecznie protestować przeciw obecności „zielonych ludzików” na Krymie, a teraz  inwazji Rosji na Ukrainę,  wielu z nas takie ugody nazywa „zgniłym kompromisem”.  

Europejskie media – chyba prócz brytyjskich -  właściwie odebrały nominacje Donalda Tuska.  Niemieckie wciąż nie posiadają się z radości.  Hiszpański „El Pais” stwierdził  melancholijnie „Europa coraz częściej mówi po niemiecku”. Ale najcelniej  określił to „Le Monde”: ”Donald Tusk słabo mówi po angielsku, wcale po francusku i znakomicie po niemiecku. I zdaje się, że  takie będą kierunki jego polityki jako szefa RE”.   Nic dodać, nic ująć.  Oceny  przez media samego Tuska są  już bardziej rozstrzelone.  Od  „nie zna języków” i  „słabo orientuje się w problematyce unijnej” aż do „jest jednym z najbardziej doświadczonych polityków w Europie”, „przeprowadził Polskę przez okres kryzysu”, i „stanowczy, ale prowadzi politykę spokojnej ręki”.  Przy czym jedynie te dwie pierwsze oceny pokrywają się z naszymi polskimi odczuciami.  

Jednak  najbardziej  ambiwalentne odczucia wzbudza reakcja na  wybór Donalda Tuska na mandaryna UE,  Davida Camerona. Dokonała się tutaj manipulacja na dużą skalę! A premier, przecież  naprawdę doświadczony polityk, od 9 lat szef Partii Konserwatywnej, od 4 premier potężnego europejskiego kraju,  dał się ograć jak dziecko.

No, ale on nie gra znaczonymi kartami, ani nie trzyma w rękawie czterech asów. Po prostu nastąpiło kolejne – po  clashu z modelem polityki uprawianej przez Putina -  zderzenie kultur politycznych. I niestety, już wkrótce dobroduszny pacyfista może się przekonać,  jak daleko został wyprowadzony w pole. Ze nie będzie miał w Tusku sojusznika w resetowaniu Unii – a raczej tylko tyle, na ile zezwoli Berlin. I że polski premier nie będzie buforem między Putinem a Unią, jak sobie brytyjski premier wyobrażał. Albo będzie, lecz na tyle, na ile będzie to wygodne dla niemieckiej kanclerz – dla której Putin jest ważniejszym partnerem niż tracąca na znaczeniu Wielka Brytania, która nie należy do strefy Schengen, ani euro, wciąż się z Brukselą chandryczy, a nawet planuje opuścić Wspólnotę.

A oto kronika wypadków:  

25 sierpnia, poniedziałek. Donald Tusk, który w kraju  utrzymuje pokerowe milczenie, rozgrywa swoja partię w Europie. Telefonuje do premiera Camerona i prosi o wsparcie, deklarując ze swej strony pomoc w przeprowadzeniu reform w Unii Europejskiej.  Jeszcze tego samego dnia  Cameron wyraża  poparcie dla polskiego premiera, w nadziei że pomoże mu wynegocjować nowe warunki brytyjskiego członkostwa, no i tym samym wygrać referendum w 2017 na temat  pozostania, bądż wystąpienia z Unii.   

26 sierpnia, wtorek. W „Guardianie” pojawia się materiał, gdzie sygnalizuje się poparcie kandydatury Tuska na szefa Rady Europejskiej przez Camerona.  Jest  passuso tym, że premier chciałby mieć  w Tusku – zwolennika reform  UE, przeciwwagę  do przewodniczącego Komisji Europejskiej Jean – Claude’a Junckera, który jest rzecznikiem stabilizacji, a jeśli już,  to federalizacji Unii.  

28 sierpnia, czwartek. W „Timesie” ukazuje się artykuł  z podtytułem „Polski premier, to właściwy człowiek, by zaostrzyć odpowiedz Unii w dialogu z Rosją”.   Wspomina się o tym,   że Unia Europejska powstała po to, by zapobiec nowej wojnie w Europie, a następne  pokolenie przywódców musi być świadome tej roli.  Oraz  tym podobne komunały, apelujące do dobrej woli „następnego pokolenia przywódców Unii”. 

30 sierpnia, sobota, „ Daily Telegraph”,  gdzie w artykule Brunona Waterfielda i Tima Rossa znalazł się ciekawy fragment. „Zródło brytyjskie” informuje, że polski premier obiecał poprzeć Camerona w planach wprowadzenia nowych cięć zasiłków socjalnych dla emigrantów „dla innych”, a więc pozabrytyjskich, państw Unii. Nie wiadomo, czy Tusk swoim zwyczajem, nakłamał i naobiecywał, mając nadzieję, że to rozmowa konfidencjonalna, i że potem jakoś się z tych obietnic wyplącze – i to byłaby pierwsza kompromitacja Tuska na międzynarodowym forum. Ale być może, że miał na to zgodę Merkel, która także boryka się z problemami immigrantów, i już w ubiegłym roku  na szczycie w Brukseli dogadywała się na ten temat  z Cameronem. Taka opcja też nie jest wykluczona, ale wtedy nazywałoby się to zdradą interesów 650 tys. Polaków, zamieszkujących na Wyspach.

Co Donald Tusk naopowiadał premierowi Cameronowi o swojej woli reform Unii, nigdy się nie dowiemy, ale na pewno wiele. Zapewne przedstawił się jako mąż opatrznościowy i z jednej strony  zapewnił o swojej woli reform Unii,   powiedział kilka słów na temat znajomości  „rosyjskiej duszy” oraz „imperialnych  ambicji Putina”, z drugiej -  zarekomendował jako  człowiek kompromisów, którym Cameron także jest, wiec mogło mu się to podobać. Nie zapominajmy też w jak trudnej sytuacji  jest w tej chwili premier Wielkiej Brytanii.  18 września, po 307 latach sojuszu, referendum w sprawie secesji  Szkocji,  wynik  badan opinii publicznej  pokazuje  50%  na nie i 37% na tak, ale  aż 23% niezdecydowanych. Prawybory w  Clacton-on-Sea  /jedno z miast, gdzie lądują emigranci/, które zakończyły się klęską  konserwatystów i ucieczką  torysowskiego posła Douglasa Carswella do UKIP-u, i wielką wygraną tej partii.  No i w maju 2015 roku wybory parlamentarne, w których rozstrzygnie się czy torysi utrzymają władzę, czy oddadzą ja laburzystom, którzy znowu przewrócą państwo i finanse do góry nogami i zniszczą hossę gospodarczą, którą widać na Wyspach.  I, sądząc z atmosfery w kraju,  szanse ugrupowania Camerona nie wyglądają różowo. W takiej sytuacji David Cameron jest naprawdę w pozycji bardzo wrażliwej, i  tym łatwiej ulega perswazji. 

A oto jeszcze jeden powód podatności Camerona na argumenty Tuska. Długo zastanawiałam się, skąd tak wielki rozdźwięk między wiedzą o Rosji  brytyjskiej prasy konserwatywnej, gdzie czytuję świetne analizy  odradzającego się  rosyjskiego imperializmu, a bardzo ostrożną polityką szefa rządu wobec Putina. Ale już rozumiem - handel bronią i know how, City z całą masą  firm rosyjskich i ukraińskich oligarchów, które przynoszą budżetowi wielkie zyski, rosyjskie inwestycje i rosyjska konsumpcja, ważna w utrzymaniu gospodarczego boomu. Obraz  Rosji w wyspiarskich mediach jest wyrażny, ale Europy Wschodniej  - już nie. BBC, ITV i inne media interesują się Polska jedynie przy okazji wyborów parlamentarnych czy prezydenckich,  katastrofy na wielką skalę czy nominacji na wysokiego dostojnika Unii. Informacje pochodzą albo od wysłanników Reutera,  albo od ludzi związanych z establishmentem „Gazety Wyborczej” jak Michnik, bracia Smolarowie, były korespondent „Financial Times” Jan Cieński, etc. Stąd wizerunek  Polski w brytyjskich mediach, stąd obraz  premiera Tuska -  znany nam dobrze z „GW” i TVN24 – „polityk wytrawny i koncyliacyjny”, „zwolennik reform w Unii”, „liberał  gospodarczy, który w stanie   wojennym założył własną firmę”, etc.  

W tym opisie nie znajdziemy słowa o zniszczonej polskiej gospodarce i powiększeniu się obszarów nędzy, o niszczeniu demokracji,  wysokim poziomie korupcji i  likwidacji niezależności naszej polityki zagranicznej.  Ani o wasalizacji  Tuska przez  Angelę Merkel, a Polski  przez  Niemcy.  Cameron miał prawo sądzić, że  z polską historią i zaszłościami Tusk będzie w stosunkach z Rosją i Niemcami prowadził politykę „jastrzębia”. Przecież nic nie wie  o jego dziadku z Wehrmachtu i niemieckim pochodzeniu, o żółwikach z Putinem na lotnisku w Smoleńsku, o odwadze inaczej  po katastrofie smoleńskiej i podczas negocjacji dotyczących naszego bezpieczeństwa energetycznego.  Cameron wsparł go, bo sądzi, że Tusk będzie rzecznikiem unijnych reform i stabilizatorem między Putinem a Unią i Wielką Brytanią - która zresztą zawsze lubiła wyciągać  gorące kasztany cudzymi rękami - że zaproponuje twardszy kurs, choć nie nazbyt twardy.  

Nic z tych informacji nie dotarło do uszu premiera Camerona, bo nieliczni brytyjscy dziennikarze w Polsce, to liberalna lewica, a polskich w Wielkiej Brytanii, takich, którzy  są członkami  The London Correspondents’ Service i uczestniczą w konferencjach prasowych z możliwością zadawania pytań premierowi, jest dwóch. Trzeba wzmocnić kadrę korespondentów konserwatywnych za granicą,  a opozycja powinna organizować konferencje dla  prasy zagranicznej tu, w Warszawie. Nie czas płakać nad rozlanym mlekiem, ale  warto coś zrobić,  żeby zapobiec nowej kałuży.

Elżbieta Królikowska-Avis
Londyn, 1 września 2014

Źródło: Sdp.pl