Ministerstwo Zdrowia chce uporządkować kwestię dostępności leków antykoncepcyjnych bez recepty. Chodzi przede wszystkim o tabletkę ellaOne, która od ponad roku dostępna jest bez recepty dla osób powyżej 15. roku życia. Na razie nie wiadomo, w którą stronę owo porządkowanie pójdzie. Czy resort podwyższy poprzeczkę i tabletka będzie dostępna dla osób pełnoletnich czy powróci do stanu sprzed zmian – tabletkę będzie musiał wypisać lekarz i dopiero na podstawie recepty będzie mogła być ona wydana z apteki.

Dla producenta oba rozwiązania to automatycznie mniej klientów i mniejsze zyski. Jest więc o co walczyć. Na razie bowiem bezreceptowa sprzedaż preparatu bije rekordy. Jak podaje portal GdziePoLek.pl, w styczniu najbardziej pożądanym produktem była właśnie dostępna bez recepty antykoncepcja awaryjna. Jak informuje twórca portalu, wzmożone poszukiwanie produktu nasila się w weekendy. I jest to najczęściej wyszukiwany na stronie produkt. Lobby antykoncepcyjnemu udało się bowiem przekonać kobiety, że antykoncepcja awaryjna to produkt pierwszej potrzeby, który należy zawsze nosić w swojej torebce.

EllaOne to nie dropsy, to preparat zawierający kilkukrotnie większe stężenie hormonów, niż zwykła tabletka antykoncepcyjna. Z niezrozumiałych powodów każdą inną antykoncepcję musi przepisać kobiecie lekarz, tę zaś pacjentka może przyjmować bez konsultacji. I choć w ulotce wyraźnie jest napisane, że preparatu nie należy stosować wielokrotnie w cyklu miesiączkowym, nikt tego nie kontroluje. No bo jak? Więcej, lekarz nie jest tylko końcówką długopisu, która wypisuje recepty na żądanie. Przepisanie silnego środka winno być poprzedzone więc badaniem, wywiadem etc. Farmaceuta nie ma takich możliwości. Nie ma też warunków, by poinformować o wszelkich skutkach ubocznych, wszak sprawa dotyczy sfery intymnej, a w aptece kolejka to raczej norma niż wyjątek.

15-latka bez problemu dostanie w aptece silny preparat, który nie do końca wiadomo, jak zadziała na jej organizm (wszak sam producent przyznaje, ze nie prowadził nawet badań na tak młodych kobietach. Charakterystyka produktu leczniczego elleOne wskazuje w sposób jednoznaczny, że: ”Badania kliniczne produktu ellaOne objęły ograniczoną liczbę kobiet w wieku poniżej 18 lat”.). Nie kupi natomiast ani papierosów, ani piwa, które wypite doraźnie raczej spustoszenia w jej organizmie nie zrobią. Nie, nie namawiam młodych dziewcząt ani do picia alkoholu, ani do palenia papierosów, zastanawiam się tylko dlaczego w sprawie, która może mieć niebagatelny wpływ na jej przyszłe życie, może decydować sama. Czy skutki uboczne też będzie leczyła sama, czy już jednak w obecności rodziców?  Naprawdę nie rozumiem tej niekonsekwencji.

Mam więc propozycję. Skoro do młodych ludzi bardziej przemawia obraz niż słowo, może warto oznaczyć pudełka z antykoncepcją awaryjną na takiej samej zasadzie, jak oznaczane są choćby papierosy. Wyraźny napis, że jest to szkodliwe dla zdrowia. A na pewno szkodliwe jest dla poczętego dziecka. Nie bez powodu producent zastrzega, by nie przyjmować tabletki, kiedy kobieta podejrzewa, że może być w ciąży. Badania prowadzone dotychczas na zwierzętach jednoznacznie pokazują, że substancja czynna preparatu (octan uliprystalu) działa embriotoksycznie, czyli zaburza rozwój zarodka zwierząt doświadczalnych. Takich samych rezultatów można spodziewać się więc w przypadku ludzkich zarodków. Tylko, że lobby antykoncepcyjne ucina zawsze taką dyskusję. Szkoda, że do dziewcząt i kobiet trafia wyłącznie przefiltrowana przez lobby informacja.

Rzetelna wiedza o skutkach ubocznych, nie tylko tych zauważalnych od razu typu wymioty czy ból głowy, ale przede wszystkim tych długofalowych nie powinna być bagatelizowana, tylko rzetelnie przekazywana. Nie chodzi o straszenie, tylko pokazanie prostych konsekwencji. Może wówczas kobiety uświadomią sobie, że to jednak silny preparat hormonalny, a nie homeopatyczna kulka. Dyskusja, która od ponad roku się toczy pod dyktando producenta, wyraźnie skręca ku beztroskiemu podchodzeniu do swojej płodności i beztroskiemu podchodzeniu do przyjmowania antykoncepcji awaryjnej.

Niestety, inaczej przyjmowanie tabletki „dzień po” wygląda ze strony studia telewizyjnego, gdzie jego zalety zachwalają zazwyczaj lekarze niekoniecznie obiektywni i wiarygodni, bo współpracujący na różnych polach z koncernami produkującymi ową antykoncepcję, a inaczej z perspektywy szpitalnej izby przyjęć.

Z niecierpliwością czekam więc na decyzję Ministerstwa Zdrowia. Tym bardziej że z drugiej strony pojawiają się głosy, że należałoby całkowicie znieść limit wieku. – To ograniczenie nie jest dobrym rozwiązaniem, bo prawdziwe dramaty przeżywają młode dziewczyny, które zajdą w ciążę. Te starsze jakoś sobie poradzą – przytacza wypowiedz dr Grzegorza Południewskiego tygodnik „Newsweek”. Cóż, lobby antykoncepcyjne nie śpi i dobrze umie liczyć. Nie tylko na siebie, ale przede wszystkim na niewiedzę kobiet, którym fachowcy w lekarskich kitlach gotowi sprzedać są każdą bajkę, byle interes się kręcił.

 

Małgorzata Terlikowska