Jednym z najchętniej wyznawanych ateistycznych dogmatów jest ten, który mówi, że nie Bóg stworzył człowieka, ale człowiek stwarza sobie Boga na swoje podobieństwo – pisze Sławomir Zatwardnicki w „Elementarzu katolika”, Wydawnictwo FRONDA.

W tym starym zarzucie, bodaj najradykalniej sformułowanym przez Ludwika Feuerbacha, zawiera się sporo racji, i dlatego niewierzący nielicho się mylą, gdy go wypowiadają. Jeśli człowiek ulega pokusie tworzenia sobie bożka na miarę swoich wyobrażeń, to jest to możliwe tylko dlatego, że rzeczywiście Bóg uczynił człowieka na swój obraz.

Człowiek jest obrazem Boga, ale nie Jego zdjęciem. Człowiek jako obraz Boga odsyła do pierwowzoru, którym jest Chrystus, Bóg i Człowiek. Tym się różni człowiek od dzieła sztuki, że dopiero ma się nim stać. Ojcowie Kościoła mówili o obrazie, który już w nas istnieje, oraz o podobieństwie, którego Boski Artysta nie osiągnie bez naszej współpracy (por. Rdz 1,26). Nie jest dobrze, gdy człowiek próbuje na podstawie obrazu Bożego rozpoznawanego w sobie upodabniać Boga do siebie, zamiast upodabniać się do Chrystusa – Obrazu Boga niewidzialnego, który jest przed wszystkim i w którym wszystko ma istnienie (por. Kol 1,15-17).

Można sobie wyobrazić Boga tworzącego ludzi według modelu Wcielonego Słowa; patrząc na Chrystusa, którego Pismo nazywa „ostatnim Adamem”, stwarzał pierwszego Adama. O tyle słaba to ilustracja, że również Chrystus jest Stwórcą (stwarzają zresztą wszystkie Osoby Boskie), można więc powiedzieć, że to sam Drugi Adam, według słów św. Piotra Chryzologa, „umieścił swój obraz w pierwszym, gdy go stwarzał”. Dlatego jako ludzie jesteśmy nie tylko dla innych, ale również dla samych siebie tajemnicą, która „wyjaśnia się naprawdę dopiero w tajemnicy Słowa Wcielonego” (Gaudium et spes). Albo nie wyjaśnia się wcale, bo się jej istnieniu zaprzecza. Wolno człowiekowi nie uznać swej godności, jak wolno było w Chrystusie nie poznać Boga. Mówiąc językiem Pana na chwilę przed Ukrzyżowaniem: „Bo jeśli z zielonym drzewem to czynią, cóż się stanie z suchym?” (Łk 23,31).

A właśnie w poznaniu – oraz kochaniu – przejawia się wyjątkowość człowieka na tle wszystkich innych stworzeń! „Tylko człowiek – powiada Katechizm – jest wezwany do uczestniczenia w życiu Bożym przez poznanie i miłość. Został stworzony w tym celu i to stanowi podstawową rację jego godności” (nr 356). Nie coś i nie byle kto, ale człowiek – jako jedyny – znajduje uznanie w oczach Boga, który widzi w Nim partnera dialogu, choć, co trzeba przyznać, człowiek jako jedna ze stron Bosko-ludzkiego przymierza, mimo że powołany do nieskończoności, sprawia wrażenie nieco ograniczonego. A jednak zostaje uznany za zdolnego do dania odpowiedzi wiary i miłości powołującemu go Bogu.

„Bóg ulepił człowieka z prochu ziemi”, czytamy w Księdze Rodzaju, „i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia” (2,7). W ten obrazowy sposób przedstawił autor natchniony prawdę o tym, że jako ludzie jesteśmy istotami zarówno materialnymi, jak i duchowymi, chciałoby się powiedzieć „złożonymi” z duszy i ciała, gdyby taki sposób mówienia nie był rzutowaniem tego, co cielesne, na to, co duchowe, jakby dusza miałaby być takim samym „puzzlem” składającym się na człowieka. Lepiej powiedzieć, że dusza to nadprzyrodzone, od Boga pochodzące oprogramowanie, które sprawia, że cały człowiek – w jedności ciała i duszy – zostaje uzdolniony do wejścia w komunię z Bogiem. Jednak i taki komputerowy język niesie ze sobą zagrożenie – jak wirus infekuje myślenie o człowieku, który nie jest przecież maszyną.

Współczesnemu człowiekowi zanurzonemu po uszy w tym, co doczesne, może wydawać się bujaniem w chmurach informacja o pochodzeniu „z rodu Bożego” (Dz 17,29). A jednak właśnie ten „filozofuje nad rozmaitymi kształtami obłoków” (© Marceli Motty), kto głowę zwiesza ku ziemi. Z kolei jedynie ten twardo stąpa po niej, kto wzrok kieruje ku niebu. Jak świeżo „upieczony” ojciec, który z radości wyprawia imprezę zwaną „pępkówką”, tak Stwórca z radości uczynienia człowieka podarował mu całe stworzenie, nad którym ten ma panować – w tym celu, aby wszystko zostało poddane Bogu wraz z człowiekiem. „Bóg wszystko stworzył dla człowieka, ale on został stworzony, aby służyć Bogu i kochać Go oraz by ofiarować Mu całe stworzenie” (KKK 358).

To wyjątkowe powołanie człowieka jednoczącego w sobie to, co materialne, z tym, co duchowe, na mocy którego człowiek zostaje wezwany do jednania całego świata z Bogiem, Biblia wyraża obrazkiem ogrodniczym: „Pan Bóg wziął zatem człowieka i umieścił go w ogrodzie Eden, aby uprawiał go i doglądał” (Rdz 2,15). Nie do końca może nas, ludzi „cywilizowanych”, przekonuje ten język rolniczy, ale przecież nie przestaje być dla nas zrozumiały. Zresztą, nawet i w tych „młodych, wykształconych i z wielkich ośrodków” odzywa się czasem atawistyczna tęsknota za poużywaniem sobie motyki, wideł, grabi i łopat. Ogród rajski po upadku pierwszych rodziców przypomina bardziej zachwaszczony ogródek działkowy, na którym się haruje i z którego w pocie czoła pożytek się czerpie. Co bardziej nadwrażliwym (grzech pierworodny powoduje problemy człowieka również z samym sobą) świat jawi się raczej ogrodem koncentracyjnym. No cóż, gdyby świat z kolei umiał mówić, pewnie przytoczyłby definicję człowieka podaną w Nonsensopedii: „bardzo rozpowszechniony szkodnik środowiska naturalnego”.

W raju obowiązywały harmonijne relacje pomiędzy człowiekiem a światem, a także między ludźmi. Gdyby byli tam ateiści, nie ułatwialiby sobie zadania i nie odrzucali Boga na podstawie Jego fałszywego obrazu tworzonego przez wierzących. Ci z kolei nie myliliby się jak diabli, bo zachowaliby podobieństwo do Boga. Ale ani ateistów w raju być nie mogło, ani czcicieli wymyślonych bożków, bo człowiek dzięki łasce doświadczał przyjaźni z Bogiem i, co warto podkreślić, również z samym sobą. Malowanie Boga na swoje podobieństwo wiąże się przecież ze zniekształceniem obrazu Boga w człowieku.

Sławomir Zatwardnicki, „Elementarz katolika”, Wydawnictwo Fronda, Warszawa 2015.