Po ponad tygodniowej przerwie otwarto polskie konsulaty na Ukrainie. Przerwa w pracy była następstwem ataku na polską placówkę w Łucku. Wciąż nie są znani sprawcy ostrzelania konsulatu. Obok polskich placówek dyplomatycznych dyżurują teraz wzmocnione oddziały gwardii narodowej.

Ambasador Polski na Ukrainie Jan Piekło przypuszcza, że atak na konsulat mógł być częścią szerszej prowokacji. Ukraińska służba bezpieczeństwa i wielu komentatorów nad Dnieprem wskazują na Rosję jako prawdopodobnego mocodawcę antypolskich incydentów. Jan Piekło incydent sprzed ponad tygodnia umieszcza w kontekście niszczenia polskich miejsc pamięci. Jak podkreśla, wraz z ostrzelaniem polskiej placówki w Łucku zakończył się etap tak zwanego terroryzmu cmentarno-pomnikowego, a zaczęły się działania wymierzone w immunitet dyplomatyczny i życie ludzi.

Zdaniem dyplomaty, ostrzał konsulatu mógł być związany również z nieudaną demonstracją opłaconych osób, które podszywając się pod polską mniejszość wznosiły hasła o ludobójstwie Polaków. Również ukraińscy śledczy wskazują, że incydenty są ze sobą związane. Przekonany jest o tym politolog Jewhen Mahda. Jego zdaniem to, z czym mamy do czynienia na zachodzie Ukrainy, to element wojny hybrydowej prowadzonej przez Rosję po to, by skłócić Polskę i Ukrainę.

Na Ukrainie śledztwo w sprawie ostrzelania polskiego konsulatu prowadzone jest z paragrafu mówiącego o ataku terrorystycznym.

dam/IAR