Zdaniem prof. James stosowanie się do zasad politycznej poprawności nie sprawiło, że ludzie zmienili swoje podejście do różnych grup społecznych. Używają tylko więcej eufemizmów.

- Można czegoś nie móc publicznie wyrazić słowem, ale to wcale nie znaczy, że się tak nie myśli – uważa politolog. Jak zauważa, w wyniku karania studentów przez uniwersytety za „mowę dyskryminującą” naukowcy i osoby uczące się boją się wyrażać swoje przekonania. Nie zmieniają ich jednak.

Dorothy Bucton James zwraca uwagę na to, że w USA polit-poprawność dotyczy obu stron sporu politycznego.

- Amerykańskie partie skręciły – bądź w stronę skrajnego konserwatyzmu, bądź lewicowego liberalizmu. Obie operują własnym językiem politycznej poprawności, a tym samym mało mają sobie do powiedzenia – uważa naukowiec.

W Polsce powszechnie znana jest poprawność polityczna lewicy. W USA w niektórych kręgach prawicowych także istnieją tematy, których nie wolno poruszać. Konserwatyści z Południa nie wyobrażają sobie na przykład, by dyskutowano o ograniczeniu dostępu do broni.

Zdaniem profesor James poprawność polityczna narodziła się w Stanach Zjednoczonych w latach 50. i 60. XX wieku. Z jej powstaniem łączy ona Martina Luthera Kinga i tworzące się wtedy ruchy obywatelskie walczące o prawa różnych grup społecznych. Głosiły one, że są dyskryminowane nie tylko poprzez prawo i tradycję, ale także język, będący nośnikiem stereotypów.

- Polityczna poprawność w języku miała być odpowiedzią na te problemy. Stąd wysiłek na rzecz zmiany słownictwa, zmiany jego znaczenia, przywiązywania wagi do tego, co się mówi. To miało swoje dobre strony, ale także zupełnie nieoczekiwane skutki uboczne – mówi badaczka.

KJ/Pch24.pl