Idea „Żywej biblioteki” narodziła się w na międzynarodowym festiwalu muzycznym w Danii w 2000 roku. Projekt jak najbardziej szczytny, bo przecież „czytając” drugiego człowieka można nauczyć o wiele więcej niż czytając książkę (oczywiście, nie kwestionując wartości tego drugiego). Jednak nawet najlepszy pomysł można wypaczyć przez ideologię – bowiem „Książki”, jakie pojawiają się w „Żywych bibliotekach” nie są przypadkowe. Od początku mieli to być ludzie z różnych grup społecznych, które obarczone są stereotypami – czyli na przykład geje, lesbijki, feministki, osoby o różnych kolorach skóry, etc.

Żywe biblioteki” mają jasno postawiony cel. Jest nim przekonywanie, że prawa człowieka powinny być uznawane i szanowane przez innych ludzi. Pomysłodawcom zależy na wzroście świadomości na temat stereotypów i uprzedzeń oraz ich konsekwencji, a także promowanie tolerancji i różnorodności. I właśnie to ostatnie budzi największy niepokój, bo czym innym jest tolerancja w pierwotnym rozumieniu tego słowa i szanowanie godności każdego człowieka, a czym innym promowanie i afirmacja pewnych zaburzeń, jeśli nie dewiacji mówiąc wprost.

Z przerażeniem przeczytałam artykuł Samuela Pereiry w dzisiejszej „GPC”, który opisuje lubelską edycję „Żywej biblioteki”. Gośćmi spotkania zorganizowanego przez „Tęczowy Lublin” prócz weganki i rowerzysty miejskiego byli... Właśnie, towarzystwo niewybredne, w skład którego wszedł gej, lesbijka, ateistka, ekspedientka w sklepie erotycznym i transwestyta. Moje największe zdziwienie (a jednocześnie rozbawienie) budzi w tym zacnym gronie obecność sklepowej z sex shopu – czy ona także doświadcza w zaściankowej Polsce dyskryminacji i szykan, że musi walczyć o prawo do poszanowania? Doprawdy, trudno mi to sobie wyobrazić.

Inny przykład – ateistka. Czy ktoś dziś w Polsce dyskryminuje ateistów? Czy katofaszyści narzucają im swój zacofany światopogląd? Niewiarygodne. O wiele łatwiej odwrócić problem w drugą stronę – bo to przecież katolikom coraz częściej odmawia się prawa do głosu. Politycy chcą zdejmować krzyż z Sejmu, a MEN nie godzi się na maturę z religii. Jeśli takie spotkanie miałoby być choć odrobinę sensowniejsze, to dlaczego nikt nie zaprosił na nie na przykład Piotra Dziadula – działacza związanego z Ruchem Narodowym, który ze względu na rzekomy brak apolityczności stracił pracę?

Spotkanie na lubelskim deptaku było otwarte – każdy mógł na nie przyjść. Po obejrzeniu fotorelacji z „Żywej biblioteki” w Lublinie włos jeży się na głowie. Na zdjęciach widać bowiem małe, na oko może nawet sześcioletnie dzieciaki z uśmiechem i zainteresowaniem wpatrzone w transwestytę. Na innym kobieta (mama? babcia?) serdecznie uśmiecha się do posła Biedronia, za rękę trzymając dziewczynkę w sukience od Pierwszej Komunii. Wspaniały obrazek dla mediów – dziecko wracające do Pierwszej Komunii pośród geja, transwestyty i sklepowej z sex shopu...

Zastanawia mnie tylko jedno – gdzie byli rodzice tych dzieciaków? Czy sami przyprowadzili za rączkę pociechy na lubelski deptak, by nauczyć je tolerancji, otworzyć i uczynić bardziej światłymi? Kilka razy z racji dziennikarskich obowiązków byłam na warszawskiej Paradzie Równości. Tym, co zawsze najmocniej mną wstrząsało były małe dzieci radośnie biegające pośród różnej maści dewiantów. Tak, dewiantów, bo istnieje zasadnicza różnica pomiędzy homoseksualistą  który nie obnosi się ze swoją orientacją, a pedałem, który półnagi wulgarnie oblizuje się ze swoim partnerem w centrum miasta. Dodajmy – na oczach dzieci, przyprowadzonych przez swoich postępowych rodziców. Tolerancji i szacunku dla drugiego człowieka naprawdę nie uczy się narażając malucha na zgorszenie...

Marta Brzezińska-Waleszczyk 

Komentarz Andrzeja Komorowskiego, doradcy rodzinnego, terapeuty i seksuologa TUTAJ