Dzień śmierci nie jest dobrym momentem na podsumowania, szczególnie tak skomplikowanych i bogatych życiorysów, jak ten Tadeusza Mazowieckiego. Trudno oddzielić w nim bowiem to, co ważne, od tego, co nie; to, co było błędem, od tego, co wynikało z odmiennej oceny rzeczywistości. Szczególnie trudne jest to zaś, gdy zabiera się za to człowiek żyjący wiele lat później i do tego z innej formacji ideowej. Dzień śmierci nie jest też dobrym momentem na polemiki, bo to raczej czas, gdy trzeba modlić się za osobę, która odeszła, powierzać ją Bożemu Miłosierdziu, a powstrzymywać się od ostrych i zdecydowanych ocen.

A jednak trudno uciec od wspomnienia od Tadeuszu Mazowieckim. Wspomnienia, które nie może pominąć tego, że on i jego formacja (mam tu na myśli szczególnie „Więź”) wpłynęli na rozwój polskiego katolicyzmu, i choć wpływ ten nie zawsze był jednoznacznie pozytywny, to trudno nie dostrzec, że dyskusje jakie oni wywoływali kształtowały obraz Kościoła, przyciągały do niego ludzi, którzy stali niekiedy na marginesie, i pozwalało prowadzić dialog – tak wtedy potrzebny, niezależnie od tego, gdzie on doprowadził – z laicką inteligencją, która odchodziła od marksizmu. Mounieryzm, który tak często wyznawali wówczas ludzie z formacji Mazowieckiego nie był wprawdzie ideą dobrą na komunizm, był naiwnym, francuskim marzeniem o marksizmie z ludzką twarzą, ale też pozwalał – przynajmniej pewnej części katolików – odnaleźć jakąś formę zaangażowania. Nie rozumiem, jak można mu było, szczególnie w Polsce ulec, ale też dostrzegam, że tamto zaangażowanie przyniosło także pozytywne skutki.

Inaczej, choć i tu daleki jestem od jednoznaczności, można i trzeba oceniać zaangażowanie w PAX Bolesława Piaseckiego. Tu bliższa mi jest postawa Wiesława Chrzanowskiego, który jednoznacznie odrzucił propozycję zaangażowania w rozmaite PAX-owskie inicjatywy, widząc w nich współpracę z diabłem, ale staram się też rozumieć tych, którzy chcieli zachować jakieś możliwości katolickiego zaangażowania nawet w czasach, gdy za działalność w Sodalicjach Mariańskich można było trafić do więzienia. Bolesław Piasecki niewątpliwie współdziałał z komunizmem, ale też to jego działanie pozwoliło zachować pewną przestrzeń zaangażowania katolikom. Opłacana ona była strasznymi, niedopuszczalnymi ustępstwami, choćby potępieniami biskupa Kaczmarka (i takie teksty znajdują się w dorobku Tadeusza Mazowieckiego) i uznania nałożonej na niego kary śmierci za słuszną.

Ale nie sposób zapomnieć także, że to właśnie Tadeusz Mazowiecki domagał się powołania specjalnej komisji do wyjaśnienia mordów na stoczniowcach w grudniu 1970 roku, protestował przeciwko nowej konstytucji PRL, był mężem zaufania głodujących w warszawskim kościele św. Marcina czy podpisywał list w obronie aresztowanego Kazimierza Świtonia i wreszcie był pierwszym redaktorem naczelnym „Tygodnika Solidarność”. On także współtworzył środowisko, które formowało katolików, katolicką inteligencję i przygotowywało ją do późniejszego zaangażowania w życie społeczne. Można, a nawet trzeba zadawać pytanie, o to czy kierunek formacyjny, czy przesadne nastawienie na dialog, nie było błędne, ale też trudno nie dostrzec, że środowisko to wydało wielu, ważnych dla Polski i polskiego Kościoła ludzi. Ludzi, z którymi można się nie zgadzać, ale których znaczenie trudno przecenić.

Jeszcze trudniej pisać o wydarzeniach najbliższych, szczególnie, że nadal są one przedstawiane w zmistyfikowanej formie, która wyklucza poważną dyskusję o rzeczywistych poglądach, przekonaniach, intencjach osób w nie zaangażowanych. Jedna ze stron chce widzieć Tadeusza Mazowieckiego jako nieskalaną postać, która nigdy się nie myliła, dla drugiej jest on symbolem błędnej (a i ja tak uważam) polityki „grubej kreski”, dogadywania się z postkomunistami w imię wyimaginowanego zagrożenia endeckiego czy rozmaitych wolt Unii Demokratycznej. Wszystko to nie powinno jednak przesłaniać prostej prawdy, że w ten sposób Tadeusz Mazowiecki pozostawał wierny linii politycznej, jaką wybrał przed laty, i starał się służyć dobru Polski i Kościoła, tak jak je rozumiał (warto przypomnieć, że to on przywrócił katechezę w szkołach). I znowu można dyskutować nad tym, czy linia ta była sensowna, można zastanawiać się, czy nie została ona sfalsyfikowana (a moim zdaniem została, i to zarówno w wymiarze eklezjalnym, jak i politycznym), ale trudno nie dostrzec, że była ona istotnym elementem polskiej polityki i polskiego życia kościelnego, a Polska, ale i polski katolicyzm bez niej byłyby inne.

Czas na oceny, szczegółowe analizy tej postaci, a może wreszcie pełną biografię, jeszcze nadejdą. Dzisiaj zaś trzeba w pokorze, i ze świadomością, że i my będziemy kiedyś odpowiadać za nasze, lepsze i gorsze decyzje i wypowiedzi, modlić się do Boga za duszę naszego brata, który dziś w nocy staną przed Panem. O miłosierdzie dla niego.

„Promienny Chryste, Boski Zbawicielu,

jedyne światło, które nie zna zmierzchu,

bądź dla tej duszy wiecznym odpocznieniem,

pozwól oglądać chwały Twej majestat”.

 

Tomasz P. Terlikowski