Mam 41 lat i jestem mamą piątki dzieci w wieku: 21, 20, 19, 8 i 6 lat. Chcę złożyć świadectwo mojego uzdrowienia za przyczyną Matki Bożej Pompejańskiej.

W czerwcu tego roku minęły cztery lata od chwili, gdy usłyszałam diagnozę lekarską: „olbrzymi guz nerki”. Do szpitala trafiłam już następnego dnia, a operacja usunięcia nerki odbyła się tydzień później. Wynik histopatologiczny nie pozostawiał żadnych złudzeń. Był to jasnokomórkowy rak nerki, czyli złośliwy nowotwór, na którego nie ma skutecznego leku. Ci, którzy zetknęli się z tą chorobą wiedzą, że możliwości leczenia są niewielkie. Właściwie jedyną skuteczną metodą jest interwencja chirurgiczna. I właśnie w taki sposób przez te cztery lata byłam leczona. Przeszłam w tym czasie cztery operacje usunięcia przerzutów. Nie chcę opisywać kolejnych etapów tego leczenia, bo byłaby to długa historia, z licznymi opisami badań, wyników i morzem łez wylanych przez moje dzieci, męża, mamę, całą rodzinę i mnie.

Szczęśliwie już w 2010 r. rozpoczął się proces mojego leczenia za sprawą nowenny pompejańskiej. Powiedziała o niej mojej mamie jej siostra, a moja ciocia. I tak od 2010 roku mama nie ustawała w błaganiu o cud mojego uzdrowienia! Nawet nie liczyła, ile nowenn pompejańskich już odmówiła. Ja także je odmawiałam, prosząc nie tylko o zdrowie dla siebie, ale też o inne łaski. Pierwszą swoją nowennę odprawiałam, zalewając się łzami i patrząc na bawiące się dzieci: czteroletniego synka i dwuletnią córeczkę. Bywało, że synek przychodził wtedy z różańcem w rączce, siadał na moich kolanach i odmawiał ze mną jedną część różańca. Czas płynął, a ja wciąż żyłam. Moje maluchy urosły, a tego właśnie pragnęłam: widzieć jak rosną, idą do szkoły, jak się rozwijają, towarzyszyć im we wszystkim.

W styczniu tego roku usłyszałam następną diagnozę: „guzki przerzutowe”. Kolejne, coraz bardziej szczegółowe badania potwierdzały ich obecność i fakt, że rosną. 11 września tego roku przeszłam kolejną operację. Usunięto wszystkie „nowe” guzki i standardowo wysłano je do badania histopatologicznego. Dla mnie ich wynik był z góry przesądzony i nie liczyłam już na cud. Dla mnie cudem było, że wciąż żyję i że po tej operacji znów wrócę do moich dzieci i męża.

W tym czasie odmawiałam kolejną nowennę pompejańską, którą rozpoczęłam 15.08.2014 r., a miałam zakończyć 07.10.2014 roku. Co za „zbieg okoliczności”, że 10.09 – dzień przed operacją – zakończyłam część błagalną nowenny, a 11.09, czyli w dniu operacji rozpoczęłam część dziękczynną. Tak bardzo chciałam ukończyć tę nowennę, że budziłam się w środku nocy, tuż przed operacją i odmawiałam kolejne części różańca, żeby zdążyć przed narkozą. Z doświadczenia wiedziałam, że później nie będę w stanie tego zrobić, a miałam być operowana jako pierwsza. Operacja się udała. Szybko wróciłam do formy i do domu.

To, co teraz napiszę, przerasta mnie do tego stopnia, że nie potrafię o tym mówić! Moja kochana Matka, Maryja, uprosiła dla mnie u Boga cud uzdrowienia! Lekarz, który przekazał mi wynik histopatologiczny pobranych wycinków powiedział: „Tam nic nie ma. Jest pani zdrowa. Nie znaleziono żadnych komórek rakowych!”. To ostatnie wydarzenia z mojego życia. Czekają mnie za kilka miesięcy badania kontrolne, jednak wierzę, że Matka Boża Pompejańska wysłuchała naszych modlitw. Nieważne, że tak długo to trwało! Obecnie rozpoczęłam już kolejną nowennę, tym razem prosząc o dobrą pracę. Przecież jestem zdrowa, a dobry Bóg obdarzył mnie talentami, których nie mogę „zakopać”. Chwała Panu!

kad/pompejanska.rosemaria.pl