Jak wyliczył Money.pl sześciu ustępujących ministrów i wiceministrów oraz marszałek Sejmu otrzymają w sumie ponad 72 tys. zł. To kwota samych odpraw, które wynikają z Ustawy o wynagrodzeniu osób zajmujących kierownicze stanowiska państwowe. Według przepisów, odchodzący z rządu mają prawo do dodatku za - w zależności od czasu pracy - miesiąc do 3 miesięcy.

Jak informuje portal, kwota byłaby wyższa, gdyby nie to, że niemal wszyscy wrócą do pracy w Sejmie i stamtąd będą otrzymywać wynagrodzenie. Na trzy miesiące dostaną też jeszcze ministerialne limuzyny, a ich współpracownicy odprawy. W sumie zmiany w rządzie kosztować mogą podatnika nawet 200 tys. zł.

Wszyscy odchodzący pracowali co najmniej rok, więc przysługuje im maksymalna odprawa. Jedynym warunkiem jest niemożność podjęcia innej pracy. Jeżeli to zrobią, dostaną jedynie wyrównanie do pensji.

Poza Rafałem Baniakiem wszyscy odchodzący są posłami, więc mają dostać różnicę w stosunku do   pensji parlamentarzysty. Radosław Sikorski zyska na tym najwięcej, gdyż jako marszałek Sejmu otrzymywał najwyższe wynagrodzenie. Przez trzy miesiące wpłynie więc do jego kieszeni ponad 20 tys zł/

Rafał Baniak otrzyma jednak najwyższą kwotę z tego powodu, że idzie na bezrobocie – dodatkowe świadczenie będzie wynosiło ok. 34 tys. zł.

Nie wolno zapomnieć o tym, że większość odchodzących polityków szybko znajduje nową pracę, np.: Aleksander Grad, który był szefem resortu skarbu, po tym jak nie został ministrem w nowym rządzie Donalda Tuska w 2011 roku, złożył mandat poselski, po czym został szefem spółek PGE Energia Jądrowa i PGE EJ 1. W każdej z nich miał zarabiać po ok. 55 tys. zł.

Razem z ministrami odchodzą też zatrudnieni przez nich współpracownicy z gabinetów politycznych, więc oni też będą mogli liczyć na odprawy. W resortach sportu i zdrowia dotyczy to po trzy osoby. Każds z nich zarabiała po kilka tysięcy złotych. Trzymiesięczne odprawy to kwota sięgająca nawet 100 tys. zł.

Dodatkowo byli już członkowie rządu mogą liczyć na kierowcę i ministerialną limuzynę. To koszt ok. 30 tys. zł.
Na pieniądze liczyć nie może Jan Vincent Rostowski, który funkcję doradcy premiera czynił społecznie.

KZ/Wp.pl