Miller przypomina w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”, że komisja pod jego przewodnictwem miała ustalić przyczyny i okoliczności katastrofy smoleńskiej, a na nowo odczytane stenogramy z czarnych skrzynek Tu-154 przez krakowskich nie podważają raportu komisji i nie wnoszą nowych kolejnych ustaleń, "które byłyby istotne dla ostatecznego zapisu". Miller uważa, że ustalenia jego komisji nigdy nie były "święte". Jednak broni tezy, że generał jednak w kokpicie był. „Krakowska ekspertyza nie burzy raportu komisji, której przewodniczyłem, uzupełnia go. […] Jest pytanie, czy rzeczywiście jest informacja, która podważa obecność gen. Błasika w kokpicie? Moim zdaniem nie. Możemy się mylić co do godziny, natomiast co do obecności, się nie mylimy. Bo wiadomo, czyje ciało znaleziono w kokpicie”- mówi. Przy okazji Miller porusza inną kwestię. W stenogramach odczytano bowiem słowa "Tadek" i "generałowie".



 „Myśmy wyczuwali, że nam brakuje jeszcze jednej osoby. Wynikało to z kontekstu różnych słów, które były odczytane dla nas przez Centralne Laboratorium Kryminalistyczne. Ale nie wiedzieliśmy, o kogo chodzi, nie mieliśmy żadnej szansy tego uzupełnić. Brakowało tego imienia. Ale teraz zaczynamy rozumieć i inne fragmenty rozmów, które CLK pokazało. I dlatego mówię, że krakowska ekspertyza jest bardzo potrzebna”- mówi. Na pytanie Agnieszki Kubik czy chodzi o gen. Tadeusza Buka Miller nie odpowiada jednoznacznie. „Teraz mam kłopot w rozmowie z panią. Do końca życia nie będę osobą prywatną w sprawie smoleńskiej, więc każdy, kto będzie czytał naszą rozmowę, powie, że to przewodniczący komisji powiedział. A ja już przestałem być przewodniczącym komisji i nie mogę nic więcej powiedzieć, bo to będzie opacznie zrozumiane przez czytelników” – mówi Miller.



Ł.A/Gazeta Wyborcza