Resort obrony twierdzi, że rodzimym producentom brakuje doświadczenia i technologii. – To nieprawda – twierdzą przedstawiciele branży.

Biuro Bezpieczeństwa Narodowego wspierało pomysł budowy polskich maszyn. Narodowe Centrum Badań i Rozwoju wydało już na projekt ok. 200 mln zł państwowych pieniędzy. Przeznaczyło też na ten cel kolejne 800 mln zł. Ostatecznie polski przemysł będzie uczestniczył w zamówieniach dla armii tylko najmniejszych bezzałogowców krótkiego zasięgu – Orlik i Wizjer.

Dostawę tych największych i najdroższych – Zefir i Gryf (średniego zasięgu, uzbrojone w pociski rakietowe) – MON chce zlecić firmom z Izraela. W sumie całkowity koszt wszystkich tych zamówień – realizowanych w ramach programu Bezzałogowych Systemów Powietrznych (BSP) – ma do 2022 r. wynieść kilka miliardów złotych.

– To dla mnie niezrozumiałe. Przecież produkcję dronów na potrzeby armii można oprzeć na polskim przemyśle – tłumaczy w rozmowie z „GP” gen. Waldemar Skrzypczak, były wiceminister obrony narodowej.

Problem z izraelskimi dronami nie polega jedynie na tym, że nie zarobią na nich Polacy. Już w 2013 r. gen. Skrzypczak donosił, że kody źródłowe do bezzałogowych maszyn jednej z firm z Izraela mają Rosjanie. Moskwa dostała informacje w ramach kontraktu z Izraelczykami. W tej sytuacji drony polskiej armii mogłyby być łatwe do kontrolowania przez armię Federacji Rosyjskiej.

KJ/Niezalezna.pl/Wpolityce.pl