Czy mają racje komentatorzy uważający, że jest to „dzisiejsze zwyrodnienie”? Czy dobrze diagnozują narzekający, że „dzisiaj się tym artystom czegoś złego zachciewa”? Ależ nie. Było to już wcześniej. Na właściwy trop naprowadził mnie podczas dyskusji w TVP Kultura O. Tomasz Dostatni OP, który odwodził dyskutantów od myśli, że przestrzeń sacrum ma być z zasady wyłączona z profanum. Przykładem (pozytywnym) przełamywania wyłączności sacrum wnętrza kościelnego mają być wystawy przykościelne z lat 1980 w Polsce. Czy fakt, że coś porównywalnego miało miejsce już wcześniej, ma jakoś  nas pohamowywać w krytyce pomysłu urządzenia pokazu mody Macieja Zienia w kościele p.w św Augustyna w Warszawie ?

Czemu nie mamy obecnie wielu wystaw przykościelnych?

Przypomnijmy ten etap relacji Kościoła z artystami, kiedy „artyści byli w Kościele”. Nie jako wierni, nie jako rzemieślnicy, lecz w specyficznym kontekście. Ile razy wspominano przy mnie to cudo, zaraz potem drapano się po głowie, czemu też „artyści poszli z Kościoła”. Czyżby „poszli sobie” właśnie dla tego, że było to jednak ślepą uliczką? Może nie dało im wiary? Owszem, wystawy przy kościołach istnieją, są jednak zjawiskiem marginalnym. Nigdy nie było już tak jak w latach 80, kiedy w przestrzeniach sakralnych funkcjonowały „pierwsze nazwiska”. Ale czy to rzeczywiście było takie dobre i bezbłędne, jak się nieraz o tym mówi? 

Czy był to przypadek?

Analizujący ten proces kwitują jego skutki zwykle dość ponury spostrzeżeniem, że artyści którzy (słusznie) stronili od PRL jakby „schronili się” podczas stanu wojennego w kościele „dla chleba”, a gdy ten chleb już mogli znaleźć normalną dla artysty drogą, wówczas „za chlebem” wyszli. Przy takiej, merkantylnej interpretacji, owo przełamanie barier sacrum dla dobra artystów, było jakby chwilową ich gościną. Nie było to liturgicznie, teologicznie wytłumaczone, było raczej skutkiem ubocznym sytuacji społecznej. Skończyła się sytuacja skończyło się eksperymentowanie. Artyści wystawiali w przestrzeniach sacrum, bo chwilowo przestrzenie profanum nie były dla nich do wzięcia. Było to wsparcie jakie Kościół dał wolności słowa. Wsparcie kosztujące pewne kompromisy przełamywania sacrum, niemniej było to w historii jednorazowe.

Czy może było to celowe?

Drugi wariant myślenia o wystawach przykościelnych z lat 1980, nakierowuje nas z „przypadku” na „celowość”, a ta celowość ma być oczekiwaną także i dzisiaj prawidłowością. Ojciec Dostatni nakierowuje naszą myśl następująco, że chwilowa akceptacja była tak naprawdę ważnym przełamaniem tabu, a historyczny argument tego pierwszego przełamania trwa do dzisiaj. Istnienie niegdyś wystaw w kościołach ma nas także po 30 latach oduczać że przestrzeń sacrum jest wyłącznie sacrum. Także Maciej Zień, projektant twierdzi, że nie chciał nic złego. Wręcz przeciwnie, chciał poprzez pokaz przypomnieć że kościół jest mecenasem sztuki, a on sam chciał żeby biorący udział w pokazie chociaż przez chwilę pobyli w kościele.

Co to znaczy mecenat

Ja jednak pragnę podążyć ten temat i przypomnieć sobie zakres słowa „mecenat”. Zaglądam do słownika i czytam „Mecenat - opieka wpływowych i bogatych miłośników oraz znawców literatury i sztuki nad twórcami, a także ich wspieranie finansowe”. Trochę mi nie pasuje ta definicja do sytuacji kiedy artysta komercyjnie wynajmuje od proboszcza przestrzeń kościoła, aby sfotografować kolekcję, którą potem sprzeda. Kościół nie jest zatem tu mecenasem (nie wsparł pieniędzmi artystę, lecz pieniądze wziął). Artysta również nie daje jakiegoś trwałego dobra kościołowi.

O różnicy między sensacją a skandalem

Typowy przykład „mecenaty” to praca Michała Anioła w Watykanie. Owszem, odsłonięcie sufitu Kaplicy Sykstyńskiej było sensacją. Ale Michał Anioł był Michałem Aniołem, a Maciej Zień jest Maciejem Zieniem, Michał Anioł zrobił sensację, a Maciej Zień zrobił skandal. Naprawdę nie widać różnicy? Michał Anioł korzystał z mecenatu kościoła, wziął dużo pieniędzy, ale dał trwale dobro Kościołowi, który po prostu zapłacił za określoną pracę.  Natomiast Maciej Zień nie dał żadnego trwałego dobra Kościołowi, natomiast spowodował uszczerbek na opinii Kościoła w oczach wielu osób.

Po co jest pobyt w kościele

Maciej Zień, jak twierdzi, chciał spowodować, żeby uczestnicy pokazu choć przy okazji tego pokazu weszli do kościoła. Jest to wytłumaczenie albo skrajnie naiwne, albo bardzo bezczelne. Jest to tłumaczenie zresztą bardzo typowe. Chyba nie przypominam sobie artysty skandalisty, który do końca by utrzymywał, że chciał zrobić skandal i wywołać niezgodę, ludzi i Boga obrazić. Każde tłumaczenie prędzej czy później skręca w tę stronę że artysta jest niewinny, tylko został źle zrozumiany. Niektórzy uważają że Andreas Serrano, ten który zrobił dzieło „Piss Christ” naprawdę jest wierzący katolikiem, który chciał mocząc krucyfiks w moczu w obwożąc go po świece zwrócić uwagę na to, że Pan Bóg nie jest szanowany. Nieznalska, Rumas, Markiewicz, kogo nie spytać,  są  niewinni. Słyszymy tłumaczenia równie pokrętne, co przewrotne. Andreas Serrano lejąc mocz podobno chciał, żeby ludzie choć przez chwilę popatrzyli na krucyfiks. Czy nie zauważa że spojrzą na niego z pogardą i obrzydzeniem? Goście Zienia owszem weszli na chwilę do kościoła. Czy nie jest to obojętne, że zrobili to czując się nie na miejscu (co wielu wspomina), czując że profanują (takie były odczucia niektórych). Czy jest to absolutnie wszystko jedno, po co wchodzimy do kościoła?  Często pijani ludzie tam także wchodzą, aby oddać mocz w kruchcie, czy naprawdę każde wejście do kościoła jest dobre?   

Co pamiętamy z wystaw przykościelnych

Na dalsze rozważania nakierowuje mnie artykuł Doroty Jareckiej „Janusz Bogucki, Polski Szeemann?” Jak wyjaśnia sama autorka „Celem tego tekstu jest krytyczne przyjrzenie się fenomenowi wystaw/przedsięwzięć Janusza Boguckiego i Niny Smolarz od „Znaku Krzyża” w 1983 roku do „Epitafium i siedmiu przestrzeni” w roku 1991.” Ciekawe, że to właśnie w ostatnich latach pojawiają się próby podsumowań. Bardzo trudne, ponieważ są to sprawy ulotne, słabo udokumentowane. Jest to zrozumiałe wobec sytuacji społecznej, konspiracji lat 1980. Ciekawe też, że opracowanie Doroty Jareckiej nie jest napisane przez kogoś z kościelnej strony, kto wyszukuje na siłę wyłącznie motywy katolickie, lecz spojrzenie jest szersze, w moim odczuciu bliższe intencjom artystów. Obejmuje też m.inn wątki ezoteryczne i gnostyckie. 

Chodziło o wpływ na Kościół

Dorota Jarecka pisze o wystawach przykościelnych robionych przez Janusza Boguckiego: „Trudno tu jednak mówić o konformizmie wobec Kościoła. Było to raczej szukanie dróg wyjścia wobec zamkniętych przez państwo komunistyczne kanałów komunikacji ze społeczeństwem, rodzaj odpowiedzi na politykę „zrywania więzi społecznych”. Nie chodziło o podporządkowanie się Kościołowi, co więcej, była w tym nawet myśl o wpływie poprzez Kościół i na Kościół. W notatkach Janusza Boguckiego do wystawy „Znak Krzyża” z września 1982 roku można znaleźć obok hasła „RESAKRALIZACJA” (kultury) hasło „DEKLERYKALIZACJA” (Kościoła)”” Mam fundamentalne pytanie, co to znaczy „deklerykalizacja sacrum”. Czemu było to jakąś ideologiczną podstawą zachwalanych przez o. Dostaniego OP wystaw w kościołach.? O co chodziło? Zanim nie odpowiemy na te pytania nie zachwalajmy takich pomysłów.

Bełkot intelektualny pseudoawangardy

Dorota Jarecka pisze: „Tzw. wystawy przykościelne, organizowane poza państwowymi galeriami, finansowaniem i cenzurą, w kościołach, budynkach parafialnych lub muzealnych powiązanych z Kościołem, były w latach 80. alternatywą dla oficjalnego życia artystycznego. Nie jedyną, ale poważną i o tak dużym zasięgu, że stały się niemal synonimem sztuki tej dekady. Ich dzisiejsza ocena wciąż bliska jest ostrym słowom Piotra Piotrowskiego z 1991 roku, który stwierdził, że ich poziom artystyczny „nie odbiegał od bełkotu intelektualnego pseudoawangardy”. Piotr Piotrowski to znany krytyk i historyk sztuki. Jakże się cieszę że znalazłam te jego krytyczne słowa, ponieważ mnie by nie wypadało nazwać wywodów artystów przykościelnej pseudowangardy z lat 80 „bełkotem intelektualnym” Nie wypadałoby mi nazwać, choć właśnie tak o ty myślę. Dla tego z przyjemnością Piotra Piotrowskiego cytuję.

Droga do wiary czy labirynt gnostycki

Artykuł, Doroty Jareckiej już na samym wstępie pokazuje nam zdjęcie dzieła Grzegorza Klamana, «Labirynt», wystawa «Labirynt – przestrzeń podziemna», kościół Wniebowstąpienia Pańskiego, Warszawa, 1989”. Ta wystawa, legendarna, znana z wielu wspomnień, urządzona była w podziemiach nowowybudowanego warszawskiego kościoła, jednego z pierwszych ceglanych molochów. Była więc to przestrzeń sakralna, a jednocześnie jeszcze nie sakralna, przestrzeń kościoła w budowie.  „Labirynt wstawiono do kościelnego podziemia arbitralnie, na zasadzie zewnętrznego gestu artystycznego. Labirynt wpisywał się też w szerszą strukturę narracyjną całej wystawy, odnoszącą się do grzechu i odkupienia. Ponad 30 artystów dostarczyło obrazy, rzeźby, instalacje. Do 'Labiryntu' Klamana wchodziło się koło rzeźby 'Drzewo Wiadomości' Marka Kijewskiego, a wychodziło koło 'Piramidy światła' Alojzego Gryta. Jednak w interpretacji Klamana labirynt zdominował i przytłoczył tę pocieszającą chrześcijańską narrację. Był w nią wpisany, ale jednocześnie wyłamywał się z niej. Według artysty był to raczej „labirynt gnostycki”, ukazujący świat jako upadły, jako drogę bez wyjścia. Ponura, zdezelowana materia nieheblowanych desek i blachy aluminiowej, z której został zlepiony, wskazywała na to pesymistyczne odczytanie.”

Gnoza i co jeszcze?

Zastanawiające że pewne nazwiska twórców wystaw przykościelnych z lat 1980 pojawiają się 20-30 lat później w kontekście profanacji. Opisująca wystawy przykościelne Anda Rottenberg, straci stanowisko dyrektora Zachęty po zdarzeniach z instalacją Catellana przedstawiająca papieża przygniecionego meteorytem. „Grzegorz Kowalski wspomina, że w 1984 roku dał się namówić do udziału w projekcie „Apokalipsa – światło w ciemności” w kościele św. Krzyża w Warszawie, chociaż „miał się za libertyna”, lecz także z pełną świadomością, że Bogucki to „nie jest człowiek Kościoła, ale człowiek zainteresowany duchowością”” Ten profesor stanie się twórcą tzw. Kowalni, pracowni w której powstanie dyplom Jacka Markiewicza „Adoracja” i inne dyplomy „sztuki krytycznej”. Grzegorz Klaman założy analogiczną pracownię w Gdańsku, gdzie powstanie dyplom Doroty Nieznalskiej i jej osławiona procesem praca „Pasja”. Czy jest to przypadek, że czołowe nazwiska „sztuki przykościelnej” staną się czołowymi nazwiskami sztuki nazywanej przez wielu bluźnierczą i profanującą. Czy nie należy tu zauważyć ewangelicznie, że „po owocach ich poznacie”. Chodziło więc może bardziej o postawę oporu wobec komunistów niż o budowanie Kościoła „Dlatego wystawy Boguckiego i Smolarz widziałabym jednak blisko etosu oporu. Tym bardziej, że prace takich artystów jak Klaman, Kozyra, Althamer czy w końcu Nieznalska, odwołujące się do ciała, skierowane przeciw jego reifikacji, zdają się wiele postawom wyrażonym w tym kręgu zawdzięczać.” W końcu zauważa to sama Dorota Jarecka, krytyczka sztuki związana z Gazetą Wyborczą.

Zada pytanie: Czy jest wszytko jedno z czym dialogujemy. Dialog z gnozą? Deklerykalizacja kościoła? To tak mamy rozumieć ekumenizm? Przepraszam bardzo ale gnoza to jest synkretyzm, a nie jakiś dopuszczalny np. ekumeniczny, dialog. Kiedy się gnoza ładuje do kościoła powinniśmy powiedzieć NON POSSUMUS. Czy jeżeli kiedyś tam, w latach 1980 gnostycy po cichu dokonywali „klerykalizacji sacrum” to i dzisiaj mamy pozwalać na to samo, tylko w świetle fleszy?

Maria Patynowska

tekst dotyczy programu „Hala odlotów”, powtórka poniedziałek 24 listopada 2013 r g. 16

Cytaty z publikacji on-line: Dorota Jarecka „Janusz Bogucki, Polski Szeemann?” Jak wyjaśnia sama autorka „Celem tego tekstu jest krytyczne przyjrzenie się fenomenowi wystaw/przedsięwzięć Janusza Boguckiego i Niny Smolarz od „Znaku Krzyża” w 1983 roku do „Epitafium i siedmiu przestrzeni” w roku 1991.”http://artmuseum.pl