Joanna Jaszczuk, Fronda.pl: Co w Pani ocenie miał właściwie na celu „Strajk Kobiet”, czy może raczej „pewnej grupy kobiet” zorganizowany 8 marca?

Dr Magdalena Ogórek, historyk, publicystka: Ten strajk miał wyłącznie podłoże polityczne i był wymierzony przeciwko obecnemu rządowi. Żadnego uzasadnienia nie miały również przekazy, które Panie próbowały przeforsować. W Polsce nikt nie czyha na prawa kobiet. Wręcz odwrotnie, sytuacja kobiet w naszym kraju jest coraz lepsza, co pokazują miarodajne badania dotyczące zarówno pozycji zawodowej, jak i finansowej czy merytorycznej kobiet.

Czy to, co można było zaobserwować w różnego rodzaju relacjach z tych wydarzeń mają w ogóle cokolwiek wspólnego z „kobiecością”?

Haseł umieszczonych na transparentach proszę z kobiecością nie utożsamiać. Wręcz obrażają inteligencję wykształconych kobiet, które w paniach na ulicach absolutnie nie widzą swoich reprezentantek. Chodziło tu jedynie o wzniecenie pewnego fermentu, wzbudzenie zamieszania i usiłowanie przykucia uwagi opinii publicznej. Ponieważ, jak dobrze wiemy, opozycja nie jest w stanie wypracować żadnej merytorycznej argumentacji względem obecnego rządu, szuka  siły w tego rodzaju zamieszaniach, które z rzeczywistością nie mają oczywiście nic wspólnego.

A jednak tego rodzaju wydarzenia firmują swoją twarzą i nazwiskiem kobiety znane i lubiane, które wyrobiły sobie jakąś markę, w dużej części aktorki, jak np. Krystyna Janda. Te same osoby z upodobaniem powtarzają, że demokracja w Polsce jest zagrożona...

Panie mają do tego pełne prawo. Demonstrować i zabierać głos na różne tematy w przestrzeni publicznej jak najbardziej można, co z automatu obala jeden z ich przekazów. Mówią bowiem o „dyktaturze”, „reżimie”, o tym, że są przez rząd „tłamszone”, a jednocześnie mogą wyjść na ulicę z hasłami - i co z przykrością konstatuję, nawet wulgarnymi; i nic z tego powodu się nie dzieje. Osobiście ubolewam nad obniżeniem kultury języka.

W relacjach z tych protestów w niektórych mediach możemy przeczytać, że „kobiety pokazały swoją siłę”. Ale czy bez takich wydarzeń, takich transparentów i tego rodzaju haseł nie widać tej siły? Czy naprawdę potrzeba nam takiej „reprezentacji”?

Nie warto w te marginalne historie opatrzone wulgaryzmami i brakiem jakiejkolwiek pogłębionej refleksji ubierać innych kobiet. Proszę zwrócić uwagę, że kobiety w Polsce swoim wykształceniem, profesjonalizmem, przygotowaniem merytorycznym same w sobie pokazują, jak świetnie radzą sobie na zmaskulinizowanym i czasem bardzo trudnym rynku zawodowym.

Nie musimy wcale w sposób sztuczny udowadniać, jak fantastycznie sobie radzimy. Widać to zarówno po reprezentacji kobiet w biznesie, w życiu naukowym, jak i w życiu politycznym, bo warto zwrócić uwagę, że premierem Polski jest kobieta, a w rządzie mamy trzy panie minister. Wspomniałam wcześniej o obniżonej, niestety, jakości intelektualnej tego rodzaju wydarzeń. I na szczęście nie stanowi ono żadnej wykładni jakości życia kobiet w Polsce.


Bardzo dziękuję za rozmowę.