Jakie szanse na zaistnienie w najbliższych wyborach i w ogóle w polityce ma partia Biało-Czerwoni Andrzeja Rozenka i Grzegorza Napieralskiego?

Myślę, że i w najbliższych wyborach, i w ogóle w polityce niemal żadne. Po pierwsze, zauważmy, że lewicowość jest w Polsce w najlepszym razie orientacją socjopolityczną nr 3, po konserwatywnej i liberalnej. Jest to rzadko spotykane w Europie, ale i tu możemy przywołać casus Irlandii, gdzie przez 70 lat poza dwoma przerwami Partia Pracy zawsze była numerem trzy. Tort wyborczy jest zatem bardzo mały. W dodatku elektorat jest już zagospodarowany w większości przez SLD, w istotnym stopniu także przez PO. Trudno sobie wyobrazić, by inicjatywa powołana ad hoc mogła się łatwo przebić. Zwłaszcza, że owi wyborcy, szczególnie ci, którzy jeszcze pozostali przy SLD, są - zachowując wszelkie proporcje – podobni do elektoratu PiS. Alergicznie reagują na wszelkie przejawu odstępstwa czy zdrady. Widać to po fiasku wszelkich inicjatyw rozłamowych w historii SLD, nawet takich, w których jako nieformalny patron uczestniczył Aleksander Kwaśniewski. A obaj politycy firmujący nową inicjatywę byli formalnie, albo nieformalnie związani ze środowiskiem SLD.

Jaką partię zakładają Napieralski i Rozenek?

Sądząc po wypowiedziach z ostatnich miesięcy, ma być czymś, co w latach 90. określano mianem socjalliberalizmu. Skądinąd w Europie rzadko takie partie istnieją, może w niektórych krajach Beneluksu i północy kontynentu. Partia bardzo liberalna światopoglądowo i liberalna w kwestiach gospodarczych. Problem polega na tym, że w Polsce taki elektorat jest elektoratem wielkomiejskim, z historycznych powodów alergicznie reagującym na lewicowość. Te grupy społeczne w znacznym stopniu socjalizowały się w otoczeniu wielkomiejskiej inteligencji lat 80., która w czasie stanu wojennego szczególnie silnie kontestowała ówczesną rzeczywistość i w konsekwencji także lewicowość. Elektorat lewicowy to ludzie, używając słów klasyka, średnio-starszego pokolenia. To pokolenie rodziców Grzegorza Napieralskiego. Dużo młodsi od nich samych przywódcy bez znaczka SLD są dla tych wyborców eksperymentem, tak jak Zbigniew Ziobro w roli samodzielnego polityka był eksperymentem dla elektoratu PiS. Rozenek i Napieralski jako punkt odniesienia podają Skandynawię.

Tyle tylko, że w państwach skandynawskich, tamtejsze partie socjaldemokratyczne (może poza Islandią) wyrastały z masowych ruchów społecznych: związków zawodowych, spółdzielni, klubów sportowych itd. A tu mamy robiony ad hoc event reklamowy bez głębszego zakorzenienia. A już zupełnie kuriozalnie brzmi odwoływanie się do Skandynawii przy jednoczesnym poparciu dla podatku liniowego.

Kraje skandynawskie były jednymi z pierwszych, które wprowadziły dominujący dziś na świecie podatek progresywny. Ba, wszyscy kojarzymy Skandynawię (a statystyka to potwierdza) z bardzo wysoką progresją podatkową, powszechnie zresztą akceptowaną przez społeczeństwo i elity polityczne. To najdobitniej pokazuje, że mamy do czynienia z klasyczną wielką improwizacją. Przypomina się los Wolności i Równości – inicjatywy kilku osób sprzed kilku tygodni, o której już chyba nawet inicjatorzy zapomnieli.

Czyli Biało-Czerwoni to nie nadzieja dla lewicy a raczej szalupa ratunkowa dla dwóch polityków?

Nie nazwałbym tego szalupą. Szalupy mieliśmy, kiedy rozpadały się AWS i Unia Wolności, a nowe ugrupowania uratowały polityków. W tym wypadku to raczej przyspieszenie samobójstwa. Paradoks polskiej lewicy, jeśli to słowo nie jest tutaj na wyrost, polega na tym, że ten nieliczny, nie przekraczający 1,5 mln krąg wyborców mówi: SLD tak, wypaczenia nie. A czołowi politycy, także ci, którzy są lub byli w SLD mówią: SLD nie, wypaczenia tak. Chcieliby się pozbyć logo Sojuszu i całego historycznego bagażu z tą formacją związanego. Tymczasem elektorat, który jeszcze przy partii pozostał trzyma się jej tylko dlatego, że ten bagaż istnieje. To, co chcą zrobić Grzegorz Napieralski i Andrzej Rozenek, zrobił Leszek Miller w ciągu ostatniego roku. Po wyborach do Parlamentu Europejskiego otworzył SLD, odmłodził, zaczął szukać sojuszników. Wystawił też w wyborach prezydenckich panią Magdalenę Ogórek, która miała uczynić wszystko, czego nie mogło zrobić SLD, tzn. przyciągnąć kobiety, przedsiębiorców i młode pokolenia. Efekt był taki, że to tylko odstraszyło wyborców. Andrzej Rozenek i Grzegorz Napieralski powinni wyciągać wnioski z działań oponenta, bo zdaje się, ze różnica między nimi, a Leszkiem Millerem polega wyłącznie na różnicy numeru PESEL w dowodzie osobistym.

Rozmawiał Jakub Jałowiczor