„Postawa Prawa i Sprawiedliwości z jednej strony zaskakuje, a z drugiej niestety była ona do przewidzenia. Jednak partia, która swoją nazwę czerpie z Pisma Świętego powinna mieć odwagę opowiedzieć się za bezbronnym życiem” – uważa dr Bawer Aondo-Akaa.

„Musimy się wreszcie nauczyć wymagać od polityków. To nie jest tak, że się liczą wyłącznie słupki sondażowe. Jeśli dziecko nienarodzone jest człowiekiem od poczęcia to musi mieć ono zagwarantowane prawo do życia” – mówił dr Aondo-Akaa w Mediach Narodowych i dodał: „Jako wyborcy musimy pamiętać, jak zachowują się politycy w tego typu głosowaniach”.

Wczoraj Sejm odrzucił mający uderzać przede wszystkim w bezkarnie szerzące się farmakologiczne dzieciobójstwo, obywatelski projekt „Stop aborcji”, pod którym podpisy złożyło 130 tys. Polaków. W całym Sejmie znalazło się jedynie niewiele ponad 10 proc. posłów, którzy zdecydowali się odważnie opowiedzieć za odwiecznym prawem piątego przykazania Dekalogu oraz jednoznacznym nauczeniem Kościoła w kwestii fundamentalnej wartości ochrony życia ludzkiego.

Blisko 55 proc. posłów Konfederacji, prawie 37 proc. posłów Solidarnej Polski oraz niespełna 18 proc. posłów PiS - tak prezentuje się obecnie dość przygnębiający obraz stanu posiadania stronnictwa pro-life w polskim Sejmie, którego członkowie potrafili wczoraj pozostać wiernymi tak ochoczo przecież składanym na potrzeby przedwyborcze deklaracjom w sprawie ochrony najwyższych wartości.

Z pewnością trzeba zauważyć, że przeciwko dalszemu procedowaniu projektu „Stop aborcji” opowiedzieli się najważniejsi politycy tzw. Zjednoczonej Prawicy, choćby prezes PiS Jarosław Kaczyński, premier Mateusz Morawiecki, wicepremierzy: Gliński i Sasin, marszałkowie Sejmu: Witek i Terlecki, ministrowie: Ziobro, Błaszczak, Czarnek, Dworczyk, Schreiber, Bortniczuk czy Wójcik, wiceministrowie: Sellin, Wawrzyk czy Wąsik, a także tak prominentni posłowie „prawej strony”, jak: Cymański, Wassermann, Piecha, Szumowski, Kaleta, Kowalski, Mularczyk, Korwin-Mikke, Dziambor, Berkowicz, czy nawet Kukiz, który przecież całą swą polityczną karierę budował w oparciu o rzekome promowanie obywatelskiej aktywności ustawodawczej.  W głosowaniu nie wzięli natomiast udziału choćby minister Kamiński czy znani z deklaratywnego pro-life posłowie Braun i Macierewicz, mimo, że ten ostatni znajdował się na sali i wziął udział zarówno w głosowaniu poprzedzającym, jak i następującym po tym dotyczącym projektu penalizującego aborcyjny proceder.

Warto nadmienić, że nie licząc posłów nieobecnych na sali, jednomyślnie przeciwko projektowi „Stop aborcji” głosowały całe ugrupowania: Koalicji Obywatelskiej, Polski 2050, Lewicy, Porozumienia i co jednak mimo wszystko dość zaskakujące, oparta na uchodzącym niegdyś za dość konserwatywny w sprawach światopoglądowych PSL – Koalicja Polska.

Co szczególnie ciekawe przygniatająca większość obozu rządzącego, odrzucając inicjatywę „Stop aborcji” wręcz spektakularnie podeptała wczoraj również własne deklaracje w kwestii motywowanego elementarnym szacunkiem do obywateli a konsekwentnego rzekomo popierania w pierwszym czytaniu wszelkich projektów społecznych, bez względu na to, czego by one dotyczyły i jak bardzo posłowie, by się z nimi nie zgadzali.

Groteskowy wręcz wydźwięk przyjmuje fakt, że ci sami prominentni posłowie PiS, którzy gremialnie głosowali wczoraj przeciwko inicjatywie uderzającej w haniebny proceder aborcyjny jeszcze kilkadziesiąt miesięcy temu nie mieli problemu, by poprzeć w pierwszym czytaniu skrajnie pro-aborcyjny projekt firmowany w Sejmie przez Barbarę Nowacką.

W Prawie i Sprawiedliwości już wiele lat temu przyjęto zasadę, że każdy projekt składany przez obywateli poparty podpisami obywateli zasługuje na to, żeby nie być odrzucony w pierwszym czytaniu” – perorował jeszcze niespełna miesiąc temu wiceszef MSZ Piotr Wawrzyk, który wczoraj na sali sejmowej spektakularnie zaprzeczył własnym słowom. „W kampanii wyborczej zobowiązaliśmy się wobec naszych wyborców, że żaden obywatelski projekt nie trafi do kosza bez procedowania. Zamierzamy tej obietnicy dotrzymać, bez względu na to, że radykalnie nie zgadzamy się z projektem, który będzie teraz procedowany” – tłumaczył niegdyś poparcie najważniejszych posłów PiS dla lewackiego, skrajnego projektu „Ratujmy kobiety” przywracającego peerelowskie standardy aborcji na żądanie, marszałek Ryszard Terlecki.

Smutny obrazek, gdy schodząca w środę z mównicy sejmowej, posłanka PiS Anita Czerwińska uczczona została niespotykanym wręcz aplauzem ze strony najskrajniej proaborcyjnego grona lewicowych parlamentarzystów, tuż po tym, gdy zarzuciła 130 tys. obywateli, którzy wsparli inicjatywę „Stop aborcji” „inspiracje” rosyjskie oraz zapowiedziała odrzucenie jej przez partię rządzącą, niestety chcąc nie chcąc, zapewne na długo pozostanie w pamięci wyborców Prawa i Sprawiedliwości, którzy przecież bardzo licznie podpisywali się pod tym obywatelskim projektem.

Po kwietniu 2007 roku, październiku 2016 roku czy mrożeniu przez kilka lat obywatelskiej inicjatywy antyeugenicznej „Zatrzymaj aborcję”, PiS dopisało wczoraj kolejny niechlubny rozdział dywersji wymierzonej w działania zmierzające do osłabiania w naszej Ojczyźnie cywilizacji śmierci oraz znów boleśnie pokazało własnemu elektoratowi, dla którego ochrona życia ludzkiego jest kluczowym postulatem, miejsce w szeregu. I trzeba potrafić powiedzieć to sobie odważnie i prosto w oczy. A przed 48 sprawiedliwymi w polskim Sejmie – czapki z głów. Szkoda tylko, że tak ich niewielu.

 

ren/sejm.gov.pl, Sejm RP – YouTube, Media Narodowe – YouTube