Portal Fronda.pl: Związki homo są ponoć szczęśliwsze niż tradycyjne rodziny, bo większą wartością jest dla nich bycie razem. Do takiego wniosku doszły "badaczki" z PAN. To uprawnione twierdzenia?

Dr Andrzej Margasiński: No cóż, jestem tak samo jak pani tylko po lekturze artykułu w „Gazecie Wyborczej” i tylko tyle wiem na temat tych badań, co podano w tekście. A tam jest mało istotnych dla mnie informacji, dotyczących przede wszystkim metodologii tych badań, a te które są rozczarowują. Przede wszystkim badania oparto na metodzie „kuli śnieżnej”, to kiepska metodologia. Mniej zorientowanym czytelnikom przypomnę, że chodzi o metodę, w której badacz swoje narzędzia „puszcza” w tłum, prosi respondentów o przekazywanie ankiet następnym i następnym, itd. Zaletą tej metody jest taniość i szybkość, ale badacz praktycznie traci kontrolę nad tym, kto wypełnia narzędzia. Może się zdarzyć, że określony respondent z sympatii dla badacza wypełni sam 10 kompletów ankiet, aby zyskać jego sympatię. Nie twierdzę, że tak było w tym wypadku, mówię tylko, jakie są niebezpieczeństwa tej metody. Co prawda, w tekście znajdujemy sugestię, że metoda „kuli śnieżnej” miała tu polegać na tym, że jedne osoby LGBT wskazywały badaczkom następne. Nie ma jednak jednoznacznej informacji, że badaczki osobiście przeprowadzały te badania. Podaje się dość dużą liczbę badanych (3038) i 3 badaczki, czyli średnio ok. tysiąca osób przypadałoby na jedną osobę. Proszę pomyśleć, ile zajęłoby to czasu…. Uzasadniona wydaje mi się wątpliwość, czy badaczki przeprowadzały badania samodzielnie, czy może miały do dyspozycji przeszkoloną armię ankieterów, czy może mamy do czynienia z „kulą śnieżną” w czystej formie.

Kwestie metodologii badań jawią się tutaj jako najważniejsze?

One zawsze są decydujące. Brak dobrej metodologii uniemożliwia poważne wnioskowanie. Tym bardziej, że drugie moje rozczarowanie dotyczy zastosowanego narzędzia badawczego, wszystko wskazuje, że była to prosta ankieta na wzór niewyrafinowanych badań CBOS-u. Nie ma tam informacji o zastosowaniu bardziej wyszukanych testów psychologicznych, dotyczących relacji w rodzinach i związkach, a przecież takowe istnieją. Dlaczego badaczki z nich nie skorzystały? Może dlatego, że w znacznej części z nich respondent nie do końca wie, co rzeczywiście test mierzy. W prostym ankietowym sondażu diagnostycznym cele są jasno podane.

Może więc chodziło o to by wyszło to, co miało wyjść?

Tak, niestety, nasuwa się takie podejrzenie. Środowiska gejowskie i lesbijskie mają mocną świadomość swoich społecznych celów, są to także z reguły inteligentne osoby, którym nie trzeba dwa razy powtarzać, jaki jest cel określonych badań. Dla mnie zastosowanie metody „kuli śnieżnej” do badania środowisk LBTB jest praktycznie równoznaczne z niebezpieczeństwem tendencyjności wyników. To o tym pisali Baumrind, Marks, Regnerus czy Allen, dokonując meta-analiz badań, poświęconych homoseksualnemu rodzicielstwu. Nawiasem mówiąc, w sierpniu ukazał się w „Gazecie Wyborczej” artykuł tej samej Ewy Siedleckiej pt. „Kłamstwa homofobów”, pełen przekłamań i półprawd. Napisałem do niego polemikę, miałem nadzieję, że przekażę czytelnikom „Gazety Wyborczej” trochę rzeczowych informacji, ale dziennik nie wydrukował jej. Czekałem prawie miesiąc i nie doczekałem się żadnej odpowiedzi. W tej sytuacji wycofałem tekst, powinien on w niedługim czasie ukazać się w tygodniku „Do Rzeczy”.

Autorki podały, że "trwały" związek zaczyna się od sześciu miesięcy i takie właśnie relacje zestawiały z "tradycyjnymi" parami. Wychodzi z tego, że ja - z 1,5 rocznym stażem małżeńskim – mogłabym zostać uznana za weterankę...

Jak podają autorki, średni czas trwania badanych związków homoseksualnych wyniósł cztery lata, pół roku to dolny czas trwania badanych związków. Nie ma natomiast informacji o średnim czasie porównywanych związków heteroseksualnych. W życiu rodziny można wyróżnić kilka faz, są tu zresztą różne propozycje, ale badania pokazują, iż najczęściej pierwsze 1-4 lata związku z perspektywy czasu oceniane są przez małżonków jako najlepsze z punktu widzenia ich wzajemnych uczuć. Pojawienie się dzieci i trud związany z ich wychowaniem może prowadzić do trudności i konfliktów w związku. Inna ważna kwestia to informacja, że tylko 9 proc. badanych par LGBT wychowywało dzieci. Zatem dla czystości porównań należałoby porównywać te pary LGBT z parami heteroseksualnymi ze średnim stażem 4 lata i 9-10 procentowym wskaźnikiem posiadanych dzieci. Takich informacji też nie ma w artykule Siedleckiej. Jeśli jest inaczej, to jak porównywać gruszki z pomarańczami...

Szczęśliwość w związkach homo ma osiągać wyższy poziom, bo w tych parach ludzie nie kierują się tradycjami i stereotypami, ale sami dzielą między sobą obowiązki, opłaty, etc. Ale to znowu dość dziwny wniosek, bo przecież także "tradycyjne" związki nie zawsze tradycyjnie dzielą się rolami, to tylko kwestia dogadania...

Inny jest podział ról, gdy małżeństwo wychowuje wspólnie dzieci, a inny, gdy żyje się bez dzieci. To chyba dość oczywiste i nie potrzeba do tego wielkiej psychologii. Podaje się, że osoby LGBT są szczęśliwsze od reszty Polaków, bo u nich wskaźnik szczęśliwości wyniósł 91 proc., podczas gdy w porównywanej grupie CBOS-u 88 proc. 91 punktów to więcej niż 88 ale nie mamy informacji, czy jest to różnica statystycznie istotna, to przemilczenie, a przecież tylko gdy różnice mają charakter istotny statystycznie można wyciągać poważniejsze wnioski. Inną manipulacją jest podanie przez autorkę informacji, że osób LGBT jest 5 proc. Z jakiego palca to wyssała? Jakie jest źródło tych danych? W tekście „GW” roi się od takich półprawd i insynuacji, np. sformułowanie jakoby geje/lesbijki były „wykluczane przez hierarchę Kościoła katolickiego”. Rozumiem zatem, że musiał to być proboszcz lub biskup, który danego geja/lesbijkę wykluczył w Kościoła. Chciałbym poznać takie konkretne przypadki, ale obawiam się, że to tylko fantazja literacka autorki.

Nie wierzy Pan w to, że związki homoseksualne są szczęśliwsze od heteroseksualnych?

Myślę, że można spotkać zadowolone pary homoseksualne, ale powstaje pytanie co, jest regułą, a co wyjątkiem. Mamy całą masę doniesień naukowych, że populacje homoseksualne wykazują statystycznie większe wskaźniki zachorowań na różne choroby płciowe, somatyczne, depresje, mają wyższe wskaźniki prób samobójczych, itd. Niedawne badania amerykańskie mówią o znacznie wyższym wskaźniku przemocy w związkach homoseksualnych w stosunku do heteroseksualnych, a tutaj nagle taka szczęśliwość. To budzi nieufność. Sądzę, że mamy tu do czynienia z kolejną formą ataku na tradycyjną rodzinę, w tekście aż roi się od insynuacji w tym kierunku. Tomasz Lis w „Newsweeku” reklamował związki poliamoryczne, Jan Hartman mówi o „pięknych uczuciach kazirodczych”, a panie Siedlecka i Mizelińska wychwalają szczęśliwość związków homoseksualnych. Niestety, wojna kulturowa trwa. a to jest jej kolejna odsłona.

Rozm. Marta Brzezińska-Waleszczyk