"PiS poniosła fala, której intencjonalnie nie wywołał, ale która wyniosła go wysoko: bunt prowincji przeciwko metropoliom" - pisze na łamach "Gazety Wyborczej" Ludwik Dorn.

 

Jak dowodzi były polityk, PiS-owi - podobnie zresztą jak Koalicji Europejskiej - w porównaniu z wyborami w 2015 roku "ani drgnęło" w metropoliach, czyli w Warszawie, Krakowie, Wrocławie, Łodzi, Poznaniu i Trójmieście. W metropoliach tych relatywnie dobre wyniki uzyskała Wiosna, co według Dorna dowodzi nawet, iż stały się one bardziej antypisowskie.

A w miastach mniejszych? Dorn mówi, że sprawdził losowo kilkadziesiąt "mieścin, miasteczek, miast średnich i dużych, ale nie metropolitalnych". We wszystkich PiS zanotował wzrosty od 2 do 9 punktów procentowych. Co ciekawe, pisze były polityk, PiS-owi wzrosło nawet w tych miastach, które nie są zbyt religijne - w Koszalinie, Międzyrzeczy czy Kamieniu Pomorskim (to jest najbadziej zeświecczona diecezja w Polsce, przypomina autor).

"Skoro nie o czynnik kulturowy tu chodzi, a PiS-owi przyrasta wszędzie poza metropoliami, to stawiam hipotezę, uprawdopodobnioną przez powyższe twarde dane, że w Polsce narasta niechęć przeradzająca się powoli w bunt szeroko rozumianej prowincji przeciw metropoliom. Jeśli spojrzeć na ostatnie dostępne analizy GUS dotyczące udziału subregionów w PKB Polski, to po odrzuceniu części konurbacji śląskiej (bez Sosnowca i Bytomia) oraz subregionu płockiego i legnicko-głogowskiego (lokalizacja Orlenu i KGHM) wzrost gospodarczy ciągną wspomniane wyżej metropolie, do których należy dodać portowy Szczecin" - przekonuje Dorn.

Zdaniem autora polska "prowincja" postrzega samą siebie jako rezerwuar taniej siły roboczej, która migruje albo do metropolii, albo zagranicę. "I z tym podporządkowanym, peryferyjnym lub półperyferyjnym statusem prowincja przestaje się godzić" - uważa autor.
"Spójrzmy na spore miasta peryferyjne metropolii: Radom (10 pp przyrostu dla PiS), Pabianice (8 pp) czy Elbląg (5 pp). Z ich metropoliami (odpowiednio: Warszawą, Łodzią i Gdańskiem) łączy je stosunek głębokiego uzależnienia połączonego z równie głęboką niechęcią" - zauważa.

W tym kontekście, uważa były "trzeci bliźniak", obecne propozycje programowe Platformy Obywatelskiej są po prostu samobójcze.
"Z punktu widzenia konfliktu prowincja-metropolie wysunięcie przez PO na pierwszy plan programu samorządowego zakładającego walkę z „centralistycznym” PiS-em kojarzy się z pracowitym machaniem łopatą, by wykopać sobie jak najgłębszy grób. Mniej chodzi tu o zasadność ustrojowych postulatów, bardziej o to, że promotorami i twarzami samorządowego programu PO są wyłącznie prezydenci metropolii, a to nadaje mu istotny polityczny sens" - stwierdza.