– Dobranoc! Do widzenia! Cześć! Giniemy! – to ostanie zarejestrowane słowa z pokładu samolotu Ił-62 Tadeusz Kościuszko, który o godz. 11.12 rozbił się w Lesie Kabackim. Na jego pokładzie znajdowały się 183 osoby, które leciały z Warszawy do Nowego Jorku. Wszyscy zginęli. 

Jako jeden z pierwszych dziennikarzy, który znalazł się na miejscu katastrofy był operator telewizyjny Jerzy Ernst. Wspomina, że w pewnym momencie do generała Wojciecha Jaruzelskiego podszedł jego współpracownik Wiesław Górnicki i szepnął coś do ucha. – Po chwili generał ogłosił tragiczną wiadomość o katastrofie samolotu pasażerskiego. Ofiary uczczono minutą ciszy – wspomina Ernst. 

Prosto z Pałacu Kultury Ekipa Telewizyjna, tego dnia ubrana w garnitury, ruszyła terenowym służbowym mercedesem w stronę lasu kabackiego. – Kiedy dotarliśmy na miejsce teren ogrodzony był już biało-czerwoną taśmą. Wokół było mnóstwo gapiów i funkcjonariuszy. Jeden z nich został przydzielony nam jako przewodnik – wspomina operator. To co zobaczył po wejściu na miejsce tragedii do końca życia miało pozostać w jego pamięci. – Wokół żywym ogniem paliły się fragmenty maszyny i drzew, unosił się nisko pełzający dym. A pośród pozwalanych i połamanych drzew leżały fragmenty samolotu i ludzkie szczątki – opowiada. – Nagie ciała zmieszane z ziemią i popiołem. Ręce bez dłoni, korpusy bez głów, nogi do kolan. Przerażający widok – mówi.

Ernst wspomina, że z kamerą przy twarzy kierowany przez funkcjonariusza i dziennikarza obszedł miejsce katastrofy. Od miejsca, gdzie samolot obcinał wierzchołki drzew aż po teren, na którym leżały największe fragmenty i koła maszyny obrócone do góry nogami.
– I właśnie tam powstał pomnik ofiar tej katastrofy – wyjaśnia. – W pewnym momencie mundurowy przewodnik pokazał potężną postać leżącą wśród szczątków i wyjaśnił, że to ciało pierwszego pilota, który był bardzo postawnym mężczyzną. Dramatyczny widok – wspomina i mówi, że przez cały czas zastanawiał się co czuli pasażerowie kiedy samolot kierował się ku ziemi. Czy byli świadomi nadchodzącego końca? – Dużo później mi wyjaśniono, że najprawdopodobniej potracili przytomność przy pierwszych uderzeniach o drzewa – wspomina. 

Feralny lot rozpoczął się o godz. 10.07 rano 9 maja 1987 roku. O godz. 10.41, kiedy maszyna znajdowała się na miejscowością Warlubie, załoga stwierdziła awarię dwóch z czterech silników. Na pokładzie wybuchł pożar. Kapitan zdecydował o zawróceniu maszyny do Warszawy. W trakcie zawracania okazało się, że ster działa nieprawidłowo. Nastąpiły kłopoty ze zrzutem paliwa, co było konieczne przed awaryjnym lądowaniem. 

W drodze powrotnej do Warszawy załoga rozpatrywała możliwość awaryjnego lądowania w Modlinie. Ostatecznie jednak załoga wybrała Okęcie, ponieważ było lepiej przygotowane na ewentualne przeprowadzenie akcji ratowniczej. O godz. 11.00, 90 km od stolicy kapitan Zygmunt Pawlaczyk zarządził przygotowanie pasażerów do awaryjnego lądowania. Wtedy zauważono, że na pokładzie nie ma jednej ze stewardes – Hanny Chęcińskiej. Jej ciała nie odnaleziono także na miejscu katastrofy. Najprawdopodobniej w momencie dekompresji znajdowała się w pomieszczeniu technicznym i zginęła w pożarze tylnej części kadłuba.

O godzinie 11.08 w podchodzącym do lądowania samolocie stwierdzono, że nie wysuwa się podwozie. W bagażniku samoloty wybuchł kolejny pożar. Uszkodzeniu uległ układ sterowania, przez co samolot leciał niejednostajnie – raz wznosząc się , raz opadając. Kapitan informował wieżę: „Kręcimy w lewo. Zrobimy wszystko, co możemy”. 

O godzinie 11.12.13 Ił-62 z prędkością 470 km na godzinę zaczął ścinać pierwsze drzewa Lasu Kabackiego. „Dobranoc! Do wiedzenia! Cześć! Giniemy!” były ostatnimi słowami które usłyszeli technicy odsłuchujący nagranie z czarnej skrzynki. 

Za: TVP Info