Ostatnio taką propozycję złożyła „prawicowcom” Monika Olejnik, która sugeruje, by jeśli nie podoba im się Jerzy Owsiak to poszukali i stworzyli sobie własnego. Pomijając, że argument ten jest idiotyczny, bo nikomo spoza salonu telewizja publicznie nie udostępni czasu antenowego za darmo i na tak długo, a służby publiczne (w tym przedszkola, samorządy, a nawet wojsko) nie będą tak wytrwale i mocno, a także za całkiem konkretną kasę, promować nikogo, kto nie byłoby odpowiednio ustawiony w mainistreamie, to jest on także fałszywy. Prawica nie musi nikogo takiego szukać, bo on już istnieje. I są to rozmaite organizacje charytatywne, które zbierają o wiele więcej środków i robią za nie o wiele więcej rzeczy. Caritas jest tylko jednym z przykładów. Jeśli zaś zebrać wszystkie organizacje kościelne, katolickie – to nagle okaże się, że Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy to pikuś w porównaniu z tym, co robią zwykli, nieznani nikomu katolicy w swoich parafiach.

I tak było od zawsze. Zawsze, niezależnie od tego, jak by nie ograniczano w Polsce praw Kościoła, to on i jego ludzie, byli tymi, którzy pomagali, nieśli miłość i opiekę najuboższym. Już w starożytności był to zresztą znak rozpoznawczy chrześcijan, a poganie – jak Julian Apostata – widząc, że z tego wyrasta ich siła postanowił zmałpować tę cechę i zaczął wymuszać na pogańskich kapłanach, by także pomagali ubogim. Polska lewica uznała, że powinna zrobić to samo i właśnie z tego powodu wypromowała Jerzego Owsiaka. On ma być dowodem, przykładem, że nie tylko katolicy robią coś dla innych, ale i że my mamy swoje laickie Matki Teresy. Medialna manipulacja sprawia zaś, że owszem zaangażowany Owsiak staje się jedyną, albo przynamniej główną twarzą polskiej dobroczynności. Wbrew faktom i rzeczywistości.

Ale nie to jest najgroźniejsze. Zapłata za działania charytatywne będzie po drugiej stronie, a będzie on tym większa, im mniej ludzi o niej wiedziało. O wiele istotniejsze jest to, że za działaniami Jerzego Owsiaka idzie konkretna ideologia „róbta co chceta”, utylitaryzmu czy wręcz eutanazizmu (stwierdzenie o tym, że potrzebna jest w Polsce dyskusja nad zabijaniem staruszków, trudno uznać za pomyłkę czy przejęzyczenie), a wyrzucenie z Przystanku Woodstock Przystanku Jezusa przy jednoczesnym hołubieniu krysznaitów jest wystarczającym dowodem na jej duchowe źródła. I właśnie taka ideologia jest – przy okazji szlachetnego porywu serca jakim bywa WOŚP w umysłach zwyczajnych ludzi – promowana. A każda próba jej zaatakowania czy skrytykowania jest uznawana za atak na pracę charytatywną, zwykłą ludzką dobroć i świeckiego świętego, który może wprawdzie atakować z baśki innych, wzywać do gonienia dziadygów, ale który sam nie podlega krytyce. I jest idolem czy wręcz bożkiem części środowisk opiniotwórczych, które próbują ten fałszywy kult narzucić także innym.

Nam jednak tacy idole nie są potrzebni, a do tego mamy świadomość, że nic takiego jak „świecki święty” nie istnieje. Kategoria świętości związana jest z sacrum, z Bogiem, a chrześcijańska świętość polega na byciu prześwietlonym Boską obecnością, jest otwarciem na działanie Ducha Świętego, a nie – także być może szlachetnym – działaniem. Święty jest ikoną Ducha Świętego, i ma uobecniać Boga, a nie stawiać siebie w centrum. Trudno zaś oprzeć się wrażeniu, że działanie Owsiaka i jego wyznawców to w istocie stawianie w centrum człowieka i czynienie z niego bożka. Chrześcijanin nie musi tego robić, i nie może szukać sobie bożków.

Wszystko, co napisałem nie oznacza, że odbieram prawo innym do wspierania WOŚP, że chcę im odebrać ich bohatera. Nic z tych rzeczy. Chcecie – wrzucajcie, zachwycajcie się, utwierdzajcie w kulcie. Wasz wybór. Proszę tylko, byście nie narzucali tego kultu innym, że w przedszkolach (w końcu publicznych) dzieciaki nie były indoktrynowane, by w nich nie naklejano na szybach serduszek, i by nie szantażowano nas kultem idola, który nie jest dla nas bożkiem. Jestem skłonny docenić sprzęt, który zakupił, ale to nie musi oznaczać, że zachwycam się całością zaangażowania Jerzego Owsiaka. I że potrzebuje mieć jakiegoś swojego idola.

Tomasz P. Terlikowski