Wydawałoby się, że karmienie piersią to rzecz najnaturalniejsza pod słońcem. Zdarza się (i to dość często), że początki mlecznej drogi bywają trudne, okupione stresem i łzami, ale przy odrobinie samozaparcia i fachowego wsparcia zazwyczaj się udaje. Bo mleko mamy jest dla dziecka najlepsze, najlepiej zbilansowane, zawsze gotowe do spożycia. Pierś to zresztą nie tylko jedzenie, ale także poczucie bezpieczeństwa, spokój, bliskość. Zdecydowanej większości kobiet nie trzeba zresztą do tego przekonywać, bo instynktownie czują, co dla ich dzieci jest najlepsze. Wystarczy więc wsłuchać się w potrzeby dziecka i karmić, karmić, karmić.

Tymczasem okazuje się, że to, co dla większości kobiet jest naturalne i niepodlegające dyskusji, dla feministek już takie nie jest. Już samo posiadanie dzieci to zniewolenie, ograniczenie kobiecej wolności, a karmienie piersią na żądanie to już zniewolenie totalne: „bo z dzieckiem trzeba być cały czas i w trakcie ważnego spotkania czy imprezy rodzinnej, należy po prostu wyjąć pierś i karmić, bo mały człowiek sobie tego życzy, głośno się tego domagając. I to mogłoby być postrzegane jako zupełne zniewolenie dzieckiem, które jest zawsze w środku wydarzeń, to ono decyduje kiedy mamy się obnażyć, a kiedy nie” – przekonuje Sylwia Chutnik z feministycznej Fundacji MaMa. Ani chybi terrorysta i biedna matka jako ofiara. Czy zapisy konwencji antyprzemocowej, tak bardzo lansowanej przez środowiska feministyczne, regulują tę kwestię. Skoro matka nie wyraża entuzjastycznej zgody na karmienie w chwili, w której jej dziecko się tego dynamicznie domaga, to może podpada to pod kategorię gwałtu? Czekam więc na elaborat pod wymownym tytułem „Niemowlę jako gwałciciel”.

Skoro tak bardzo pierś zniewala, skoro wówczas kobieta nie może o sobie sama decydować, tylko poddawać się terrorowi, to może lepiej wybrać karmienie butelką (feministki są pro-choice). Mieszkanek na rynku w bród, obnażać się nie trzeba, dziecko się naje, pójdzie spać. Luz, blues i orzeszki. Ale nie, mieszkanka odpada. Nie dlatego, że to jednak sztuczne mleko, nie dlatego, że może powodować bóle małego brzuszka. Nawet nie dlatego, że wymaga więcej zachodu niż karmienie naturalne. Otóż, karmienie mieszkanką to pójście na układ z koncernami spożywczymi. A na takie kompromisy eko-feministki nie pójdą za żadne skarby świata. Zniosą już to obnażanie, zniosą terror niemowlaka, i poczują się jak prawdziwe antysystemowe kobiety. Jak to być więc antysystemową matką, wie przywoływana już Sylwia Chutnik: „nie wchodzę w układy z wielkimi korporacjami, które produkują mleko modyfikowane, w proszku i te wszystkie substytuty, tylko jestem pozasystemowa, bardzo rootsowa, w tym sensie, że jestem w stanie za darmo wyżywić swoje dziecko. Jest to też temat ziemi, wpisuje się to w trend, który mówi o holistycznym spojrzeniu na nasze życie. Tu widziałabym karmienie piersią przez feministkę, jako continuum tego, co myślimy o sobie w obrębie całego systemu ekonomicznego”.

Skomplikowane to myślenie. Ale to ponoć nowoczesne podejście do karmienia. Zostawmy na boku więc te hamletowskie dylematy: karmić czy nie, bo takie miewają jedynie matki konserwatywne, ale one karmiąc się poświęcają, a nowoczesne feministki wręcz przeciwnie, bo jak zauważa Chutnik – „kobieta naprawdę stworzona jest do innych rzeczy, jak tylko skupianie się na tym czy właśnie teraz karmi czy nie”. Matka feministka przecież się nie będzie za bardzo nad karmieniem roztkliwiać, bo tyle ciekawych rzeczy jest do zrobienia: „byłam skupiona na bardzo poważnych rzeczach: musiałam dokończyć studia, pisałam artykuły... (…) karmiłam dziecko piersią i wtedy była cisza i spokój, dzieciak zaraz usnął, bo się napełnił, a ja prawą ręką pisałam swoją pracę magisterską, myślałam o Judith Butler w kontekście Foucault”.

To teraz już wiem. Poważne rzeczy to pisanie artykułów i działanie, niepoważne to karmienie piersią, podążanie za potrzebami dziecka, bycie z nim i dla niego. Stąd feministkom przyświeca maksyma: „Bądź cicho, śpij, jedz, a ja zajmuję się swoimi rzeczami”. Jako że bezdzietne feministki na te rodzące dzieci już patrzą wilkiem, my kobiety konserwatywne możemy im pogratulować odwagi i podziękować, bo gdyby nie feministki nigdy byśmy się nie dowiedziały, że sam fakt karmienia piersią naszych dzieci czyni nas matkami antysystemowymi. W odróżnieniu zaś od feministek dziećmi nie czujemy się zniewolone i nie patrzymy na nie przez pryzmat więziennych krat i kuli u nogi.

 

Małgorzata Terlikowska