Sukces, sukces... Nie ma Fransa Timmermansa, to prawda. Ale w nowych formalnych władzach Unii Europejskiej nie ma też nikogo - absolutnie nikogo - z nowych krajów unijnych. Czy aby na pewno samo zablokowanie jednej kandydatury można ogłosić jako wielki sukces?

W wyniku unijnych negocjacji wypracowano następujący rozkład obsady stanowisk:

Ursula von der Leyen, Niemka, zostanie szefową Komisji Europejskiej
Charles Michel, Belg, zostanie szefem Rady Europejskiej
Josep Borrela, Hiszpan, zostanie szefem unijnej dyplomacji
David Sassoli, Włoch, zostanie szefem Parlamentu Europejskiego
Christine Lagarde, Francuzka, zostanie szefową Europejskiego Banku Centralnego

Stanowisk mało, a państw w UE dużo - wszyscy nie mogą być reprezentowani. Problem w tym, że na pięciu wymienionych miejscach nie ma nikogo z nowych krajów Unii Europejskiej. Polska, Czechy, Węgry, Słowenia, Litwa, Łotwa, Estonia, Rumunia, Bułgaria, Chorwacja... Wszystkie kluczowe urzędy obsadzone są przez przedstawicieli państw "starej" Unii.

Czy można więc mówić, że samo zablokowanie Fransa Timmermansa na stanowisku szefa KE, jest dowodem wielkiej siły zjednoczonych krajów naszego regionu? Pewnie po części tak - ale przy sile Niemiec, Francji, Hiszpanii i państw Beneluksu - jest to wciąż absolutnie nieporównywalne. 

bsw