Curtis, tworząc płyty będące kwintesencją smutku, melancholii i niezaspokojonych namiętności, dał również wyraz swoim metafizycznym pragnieniom. Rzeczywistość bowiem nie znosi pustki i jeżeli acedia utożsamiana jest dzisiaj z depresją, to nie znaczy wcale, że obiektywnie przestała posiadać swój wymiar duchowy. Jednak tam, gdzie Ojcowie Pustyni zwracali się do Boga jako jedynego lekarza, tam Curtis i jego naśladowcy, szukając po omacku, natrafiali na demona. Bo pragnienia metafizyczne Curtisa ostatecznie zakończyły się samobójstwem.

 

In a quiet street washed by the rain, a room within the home

A lonely man sits cheek to cheek with uniąue designs in chrome

The mellow years have łong gone by, but now he sits alone

He has a brand new radio, but never turns it on

New Europeans

Young Europeans

New Europeans


Ultravox, ew uro ean

 

Ja od czasu jak maluje, tom zajęty albo zmartwiony. Książek nie czytam, a próżnować też nie mogę, bo coś ciągnie do obrazu, choć by warto było coś innego robić.

 

Br. Albert Chmielowski

 

Dezintegracja Rzecz o męczennikach acedii

Pojęcie „acedia" znacznie lepiej niż metody współ­ czesnej psychoanalizy czy socjologii tłumaczy procesy erozji fundamentów zachodniej cywilizacji. Wspomniane dyscypliny naukowe w postaci doktryn Zygmunta Freuda i Augusta Comte'a wywarły decydujący wpływ na nowoczesną inżynierię społeczną. Równocześnie widać wyraźnie, że - w swoich rozmaitych mutacjach - przeżywają one dzisiaj poważny kryzys. Analizowanie cierpienia ludzkiego tylko w kontekście relacji społecznych (socjologizm przełomu XIX i XX wieku), a enigmatycznego - acz dojmującego! - poczucia winy za pomocą psychiatrii, psychologii czy psychoanalizy, wyznacza współ­ cześnie niebezpieczny trend, który bardziej zamazuje obraz, niż go rozjaśnia. Temu zjawisku wtórują sztuki piękne, które - właś­ ciwie we wszystkich swoich dziedzinach - stanowią estetyczny komentarz do owych „intelektualnych dyskursów". Tym bardziej zastanawiające jest, że z uporem godnym lepszej sprawy część intelektualistów pró­ buje leczyć dżumę cholerą. Ostatnio na przykład słuchałem pewnej znanej pani filozof, która z autentyczną emfazą mówiła, że tym, co przesądza o wartości prozy Houellebecąa, jest jego fundamentalna niezgoda na ograniczenia ludzkiej natury. Sposób, w jaki daje temu wyraz - kontynuowała - stawia go w jednym rzędzie z najciekawszymi myślicielami współczesności. Jego refleksje, jak rozumiem, mają dostarczyć oręż współczesnym Frankensteinom, pragnącym żyć wiecznie i ostatecznie wyprzeć ze zbiorowej pamięci dolinę pełną kości, którym Bóg ostatecznie pozwala ożyć (Księga Ezechiela). Gdzie indziej czytam peany na cześć Elfriede Jelinek, której (pisownia oryginalna)

wiersze cechuje nie tylko językowa brawura - ujawnia się w nich tak póź­ niej eksponowana społeczna wrażliwość, a przede wszystkim niezgoda na totalnie tu rozumianą patriarchalną dominantę w życiu społecznym. Owa postawa niezgody na zabiegi wszelakich wujków Ottonów, obojętnie, czy zabiegi te będą nazywane czerwonymi cierniami (w wierszu odilon redon), oślizłymi członkami, czy tekturowymi krawatami, sublimuje się w agresji, wywołującej nienawiść; jest to agresja męskiego pierwiastka, której można tylko albo ulec, albo ją przechytrzyć. Nie znam nikogo, kto potrafiłby z takim impetem porąbać patriarchat na kawałki... - mówił o Elfriede Jelinek rzecznik Komitetu Noblowskiego Per Wastberg.

Nienawiść określa brak miłości. O wierszach Elfriede jelinek Ernest Dyczek, Marek Feliks Nowak, www.odra.okis.pl

A więc znowu niezgoda na naturę ludzką, definiowaną tym razem jako wróg numer jeden w obrębie patriarchalnej cywilizacji chrześcijańskiej. Z kolei jeden z najbardziej wpływowych wizjonerów współczesnego kina, Lars Von Trier, w swoich sztandarowych dziełach Przełamując fale i Tańcząc w ciemnościach otwarcie i bez ogródek wyśmiewa majestat śmierci, dając do zrozumienia, że religijny wysiłek jest niebezpieczną iluzją. To tylko przykłady pierwsze z brzegu, które zdają się krzyczeć: doszliśmy do muru, w który możemy już tylko straceńczo i bezskutecznie uderzać głową. Jest jeszcze coś, co czyni je pokrewnymi - z wysmakowanego estetycznie „czczenia nicości" nie wypływają żadne konstruktywne wnioski. Tym samym stają się one jedynie doskonałymi narzędziami w procesie dezintegracji, zrujnowanej już przecież dostatecznie kultury.

Problem jest bardzo szeroki i nie sposób zamknąć jego analizy w jednym artykule. Tutaj zajmę się tylko jednym z jego aspektów - próbą opisania niektórych fenomenów współczesnej popkultury narzędziami zaczerpniętymi od Ojców Pustyni, a obejmującymi swoim zakresem grzech acedii i okolice. Popkultura bowiem stanowi w pewnym sensie laboratoryjny obszar oddziaływania współczesnych prądów intelektualnych, a przez to najbardziej dobitnie unaocznia problem. Współczesne tłumaczenie pojęcia „acedia" próbuje na modłę psychologiczną pozbawić je głębi religijnej. A zatem przedstawia acedię jako apatię czy obojętność i wiąże ją nierozerwalnie z postawą przygnębienia i smutku.

Oczywiście takie tłumaczenie jest w pewnym sensie uprawnione, ponieważ termin akedeia (gr. postawa bez-troski o własny byt, lenistwo) wywodzi się ze starożytnej Grecji i pierwotnie nie był nacechowany religijnie. Dopiero Ojcowie Pustyni wypełnili to pojęcie bogatą treścią duchową, tak że ostatecznie acedia została uznana w tradycji wschodniej za ósmy grzech główny. Dodajmy - grzech, którego konsekwencje trudno zrozumieć człowiekowi Zachodu. Być może dlatego, że realność acedii nie jest tutaj dość dobrze uświadomiona, procesy kulturowe będące pokłosiem jej popełniania stają się tak doskonale widoczne? Odnosząc acedię do obszaru oddziaływania Kościoła rzymskokatolickiego, nie można oczywiście pominąć pytania, dlaczego ów ósmy, tak ważny grzech znalazł się na marginesie refleksji zachodniej? W jaki sposób - jeśli już tak się stało - Zachód zrekompensował jego brak w obrębie teologii moralnej? Próbując choćby pobieżnie odpowiedzieć na to pytanie, należy zwrócić uwagę na fakt, że Kościół łaciński nie porzucił zupełnie refleksji nad acedią. W zredukowanej formie owa przypadłość mnichów (i - jak się później okaże - nie tylko mnichów!) trafiła do katalogu grzechów głównych jako „lenistwo w służbie Bożej". Tutaj, jak sądzę, pojawia się pierwszy powód, dla którego Zachód nie przyjął bogactwa rozumienia acedii wypracowanego przez anachoretów. Słowo to było tłumaczone (i rozumiane) raczej jako oschłość czy zobojętnienie. Przejęte z greki i zaadaptowane przez łacinę pojęcie „acedia" (łac. acaedia) również na język polski zostało błędnie przetłumaczone właśnie jako lenistwo. Ojciec J.M. Bocheński OP ujmuje rzecz następująco:

Nie wiem, kto go w ten sposób po polsku nazwał; nie musiał to być w każdym razie większej wiedzy teolog skoro chodzi o przekład łacińskiego słowo „acedia", które nie lenistwo, ale właśnie smutek w służ­bie bożej znaczy.

Naturalnie motywacja tłumacza wydaje się jasna, biorąc pod uwagę tradycję Kościoła zachodniego trudno mianowicie uznać smutek za grzech, lenistwo natomiast - owszem. Interpretacja ta idzie w ślad za podstawowym rozróżnieniem pomiędzy chrześcijaństwem zachodnim i wschodnim: cywilizacja rzymska opiera się głównie na nastawieniu prawnym, a grzech postrzegany jest jako nie­ład i nieposłuszeństwo wobec prawa Bożego, natomiast cywilizacja bizantyńska kładzie nacisk na takie cechy grzechu jak niewdzięczność, ugodzenie w miłość czy zaciemnienie obrazu Bożego (ks. Stanisław Olejnik Dar. Wezwanie. Odpowiedź). Lenistwo byłoby zatem swoistym przekroczeniem prawa Bożego, zaniechaniem służby Bogu, inaczej rzecz ujmując, zaniechaniem działania, nie mają­ cym wiele wspólnego z (ułomnym wprawdzie) praktykowaniem medytacji. Ów rozdźwięk między zachodnią jurydycznością a wschodnią kontemplacją może być kolejną przyczyną, dla której tradycja refleksji nad acedią na obszarze łaciń­skim zamarła. Idąc dalej za tym tokiem rozumowania, o. Gabriel Bunge OSB - jeden z najwybitniejszych znawców pism Ojców Pustyni - zwraca uwagę na jeszcze jedno. Otóż przeciwstawia on żywą świadomość bycia grzesznikiem, polegającą na osobistym popełnianiu ciężkich i lekkich grzechów u Ojców, niesprecyzowanemu poczuciu winy charakterystycznemu dla współczesności.

Poczucie czy kompleks winy bez możliwości przebaczenia (wszak poczucie winy nie jest świadomością grzechu!) może się objawiać w agresji wobec społeczeństwa.

Dodajmy tylko, że o. Bunge dzieli się tymi refleksjami we wstępie do pracy poświęconej acedii. Naturalnie rzecz nie tylko w rozminięciu się dwóch wielkich tradycji chrześcijańskich. Od niemal półwiecza chodzi raczej o całkowite porzucenie chrześcijań­skiej metafizyki, a co za tym idzie aksjologii. Co ciekawe, proces ten dotyka w równym stopniu Wschodu, jak i Zachodu. Dlaczego zatem do zeświecczonej cywilizacji przykładać narzędzia odpowiednie dla złotego okresu niepodzielonego jeszcze świata chrześcijańskiego? Przede wszystkim pojęcie „acedia" chciałbym tutaj potraktować jako klucz, który może otworzyć drzwi niejednego skomplikowanego problemu współczesności. Ale właśnie jako klucz, a nie gotową matrycę. Jeśli zaś chodzi o adekwatność wczesnochrześcijańskiej terminologii, posłużę się pewnym porównaniem.

Marie Dominique Philippe OR twórca Wspólnoty św. Jana Ewangelisty, wpływowy teolog, którego diagnozy współczesności często przybierają wymiar profetyczny, twierdzi, że katolicyzm po Soborze Watykańskim II wkroczył w okres „ostatniego tygodnia". Czas ten charakteryzuje wycofanie się instytucji Kościoła z wpływu na politykę, życie społeczne czy kulturę. Według Francuza Kościół jako mistyczne ciało Chrystusa u końca czasów pozwala się przybić do krzyża. Moment ten poprzedza oddanie inicjatywy i przyzwolenie, by sprawy toczyły się same. Na teren, z którego skokowo wycofywał się katolicyzm, łatwo wdzierał się „świat". Można się z nim zgodzić lub nie, ale jeżeli historia Europy liczona jest od narodzin Chrystusa, a późniejsza droga Kościoła stanowi sumę dokonań jego wyznawców, uprawnione wydaje się rozciągnięcie siatki pojęciowej charakterystycznej dla cywilizacji chrześcijańskiej na cywilizację postchrześcijańską (nawet jeżeli powodem byłby brak innych bardziej adekwatnych określeń).

Coś się kończy, nic się nie zaczyna

Jeśli poważnie potraktować intuicję M.D. Philippe'a na temat ostatecznego wypełnienia misji Kościoła, konsekwentnie należałoby przyjąć, że świat został już „skażony" wszelkimi możliwymi rodzajami grzechu. Wprawdzie jest to obszar trudno mierzalny, a o końcu każdej epoki w dziejach Europy mówiono w kategoriach upadku i schyłku, to nie sposób nie doświadczyć głęboko depresyjnego rysu współczesności. Szczególnie mocno zwraca na to uwagę o. Bunge, zaznaczając jednocześnie, że doświadczenie acedii nie dotyczy tylko mnichów:

Uśpienie dynamizmu duszy, uczucie pustki, nudy i zniechęcenia, niezdolność do skoncentrowania się na jednej czynności, wyczerpanie i niepokój serca (Kasjan) - któż mógłby utrzymywać, że ten etat d'ame jest właściwy tylko anachoretom? Znali go już starożytni filozofowie, mówili 0 nim Ojcowie Kościoła. W czasach współczesnych ten „być może najboleśniejszy ludzki fenomen" (Guardini) powiększył, jak się zdaje, swój zasięg i głębię. Ennui Pascala i melancholia Kierkegaarda mają w sobie coś fatalistycznego, co nie jednego przyprawia o dreszcze, a cóż dopiero mó­ wić o lęku, tym - jak to jeszcze zobaczymy - bliźniaczym bracie acedii? Czyż nie stał się on Kainowym piętnem naszej cywilizacji?

Ewagriusz z Pontu - autor systematycznej nauki o acedii - sytuuje ją tuż obok smutku. Nie stawia jednak między nimi znaku równości. Twierdzi, że zachodzi tu „bliskie pokrewieństwo" i „acedia jest wspólniczką smutku". Smutek natomiast poprzedza acedię. Żeby jednak do tego doszło, człowiek musi jeszcze dać się ponieść gniewowi i pożądaniu. Ewagriusz pisze:

Acedia jest jednoczesnym i długotrwałym pobudzeniem przez gniew 1 pożądanie, przy czym ten pierwszy złości się na to, co obecne, drugie zaś tęskni za tym, co nieobecne.

Co ciekawe, wczesnochrześcijański autor twierdzi, że acedia jest konsekwencją popełniania wszystkich siedmiu grzechów głównych i stanowi ich zwień­czenie. Ową zależność tak opisuje o. Bunge:

Acedia jest więc wprawdzie jedną z ośmiu myśli, jednak w swojej istocie bardzo różni się od pozostałych. O ile każda inna stanowi ogniwo barwnego i różnorodnie złożonego łańcucha, o tyle acedia jest zawsze jego zakończeniem. Bezpośrednio po niej nie ma już żadnej innej „myśli".

Jednakże najbardziej ogólnym tłem acedii (tak jak obżarstwa, chciwości i próżności) pozostaje miłość własna, inaczej zwana samouwielbieniem. Na koniec - zanim przejdziemy do konkretnych przykładów - warto za niemieckim benedyktynem zwrócić uwagę na jeszcze jedną ważną cechę acedii - trwa ona długo:

Na tej drodze powstaje charakterystyczny stan ducha, typowy dla depresji. Jeśli nie zostani e on a odpowiednio szybko rozpoznana lub jeśli zaniedba się zastosowani e odpowiednich środków uzdrawiają­ cych, moż e on a przekształcić się w bardziej lub mnie j dokuczliwy trwały stan. Acedi a stanowi wię c w życiu człowieka pewien rodzaj ślepej uliczki. Niechę ć do tego, co jest, połączona z długotrwałym pragnieniem tego, co niedostępne, paraliżuje naturalne funkcje duszy do tego stopnia, że żadna z myśli nie jest w stanie zapanować nad innymi. 

Fragment artykułu Marka Horodniczego "Dezintegracja. Rzecz o męczennikach acedii" pochodzącego z kwartalnika "Fronda" (nr 42, rok 2007)