Kościół od początku musi zmagać się z wrogami zewnętrznymi, którzy chcą go zniszczyć, ale także z zagrożeniami wewnętrznymi, m.in. z heretyckimi reformatorami. W naszych czasach jednym z nurtów zagrażających Kościołowi od wewnątrz jest herezja homoseksualna. Nie chodzi mi tutaj tylko o tzw. lobby homoseksualne, czyli homoseksualistów, którzy nawzajem się wspierają szkodząc w ten sposób polityce personalnej w kościelnych strukturach. Problemem jest sama ideologia homoseksualna, którą próbuje się przemycić do nauczania Kościoła. Oczywiście warto zauważyć, że są wśród duchownych osoby o tendencjach homoseksualnych, które jednak zintegrowały ten problem, żyją w wierności swemu powołaniu, nie tworzą żadnych koterii gejowskich, a ideologię homoseksualną zdecydowanie odrzucają.

Język ideologii homoseksualnej próbowano przemycić podczas sesji nadzwyczajnej Synodu Biskupów nt. rodziny. Na szczęście, m.in. dzięki postawie abpa Gądeckiego, ta próba się nie powiodła. Heretycy homoseksualni nie ustają jednak w wysiłkach, by zasiewać swój kąkol. Oto żyjący w Paryżu włoski dominikanin, Adriano Oliva, wydał ostatnio książkę o miłości i przyjaźni, w której stwierdza, że św. Tomasz oceniał homoseksualizm jako zgodny z naturą osób homoseksualnych. Oliva opowiada się nie tylko za państwowym uznaniem małżeństw homoseksualnych z pełnią praw przysługującym małżonkom, ale także za udzielaniem sakramentu małżeństwa tego rodzaju parom i za radosnym ich zapraszaniem do sakramentalnej Komunii. Nie wiem, czy generał dominikanów jakoś zareagował na wyczyny swego współbrata. W każdym razie – na szczęście – znalazło się pięciu dominikanów, którzy odpowiedzieli Olivie na gruncie tomizmu zarzucając mu dość frywolne interpretowanie pism Doktora Anielskiego.

Rozmaitych herezji nie brakuje w dwu-tysiącletniej historii Kościoła. Tyle że w minionych wiekach herezje zdecydowanie zwalczano. Dziś natomiast do herezji się uśmiechamy, dostrzegamy w nich jakąś prawdę, mówimy o konieczności bycia otwartym i miłosiernym. Tak więc wydaje się, że dominikanin Oliva nie tylko może spać spokojnie, ale może oczekiwać kolejnych zaproszeń na uczone dyskusje, podczas których będzie szerzył homoseksualną herezję żonglując takimi pojęciami, jak: miłość, przyjaźń, miłosierdzie. No i będzie dawał do zrozumienia, że jego poglądy zyskują coraz większą sympatię w Stolicy Apostolskiej.

Herezja homoseksualna doprowadziła niedawno do rozłamu w łonie Wspólnoty Anglikańskiej. Niedawno anglikańscy prymasi podjęli decyzję o trzyletnim „zawieszeniu w prawach” Kościoła episkopalnego w Stanach Zjednoczonych, który błogosławi małżeństwa homoseksualne i święci na biskupów pastorów żyjących w związkach homoseksualnych. Przypomniano, że nauczanie Pisma świętego w tej sprawie jest jednoznaczne: małżeństwo jest związkiem mężczyzny i kobiety. Jak zakończy się ta sytuacja, nie wiadomo. Niektórzy proponują, aby ogłosić, że anglikanie pozostają zjednoczeni, ale jedni uznają małżeństwa homoseksualne, a inni nie. Ten absurdalny pomysł przypomina sugestie niektórych biskupów katolickich, aby sprawę komunii dla osób rozwiedzionych żyjących w nowych związkach rozwiązywać lokalnie.

I pomyśleć, że reformacja głosiła kiedyś „Sola Scriptura”, czyli że największym prawem jest słowo Pisma świętego, a nie jakieś tradycje. Dziś natomiast coraz to nowe wspólnoty protestanckie podążają nie za Biblią, ale za świeckim ustawodawstwem. Polscy luteranie jeszcze się bronią przed homoseksualną herezję. Ale naciski z różnych stron są coraz mocniejsze. Sytuacja dojrzewa, aby Kościół katolicki uciął zdecydowanie, w sposób oficjalny, dywagacje takich „uczonych” jak Adriano Oliva. Herezja homoseksualna jest naprawdę groźna.

Dariusz Kowalczyk SJ

(tekst opublikowany w tygodniku "Idziemy" 31 I 2016)