Chyba bym tego komentarza nie napisał gdyby mnie nie poprosiła o to Marta Brzezińska z redakcji Frondy. Dlaczego? Ano, dlatego, że w zasadzie od kilku lat piszę to samo, a rzeczywistość nie chce mnie posłuchać i się zmienić. To postanowiłem się na nią obrazić. Ale skoro kobieta prosi…

 

Nieco tabloidowy tytuł w „Rzepie” („Szkoła gwałtu”) wydaje się być alarmującym sygnałem ostrzegającym. Ale przed czym? No właśnie, przed czym?

 

Po pierwsze, mamy „twarde” dane. Czyli, że o 60 wzrosła liczba gwałtów w polskich szkołach w roku 2012. Zatrważające jest to, że owo enigmatyczne „60” to pięciokrotnie więcej niż w roku ubiegłym, w którym doszło do 14 zgwałceń.

 

Po drugie, musimy pytać „dlaczego?”. Czyli co takiego się stało, że w polskiej szkole doszło do zwielokrotnienia występowania jednego z najcięższych przestępstw? Wreszcie po trzecie, stajemy nieuchronnie wobec pytania „co z tym zrobić?”.

 

Zaczynamy.


Po pierwsze - twarde dane. Otóż, po aferach obyczajowych i dyscyplinarnych w polskiej szkole (toruńska budowlanka, samobójstwo nastolatki z Wybrzeża, etc.) znacząco wzrosło poczucie pedagogicznej niemocy kadry szkolnej i już nie wstydliwa gotowość do zgłaszania nawet drobnych kradzież czy bójek na policję. Aby potem nikt się nie czepiał. To, co kiedyś załatwiał dyrektor, pedagog czy wychowawca, teraz zgłasza się na policję. I tutaj rozciąga się przestrzeń prawnego „sprzęgła”. Z jednej strony wzrosła gotowość do zgłaszania szkolnych przestępstw do organów ścigania, a z drugiej - swoiście pojęta „cierpliwość” w oczekiwaniu aż przestępstwo nabierze rumieńców. Kiedyś było „niepedagogiczne” ciągnięcie za ucho, stawianie w kącie, dawanie linijką po łapach, a czasami i „w łeb”.

 

Teraz to absolutnie niedopuszczalne. Wszyscy moi znakomici wychowawcy poszliby teraz do kryminału za przemoc. Czyli to, co kiedyś załatwiało się na dywaniku u dyra, teraz załatwia się w radiowozie. Dotyczy to także obyczajowości. Kiedyś belfer burzę hormonów uciszał jednym gestem, zawstydzeniem, groźbą, a teraz? Teraz nic nie może. I dopiero od „obmacywanki” wzwyż po prostu zgłasza na policję. W ten sposób uleczalne pedagogicznie głupawe żarty małolatów nabierają kształtu seksualnego molestowania. I robią też statystykę. Wówczas stosunek na pijanej, uczniowskiej domówce przekształca się w gwałt. Oczywiście niepokojące jest pojawianie się w szkołach zboczeńców. Tutaj pada mit identyfikatorów, monitoringu czy cerberów w portierniach.

 

Po drugie – dlaczego? A o to akurat siebie pytajmy. To myśmy sami uczynili własną rzeczywistość nadseksualną. To my wybieramy reprezentantów narodu tylko dlatego, że są „inni”, to my przyzwalamy na fantomy penisa i waginy na szkolnych zajęciach, to my drukujemy na prezerwatywach „W Łodzi nie pękam”, to my serio traktujemy związki partnerskie i adopcję homoseksualną i mainstreamowo się nad tym „pochylamy”. Przyzwoitość stroju, zachowania, języka czy dowcipów już dawno w szkołach nie obowiązuje. Bo daliśmy najpierw szkołę zgwałcić seksualnym innowatorom i paraeuropejskiej obyczajowości, a teraz się dziwimy, że szkoła gwałci. Wszak „gwałt się gwałtem odciska”… Nasamprzód szkoła dostała dobrą lekcję. A teraz odrabia zadania domowe. Oczywiście znajdą się eksperci, którzy orzekną, że w takiej sytuacji tzw. edukacja seksualna jest tym bardziej potrzebna (to echo słynnego hasła „nie socjalizm zawiódł, ale jego brak”), ale ja jestem zdania, że bezmyślność kolejnych edukacyjnych władz RP w zakresie seksu i wychowania do pospolitej przyzwoitości jest nieograniczona, i tu należy się doszukiwać powodów tragicznego stanu rzeczy.

 

Po trzecie – co z tym zrobić? Odpowiem przewrotnie. Czego się z tym nie da zrobić? Otóż w obecnym politycznym i mentalnym klimacie nic nie możemy zrobić. W przyszłym roku gwałtów będzie tyle samo, a pewnie więcej. Może nawet paru gimnazjalistów zgwałci panią od chemii. Bo z gwałtami sobie nie poradzimy, jeśli nie poradzimy sobie z nieobyczajnością. A nieobyczajność to nieuctwo, wagary, graffiti, knajacki język, niechlujne zeszyty, dowolny strój w szkole, nadmiar orzeczeń o dysleksji, nieoczytanie lektur, nieobecność rodziców na wywiadówkach i obecność mgr K. Szumilas na urzędzie.

 

Czyli aby zlikwidować szkolne gwałty trzeba nam głębokiej przemiany ustrojowej, mentalnej i obyczajowej. A na to możemy liczyć umiarkowanie. Zatem czy coś się zmieni? Nie.

 

Aleksander Nalaskowski

 

oprac. Marta Brzezińska