Kryzys współczesnego społeczeństwa i cywilizacji pogłębia się wraz z kolejnymi pokoleniami. Wynika to w ogromnej mierze z faktu zatracania przez młodych ludzi podstawowych życiowych umiejętności.

Mówiąc w skrócie - hodujemy kolejne pokolenia życiowych niedorajdów. Młodzi ludzie nie potrafią dziś radzić sobie z prostymi czynnościami, czy "wyzwaniami" dnia codziennego. Dziś nierzadko można zobaczyć w internecie komentarze zatroskanych mamuś, które narzekają na "fatalne warunki" panujące na obozie harcerskim, czy survivalowym, na który wysłały swoją pociechę. Te fatalne warunki to brak łazienki, czy konieczność spania pod namiotem. Dziś rodzicom nie podoba się też, gdy ich dziecko na tego typu wyjeździe dostanie do ręki siekierkę, bo przecież może sobie zrobić krzywdę! 

Tak oto budujemy sztuczne ochronne klosze nad kolejnym pokoleniem, klosze pod którymi zostaną zduszone fundamentalne życiowe i społeczne umiejętności. Dzisiaj ludzie często nie w stanie radzić sobie z prostymi życiowymi obowiązkami takimi jak płacenie rachunków, opieka nad domem, nie wspominając o takim wyczynie jak naprawa domowych urządzeń. 

Podczas zeszłorocznych wykładów w The Royal Institution w Londynie prof. Danielle George z Uniwersytetu w Manchesterze przedstawiła badania, z których wynika, że młodzi, ale już dorośli ludzie stali się uzależnieni od gotowych rozwiązań technologicznych oferowanych przez rynek. W przypadku domowej awarii nawet nie próbują sami naprawić zepsutego kontaktu czy przerwanego kabla odkurzacza. Ba, większość z nich uważa, że urządzenia „po prostu działają”, i nie ma pojęcia, co robić, jak się coś z nimi stanie. Najczęstszymi rozwiązaniami są wezwanie na pomoc specjalistycznej firmy albo wymiana niedziałającego urządzenia na nowe. Kto bogatemu zabroni, ale problem polega na tym, że pytani przez badaczy, czy pomyśleli o naprawie, przylutowaniu zerwanego kabelka, nie zdawali sobie nawet sprawy, że tak można. Pochłonął ich świat jednorazówek.

Dla tego jednak, kto sądzi, że taka życiowa postawa pierdoły to domena osób niezbyt lotnych, kubłem zimnej wody niech będą słowa prof. Jonathana Droriego, który podczas konferencji naukowej TED (Technology, Entertainment and Design) w Kalifornii, organizowanej przez amerykańską organizację non profit Sapling Foundation, opowiedział o eksperymencie przeprowadzonym kilka lat temu w Instytucie Technologicznym w Massachusetts (MIT), uważanym za jedną z najbardziej prestiżowych uczelni na świecie. Naukowcy odwiedzili świeżo upieczonych inżynierów z MIT i zapytali, czy można zapalić żarówkę za pomocą baterii i drutu. – Zapytaliśmy: umiecie to zrobić? Powiedzieli, że to niemożliwe. I nie wyśmiewam tu Amerykanów. Tak samo jest w Imperial College w Londynie – opowiadał rozbawionym słuchaczom prof. Drori.

Można się z tego śmiać, można kiwać głową z niedowierzaniem, ale prawdy nie da się zamieść pod dywan. Najbardziej przerażające w tym wszystkim jest to, że ci ludzie pewnego dnia będą decydować o losach świata. Może nie wszyscy zostaną politykami, ale przecież wszyscy będą brać udział w wyborach. To oni zagłosują na tych, którzy pokierują dalszym rozwojem ludzkości. Jaka jest gwarancja, że wybiorą dobrze i mądrze, a nie jak naiwne dzieci? Jaka jest gwarancja, że nie doprowadzą do rozwoju nowych totalitaryzmów, czy ekonomicznej klęski? 

Dzisiaj świat został omamiony przez naiwną wiarę, że jeżeli tylko chcemy, możemy zrobić wszystko, wszystko mieć i wszystko osiągnąć. Fałszywe przekonanie, że wszyscy są równi i mogą robić to samo, doprowadziło do ekspansji niedouczonych magistrów, którzy nie wiedzą, co mają robić z życiem po studiach, którzy do czterdziestki mieszkają z mamusią i są życiowo zupełnie niezaradni. 

Tymczasem równość i przekonanie, że każdy może być człowiekiem sukcesu to zupełna fikcja. Na świecie są ludzie bardziej i mniej zdolni, bardziej i mniej utalentowani, odbarzeni lepszymi i gorszymi genami. Dziś zapominamy, że niektóre cechy jak np. temperament są wrodzone i żadne "porady ludzi sukcesu" ich nie zmienią. Podobnie ma się rzecz z inteligencją. Praca i nauka mogą poprawić nasze możliwości, ale tylko do pewnego poziomu. 

Pytanie - czy ze społecznego punktu widzenia nie byłoby lepiej, gdyby każdy żył w zgodzie ze sobą? Gdyby nie wszyscy zostawali magistrami, a niektórzy po prostu oddawali się prostemu życiu i uczciwej pracy, nie zatracając przy okazji kontaktu z rzeczywistością? Gdyby naukowiec był naukowcem, a kibol kibolem, może nie powstałoby społeczeństwo pełne niedorajdów.

ds/forsal.pl