Wystąpienie rosyjskiego ministra spraw zagranicznych na właśnie zakończonej sesji plenarnej ONZ, było, jak informują rosyjskie media lustrzanym odbiciem przemówienia Trumpa. Amerykański prezydent, znany ze swej nieprzesadnej skromności, mówił o historycznych sukcesach swojej administracji (głównie denuklearyzacja Korei Pn.), ale, co zauważono, pomijał milczeniem, udział rosyjskiej dyplomacji w całym procesie. Ławrow zrewanżował mu się wysławiając rolę Pekinu i Moskwy, zapominając i nie wspominając nawet jednym słowem udziału Waszyngtonu. Nieco poważniejszy spór miał miejsce w trakcie posiedzenia Rady Bezpieczeństwa, podczas którego dyplomaci rosyjscy i chińscy próbowali przeforsować decyzję o zniesieniu, dla zachęty, części sankcji wymierzonych przeciw Korei Pn. Przeciwko były Stany Zjednoczone wraz ze swoimi europejskimi aliantami, argumentując, skądinąd zdroworozsądkowo, że na tego rodzaju decyzje jest zbyt wcześnie, bo najpierw, Kim winien wpuścić na swe terytorium międzynarodowych inspektorów, aby ocenić czy denuklearyzacja rzeczywiście ma miejsce. Ze spraw bliższych Europie, warto odnotować, oświadczenie Ławrowa, że Rosja jest przeciwna wprowadzeniu na teren Donbasu międzynarodowego kontyngentu sił pokojowych. Stanowisko to nie jest zaskoczeniem, ale wskazuje na to, że decyzji nie podjęto jeszcze i najpierw Moskwa dążyć będzie do uporządkowania sytuacji w obydwu „republikach ludowych”. Porządkowanie polegać ma w pierwszej kolejności na przeprowadzeniu wyborów, przy czym w taki sposób, aby władza znalazła się w rękach moskiewskich nominatów. W minionym tygodniu lokalne komisje wyborcze zakończyły przyjmowanie dokumentów od chcących kandydować na szefów „republik” i teraz wiadomo, że nie ma, co się spodziewać jakichkolwiek niespodzianek. Najwięcej nerwów było w Donbasie, bo tam rozniosła się plotka, że swoją kandydaturę zamierza zgłosić popularny na miejscu, zdaje się, że o wiele bardziej niźli pełniący funkcję p.o. szefa miejscowego rządu Puszilin, były dowódca ochotniczej brygady Wschód Aleksandr Chodakowski. Miał on też chęć wystartować, ale kiedy chciał wjechać na teren Donbasu (przebywa w Kazaniu), to po prostu służby graniczne go nie wpuściły, nie mógł, więc zebrać podpisów, ani tym bardziej złożyć ich w komisji wyborczej i sprawa załatwiona. Były dowódca lokalnych sił zbrojnych, Igor Striełkow, nadal wpływowy i popularny, komentujący na bieżąco w sieciach społecznościowych rozwój wydarzeń w Donbasie, wezwał wyborców „republiki”, aby ci głosowali, na kogo chcą, tylko pod żadnym pozorem, nie na Puszilina. W sąsiedniej Ługańskiej „republice” emocje wyborcze są znacznie mniejsze, bo po zamachu stanu i zainstalowaniu nominata Kremla Pasiecznika, nie ma on, jak się ocenia poważniejszych kontrkandydatów w mających się odbyć 11 listopada wyborach.

O tym, że w Nowym Jorku żadne przełomowe ustalenia nie zostaną ogłoszone było wiadomo już wcześniej, w chwili, kiedy Kreml poinformował, że Rosję reprezentował na sesji ONZ reprezentował będzie Ławrow, a nie Putin. Wydaje się, że do wyborów na Ukrainie i w sąsiedniej Mołdawii nie ma, co oczekiwać jakichkolwiek ruchów.

Gdyby na podstawie polityki gospodarczej i budżetowej oceniać, w którą stronę ewoluowała będzie rosyjska polityka, w tym i zagraniczna, w najbliższych latach, to sprawy nie wyglądają bardzo optymistycznie. W minionym tygodniu opublikowano projekt rosyjskiego budżetu na lata 2019 – 2021. W planie politycznym, podtrzymuje on wszystkie wcześniejsze deklaracje władz o znacznym przyspieszeniu tempa rozwoju i wzrostu rosyjskiego PKB, pod koniec tego okresu (powyżej 3 %). Eksperci uważają to za nadmierny optymizm, ale rząd ma prawo uważać inaczej. Obserwatorzy zwrócili wszakże uwagę na inne sprawy. W wyniku wyższych dochodów z eksportu węglowodorów (wyższa cena ropy) oraz podniesienia stawki podatku VAT, o 2 %, ale także zatwierdzonej właśnie przez Dumę, mimo fali protestów, reformy emerytalnej zaplanowane dochody rosyjskiego budżetu na przyszły rok wzrosną o kwotę 2,9 bln rubli, o 1 bln rubli wzrosną wydatki, zaś budżet zamykał się będzie nadwyżką 1,9 bln rubli. I tak ma być przez najbliższe trzy lata. Dodatkowe środki, którymi dysponowało będzie rosyjskie ministerstwo finansów mają być przeznaczone na powiększenie głównego rosyjskiego funduszu rezerwowego, który dziś zgromadził ok. 75 mld dolarów (5,2 % PKB Rosji), a w 2012 ma dysponować środkami wynoszącymi ok. 12 % rosyjskiego PKB. Do sprawy rosyjskich rezerw jeszcze wrócimy, teraz warto poświęcić nieco uwagi, na co pójdzie ten dodatkowy bilion rubli, bo o tyle mają wzrosnąć wydatki. Przede wszystkim więcej pieniędzy dostaną struktury siłowe. Biorąc pod uwagę również i te pozycje rosyjskiego budżetu, które określane są, jako tajne i nie ujawnia się ich struktury (4,7 % PKB Rosji) obserwatorzy zwracają uwagę na fakt, że wydatki Rosji na siłowików mogą wzrosnąć nawet o 1/3. Najsilniej rosną pozycje objęte gryfem „tajemnica państwowa” w 2019 roku o 5,7 % (17 % budżetu), w 2010 o kolejne 14 %, w 2012 znów o 19 % w górę.

Ale to nie jedyny mechanizm wzrostu nakładów na resorty siłowe. Właśnie poinformowano, że w najbliższych latach rząd, w ramach realizacji budżetu, ma zamiar spłacić olbrzymie długi spółek zbrojeniowych podporządkowanych Roskosmosowi, rosyjskiemu państwowemu gigantowi zbrojeniowemu. Chodzi o idące w setki miliardów rubli kwoty, które wpłacane były, tytułem zaliczki, za realizację rządowych zamówień w sektorze. Nie były one wykazywane, jako dotacje czy dofinansowanie, ale w charakterze zaliczek, lub przedpłat. Tylko, że objęte zamówieniami rządowymi produkty czy usługi, nie zostały zrealizowane, pieniądze przejedzono, a może i w części rozkradziono, a efektów brak. Teraz rząd ma spłacić te długi, pieniądze otrzyma Roskosmos, a beneficjenci „przedpłat” będą mieli zobowiązanie wobec budżetu, które spłacą w ratach, jak poinformowano, do 2047 roku. Jest to element szerszego zjawiska, czy praktyki rosyjskich władz. Z danych rosyjskiego odpowiednika NIK-u wynika, że długi wobec budżetu rozmaitych podmiotów wynosiły na dzień 1 stycznia 2018 roku 5,84 bln rubli, czyli 6,3 % rosyjskiego PKB.

Nie bez powodu, w związku z tym, Aleksiej Kudrin, szef rosyjskiej Izby Rozliczeniowej, postawił w minionym tygodniu publiczne pytanie o to czy rosyjskie rezerwy są płynne. Bo, to, że wykazuje się w oficjalnych statystykach, iż ma się tam zgromadzone 75 mld dolarów wcale nie oznacza, że kiedy nadejdą ciężkie chwile pieniądze będzie można wykorzystać. Zgromadzenie tam niepłynnych aktywów w rodzaju pożyczek udzielonych ważnym firmom rosyjskiego sektora wojskowego powoduje, że rezerwy mają bardziej papierowy niźli faktyczny charakter. Tym bardziej, że powszechnie znany jest los pożyczki w wysokości 3 mld dolarów, którą Rosja, po bezpośredniej interwencji Kremla, udzieliła, wykorzystując w tym celu swoje strategiczne rezerwy, Ukrainie. Teraz nie może doczekać się zwrotu tych pieniędzy, a niedawno przegrała, zdawałoby się pewną sprawę, przed sądem apelacyjnym w Londynie i cały proces musi się zaczynać od nowa. Zdaniem Kudrina rezerwy ma się po to, aby je wykorzystać, kiedy są najbardziej potrzebne, a z pewnością nie są one skarbonką, do której można sięgnąć dla sfinansowania projektów inwestycyjnych. A takie zapowiedzi właśnie w Rosji padają. I nie chodzi tylko o niezwykle ważną, a w Polsce chyba nie dość docenioną deklarację, jaka padła w trakcie spotkania Merkel – Putin z ust tego ostatniego. Otóż zadeklarował on, że w razie wprowadzenia amerykańskich sankcji wobec Nord Stream 2, rurę sfinansuje Rosja z własnych środków. Ale skąd weźmie na to pieniądze? Czy aby nie z rezerw państwowych? W ubiegłym tygodniu zapowiedziano też, że rezerwy posłużą w części do finansowania inwestycji rosyjskich przedsiębiorstw poza granicami kraju. Ale nie tylko, chodzi również o finansowanie zakupów rosyjskiej produkcji kredytami z rosyjskich instytucji. Czy Rosja jest aż tak bogata, aby własne rezerwy strategiczne mogła wykorzystywać w ten sposób? Gdyby poszła w tym kierunku, to z pewnością wzrosłoby ryzyko, któremu jej gospodarka będzie podlegała. Tym bardziej, że sytuacja na rynku finansowym mimo uspokojenia i wzmocnienia pozycji rubla nadal jest daleka od stabilności. Dowodem na to jest choćby informacja, która właśnie napłynęła, że w sierpniu z 4 największych rosyjskich banków klienci wycofali 7,4 mld dolarów. Wątpliwości, delikatnie sprawę nazywając, budzi także to, czy wzrost inwestycji oznacza wydawanie pieniędzy na projekty sensowne, które stanowić będą impuls dla wzrostu gospodarczego. Bo co z tego, że na papierze inwestycje wzrosną, jak oznaczać one będą marnotrawienie publicznych środków? Najlepszym przykładem jest w tym wypadku rosyjski Gazprom. W minionym tygodniu grupa naukowców związana z Centrum Analiz Strategicznych opublikowała raport, który, zdaniem dziennikarzy, stać się może początkiem dyskusji nad polityką Rosji w tym względzie. O co chodzi? Otóż ich zdaniem znieść należy eksportowy monopol Gazpromu, dopuścić do infrastruktury przesyłowej innych producentów, a same rury znacjonalizować i objąć kontrolą państwa również i po to, aby w jakikolwiek sposób okiełznać inwestycyjne rozpasanie firmy. Jeśli taka reforma nie zostanie podjęta, to ich zdaniem Rosję czekają następne nieefektywne inwestycje, w których specjalizuje się Gazprom, ale jeśli idzie o wielkość eksportu gazu, to trzeba będzie się liczyć ze spadkiem w najbliższych latach, nawet o 15 %. Wszystko, dlatego, że firma jest fatalnie zarządzana, a jej władze słyną z pakowania gigantycznych pieniędzy w wątpliwe przedsięwzięcia. Świadczą o tym, choćby oficjalne sprawozdania finansowe firmy za ostatnie 6 miesięcy. Otóż mimo tego, że cena sprzedawanego w Europie gazu jest wysoka, a wydobycie wzrosło, to przychody, jakie osiągnął rosyjski potentat było niższe niźli wydatki i to o 27 mld rubli, a zadłużenie firmy wzrosło o kolejne 100 mld rubli i przekracza obecnie 54 mld dolarów. Jednym słowem inwestycje idą pełną parą, ale czy rosyjska gospodarka na tym korzysta, to już inna kwestia. Budżet ma nadwyżkę, to dalejże, piekła nie ma.

Marek Budzisz

dam/salon24.pl