Manewry nieopodal Przesmyku Suwalskiego, rozmieszczenie Iskanderów w rejonie obwodu kaliningradzkiego, ćwiczenia ataku atomowego. To działania Rosji tylko z ostatnich tygodni. Czy powinniśmy się bać? Odpowiada prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski.

 

Fronda.pl: Rosja w ostatnim okresie jest bardzo aktywna. Niedawno rakiety typu Iskander zawitały do Kaliningradu, a teraz w okolicach Brześcia białoruskie i rosyjskie oddziały realizują manewry, które oficjalnie służą jedynie „obronie”. Ale czy nie mamy do czynienia z przygotowaniami do działań ofensywnych wymierzonych w kraje naszego regionu w przyszłości?

Prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski: Postawiłbym tu akcent na słowo „przyszłość”. To jest w pewnym sensie zrozumiałe, że manewry zawsze związane są z przygotowaniem do hipotetycznych działań, po to w ogóle przeprowadza się ćwiczenia. Jednak nie odbierałbym powyższych wydarzeń jako przygotowań do ofensywy, która miałaby nastąpić w rzeczywiście bliskiej perspektywie czasowej.

Jak powinniśmy więc rozumieć rosyjsko-białoruskie manewry, a przede wszystkim kwestię relokacji rakiet dalekiego zasięgu.

Jest to gra psychologiczna realizowana przez Rosjan. Nie jest to zresztą żadna tajemnica, że Kreml się nią posługuje. Ma ona na celu wytworzenie powszechnego przekonania, że konflikt zbrojny jest blisko, a jedyną drogą uratowania świata przed owym wielkim starciem jest ustępowanie żądaniom Rosji.

Jaka powinna być reakcja na tę psychologiczną grę?

Nie można dać się nabrać na tego typu przekaz. Trzeba jednak pamiętać, że po pierwsze w kwestii Iskanderów od czasu do czasu pojawiają się informacje o ich relokacji. One oczywiście są w obwodzie kaliningradzkim i ma to oczywiście znaczenie z wojskowego punktu widzenia z uwagi na ich zasięg, który pokrywa większość terytorium Polski. Sytuację Iskanderów należy monitorować i to wszystko, co można powiedzieć w tym względzie.

A jak przedstawia się ocena manewrów, które miały miejsce na Białorusi?

Co do tych manewrów sprawa jest nieco bardziej skomplikowana. Ostatnio mieliśmy do czynienia z pewną serią gestów ze strony prezydenta Łukaszenki, które można interpretować jako próbę wysłania sygnału na zachód wskazującego, że białoruski dyktator byłby w stanie rozważyć oddalenie się w pewnym stopniu od Rosji. Jak sądzę, Łukaszenka został w tej chwili zmuszony do zademonstrowania, że tamte wyobrażenia były nierealne. To było zresztą do przewidzenia. Zdolności manewrowania Łukaszenki między Wschodem i Zachodem oczywiście istnieją, ale nie są zbyt wielkie z uwagi na skalę uzależnienia Białorusi od Rosji.

A więc ćwiczenia białoruskich i rosyjskich wojsk wynikają bardziej z obecnych relacji między tymi państwami? Czy stanowią one nowe zjawisko, czy podobne sytuacje zdarzały się w przeszłości?

Manewry u granic Polski nie są niczym nowym. Podobne ćwiczenia odbywały się choćby w roku 2009, czy 2013. Zawierały one zresztą bardzo dramatyczne scenariusze takie jak atak jądrowy na Warszawę, lądowanie na polskich plażach, czy tłumienie rzekomego polskiego powstania na grodzieńszczyźnie, którego wybuch jest przecież niewyobrażalny w sensie politycznym. Obecne manewry to więc kolejna demonstracja sił ze strony Rosji prowadzona w nadziei, że wywoła pewną potulność ze strony Zachodu.

Jak Pan sądzi, wywoła? Jak w tej sytuacji powinna odnaleźć się Polska?

Miejmy nadzieję, że nie i gra będzie prowadzona dalej. Polska rzecz jasna powinna wzmacniać swój potencjał obronny i mobilizować sojuszników oraz siły, aby działały odstraszająco tak, żeby żadne niepokojące pomysły nie przychodziły do głowy politykom na Kremlu.

Więc jeżeli postanowienia ze szczytu NATO będą realizowane, możemy spać spokojnie?

Tak, aczkolwiek oczywiście obecne ruchy i działania Federacji Rosyjskiej powinny nas utwierdzać w konieczności jak najszybszego wprowadzenia w życie postanowień szczytu warszawskiego.

Dziękuję za rozmowę