Czy Władimir Putin działaniami wojsk rosyjskich w Syrii sprowokował dżihadystów do odwetu? 

"Skrzydła Rosji zostały podcięte w kraju Afgańczyków. Dziś wchodzi ona do Syrii i Syria także okaże się cmentarzem dla agresorów" - takie skojarzenie z dawną interwencją Rosjan w Afganistanie opublikował wczoraj Abdullaha al-Muhaisini - jeden z czołowych żołnierzy Frontu al-Nusra, organizacji ściśle powiązanej z Al-Kaidą.

Front Al-Nusra w ostatnim okresie walczył zaciekle z armią Baszara al-Asada, odnosząc przy tym znaczne sukcesy, przede wszystkim w prowincjach Homs i Hama. To właśnie w tym regionie skoncentrowane są rosyjskie bombardowania. I są one przeprowadzone wyjątkowo brutalnie, często z ogromną szkodą dla cywilów. Doniesienia prasowe, między innymi z telegraph.co.uk już pierwszego dnia informowały o kilkudziesięciu ofiarach nalotów wśród ludności cywilnej.

Przywódcy wielu syryjskich ugrupowań i organizacji militarnych sprzeciwiających się Asadowi przyznają, że coraz więcej ich członków przechodzi do Frontu al-Nusra. Ich motywacją jest chęć walki z najeźdźcą i wrogiem w świętej wojnie (za takowych uważają Rosjan) u boku tych najsilniejszych i najlepiej zorganizowanych. 

Czy są szanse na uderzenie dżihadu w Moskwę? Jean-Charles Brisard - dyrektor paryskiego Centrum Analiz Terroryzmu - przyznał, że jest duże prawdopodobieństwo, że teraz terroryści islamscy będą częściej podejmować starania, aby dostać się na teren Federacji Rosyjskiej i tam podejmować próby zamachów, tym bardziej, że wg Brisarda mają ku temu wszelkie środki.

Czy tak się faktycznie stanie? Otwarte pozostaje pytanie o to, jak ewentualny atak dżihadu na Rosję wpłynąłby na tamtejszą opinię publiczną i jak dotąd idealny w oczach rosyjskich obywateli wizerunek Władimira Putina.

emde/rp.pl