W dyskusji towarzyszącej obradom Synodu Biskupów ds. Rodziny, zwolennicy dopuszczenia do przyjmowania Komunii św. przez osoby żyjące w związkach niesakramentalnych powołują się na przykład praktyki Cerkwi prawosławnej. Jak naprawdę wygląda i jaki charakter mają „powtórne śluby” cerkiewne?

Do debaty rozpoczętej na długo obradami Synodu przez wypowiedzi kard. Waltera Kaspera, w ubiegłą niedzielę (12.10) dołączył metropolita mińsko-mohylewski abp Tadeusz Kondrusiewicz. Białoruski hierarcha w przytaczanej przez Radio Watykańskie wypowiedzi, zwrócił uwagę, że w postrzeganiu przez rzymskich katolików prawosławnej teologii i praktyki małżeństwa występuje wiele błędnych stereotypów, a nawet przekłamań. Wszystkie one sprowadzić można do wspólnego mianownika pod tytułem „Cerkiew prawosławna patrzy na małżeństwo w sposób bardziej liberalny niż Kościół łaciński, zezwalając na powtórne związki małżeńskie osób rozwiedzionych”. Szczególnie ważne wydają się również słowa arcybiskupa podkreślające, że te powtórne „śluby” zawierane w świątyniach nie mają charakteru powtórnego sakramentu lecz wyraźny rys pokutny.

Przyjrzyjmy się więc, jakie są podstawowe różnice pomiędzy postrzeganiem sakramentu małżeństwa przez chrześcijański Wschód i Zachód i czy możliwe jest automatyczne przeniesienie tamtejszych doświadczeń na grunt łaciński.

Małżeństwo tutaj i w wieczności

Prawosławie, podobnie jak Kościół łaciński uznaje małżeństwo za jeden z siedmiu sakramentów. Pozostaje ono „misterium”, czyli tajemnicą, widzialnym znakiem niewidzialnej łaski. Jednocześnie, jak każdy sakrament stanowi swego rodzaju bramę do Królestwa Wiecznego. Jako niepowtarzalna unia pomiędzy kobietą i mężczyzną, którzy stają się jednym ciałem (Mt 19, 6) istnieje ono nie tylko w wymiarze życia doczesnego, ale również Królestwa Niebieskiego. Stąd też, jego trwanie nie ogranicza się tylko do wyliczalnego życia człowieka na Ziemi (co akcentuje z kolei łacińska przysięga mówiąca o „nieopuszczeniu współmałżonka aż do śmierci”), ale trwa również w wieczności, wprowadzając małżonków w wieczną miłość i wieczną radość (zob. John Meyendorff, „Małżeństwo w Prawosławiu. Liturgia, Teologia, Życie”, Lublin  1995, s. 25). Wynika stąd prosty fakt, że niezależnie od jakichkolwiek czynników zewnętrznych, sakrament małżeństwa ma charakter niezmywalny, z którego zachowania człowiek będzie rozliczany po śmierci – czy to w momencie tzw. mytarstw – podróży duszy przez strzeżone przez anioły i demony „napowietrzne komory celne” odpowiadające rozliczaniu duszy z poszczególnych grzechów, wśród których poczesne miejsce znajduje rozpusta cielesna – czy też podczas osobistego sądu szczegółowego przed Bogiem.

Teologowie prawosławni zauważają przy tym dwa zasadnicze elementy. Po pierwsze, tak rozumianego związku małżeńskiego nie mogą w pełni ogarnąć żadne przepisy formalno-prawne, po drugie, tak zarysowany ideał spotyka się z upadłą i ponoszącą skutki grzechu pierworodnego ludzką naturą. Nie da się mimo tego pominąć faktu, że tak jak Chrystus przemienił wodę w wino podczas wesela w Kanie Galilejskiej, tak sakrament małżeństwa, nie niszcząc ludzkiej wolności ma w sobie moc przemienienia duszy człowieka i uczynienia jej zdolną do wytrwania małżeńskiej wspólnocie.

Związek małżeństwa z Eucharystią

Każdy z sakramentów Kościoła znajduje swoje szczególne dopełnienie w Eucharystii (zob. Mikołaj Kabazilas, „Życie w Chrystusie”, PG 585B). Eucharystia, obok aspektu ofiarniczego pozostaje również świętem weselnym, każdorazowym potwierdzeniem zaślubin Chrystusa z Kościołem jako swoją Oblubienicą. Na tej płaszczyźnie muszą również spotkać się małżonkowie, którzy powinni spożywać wspólnie Ciało Chrystusa i pić z Kielicha Jego Krwi, a wspólnota eucharystyczna męża i żony stanowi pierwszą i najważniejszą (dużo ważniejszą od wspólnoty cielesnej, rozpoznawanej też często przez łacińskich teologów  jako węzeł „łoża i stołu”) więź spajającą małżeński węzeł.

O ile w zachodnim chrześcijaństwie szafarzami sakramentu małżeństwa są sami oblubieńcy wyrażający publicznie pozytywny akt woli, a świadkiem przypieczętowującym przysięgę pozostaje sam kapłan (zob. Pius XI, encyklika „Casti connubi”), to na Wschodzie ważniejszym elementem, obok oczywiście wyrażonej werbalnie zgody woli małżonków, pozostaje wspólnota eucharystyczna. Stąd wierni apostolskim tradycjom prawosławni są zarówno bardzo ostrożni w dopuszczaniu do ślubów mieszanych – jako zasadniczo pozbawionych kluczowego elementu wspólnoty eucharystycznej, jak też – co trafnie zauważył abp Kondrusiewicz – nie traktują ponownie zawartego związku w cerkwi jako „pełnoprawnego sakramentu”, a jedynie błogosławią nowej parze bez odprawiania Eucharystii.

Zaznacza się w tym miejscu kolejna różnica z łacińską teologią małżeństwa, od wieków zasadniczo bardziej pobłażliwą dla zawierania sakramentalnych związków pomiędzy stroną katolicką a pogańską (dzisiaj odpowiednio: niewierzącą bądź agnostyczną), akcentującą, obok Eucharystii, naturalny węzeł „łoża i stołu” łączący mieszaną parę małżeńską.

John Meyendorff przypomina w tym kontekście: „Przyjmując, że kapłan jest szafarzem małżeństwa, podobnie jak jest on szafarzem Eucharystii, Kościół prawosławny implicite łączy małżeństwo z wiecznym Misterium, gdzie nie istnieją granice pomiędzy niebem a ziemią, gdzie również ludzka decyzja i działanie osiągają wieczny wymiar”. (dz. cyt., s. 30)

Nie da się jednak ukryć, że w wyniku niekorzystnych zmian cywilizacyjnych, rosnącej obojętności religijnej i panującej w wielu Kościołach „chęci pójścia człowiekowi na rękę”, spora część prawosławnych duchownych zezwala dzisiaj na śluby mieszane, jak i – do czego właśnie w naszych rozważaniach dochodzimy – do łatwiejszego błogosławienia powtórnych związków. Co więcej, w wielu cerkwiach rozwinął się generalnie sprzeczny z tradycja apostolską zwyczaj zawierania ceremonii ślubnych bez Eucharystii.

Powtórne związki: pomiędzy pokutą a ekonomią zbawienia

Dyskusja nad dopuszczeniem do zawierania powtórnych związków w Kościele, nawet w wypadku owdowienia istniały już od czasów św. Pawła, który zasadniczo przeciwny powtórnym związkom wdów i wdowców, akceptował je tylko w ostateczności (zob. 1Kor 7, 10-11). Praktycznie już w czasach Ojców Greckich ujawnił się niechętny stosunek niepodzielonego jeszcze Kościoła nie tylko do zawierania powtórnych związków. Św. Bazyli Wielki stwierdza w kanonie 4, że ci, którzy zawierają małżeństwo po owdowieniu, powinni odbyć mniej więcej dwuletnią pokutę, polegającą na nieprzystępowaniu do Stołu Pańskiego. Zawarcie związku po raz trzeci, nawet związane ze śmiercią współmałżonka nazywa ów święty wręcz „cudzołóstwem wymagającym wieloletniej pokuty”. Naukę tą potwierdzili w późniejszym okresie św. Teodor Studyta (759-825 p. Chr.) i patriarcha Konstantynopola św. Nicefor, władający swoim biskupstwem w latach 806-815. (zob. J. Meyendorff, dz. cyt., s. 66). Często więc nawet związki zawierane po śmierci pierwszego męża/ żony odbywały się bez Eucharystii, ograniczając się do prostego błogosławienia przez nowego związku. Ceremonie miały pokutny charakter, w których rezygnowano z najbardziej rzucającego się w oczy obrzędu koronowania głów nowożeńców i ich wspólnej procesji ze świecami w rękach wraz z kapłanem, antycypującej w pewien sposób wspólną drogę męża i żony do Królestwa Niebieskiego i wiecznego Jeruzalem.

Jednocześnie zdarzają się sytuacje, w których na skutek udowodnionej zdrady współmałżonka, pogrążenia małżonka w nałogach (np. alkoholizm, narkomania czy hazard), grzechu dzieciobójstwa lub aborcji popełnianego przez żonę, udowodnionych czynów homoseksualnych jednego z małżonków, czy też stosowania przez niego magii lub czarów biskup ma prawo „zdjąć” błogosławieństwo z pierwszego związku, poświadczając niejako przygnębiającą prawdę o klęsce wspólnoty miłości, która łączyła małżeństwo. Cerkiew kieruje się w tym miejscu znaną także na Zachodzie zasadą „salus animarum suprema lex” („zbawienie duszy najwyższym prawem”), wnioskując z sytuacji, że związek, w którym jedna z osób dokonuje tak poważnych grzechów może zagrozić zbawieniu obydwu małżonków.

Powyższe wyjątki nie oznaczają jednak w żadnym wypadku ani możliwości udzielenia „kościelnego rozwodu”, ani też nie było w żaden sposób podobne do łacińskiego stwierdzenia nieważności zawartego wcześniej małżeństwa na skutej ujawnienia przez jedną ze stron przeszkód kanonicznych. Poza poważnym upośledzeniem umysłowym lub pokrewieństwem nupturientów, prawosławie w zasadzie nie operuje znaną łacinnikom kategorią „przeszkody kanonicznej”, uniemożliwiającej zawarcie związku małżeńskiego. W tym kontekście Cerkiew nie postrzega jako przeszkody kanonicznej bezpłodności lub impotencji.

Małżonek winny rozpadu więzi musi zostać pinformowany o ciężkim grzechu, jaki popełnił i bardzo często nakłada się na niego wieloletnią i bardzo uciążliwą pokutę, nie ograniczającą się bynajmniej do zakazu przystępowania do Eucharystii, ale także wiążącą się z praktykami ascetycznymi, głównie uciążliwymi postami, zakazem wstępu do świątyń, koniecznością długich modlitw itd.

Po takiej wieloletniej pokucie biskup mógł – choć oczywiście wcale nie musiał – udzielić takiej osobie zgody na zawarcie ponownego związku. Głównym powodem takiego stanowiska była tzw. zasada ekonomii zbawienia, umożliwiająca (pod ściśle określonymi warunkami) nawet największemu grzesznikowi powrót do Kościoła i zapobieżenie popadnięciu w jeszcze większą rozpacz, rozpustę bądź destrukcyjne nałogi. Również przy tym ściśle trzymano się zasady, że nowy związek nie ma charakteru ponownego sakramentu, nie ma charakteru wspólnoty eucharystycznej, jak również – osoby go zawierające jeszcze przez wiele lata mogą być pozbawione dostępu do przyjmowania Eucharystii. W istocie, podejście to niewiele różniło się od rzymsko-katolickiej nierozerwalności małżeństwa. Św. Epifaniusz z Cypru zaznaczył: „Ten, kto nie może wytrwać we wstrzemięźliwości i czystości po śmierci swojej pierwszej żony, lub ten który jest w separacji ze swą żoną dla ważnego powodu, jak cudzołóstwo czy innego przestępstwa , jeśli bierze inną żonę czy jeśli żona bierze innego męża, Boskie Słowo nie potępia i nie wyłącza go z Kościoła czy życia, ale jest tolerowany raczej ze względu na swoją słabość” („Przeciwko herezjom”, 69, PG41, 1024C-1025A).

Niestety, trzeba uczciwie przyznać, że nie zawsze, a szczególnie współcześnie, zasady te stosuje się w Cerkwi z pełną konsekwencją i przez stulecia narosło wokół nich wiele błędnych przekonań wśród samych prawosławnych. Tak jak w Kościele łacińskim mamy ostatnio do czynienia ze swoistą epidemią orzeczeń o nieważności małżeństwa, tak w Cerkwi prawosławnej coraz rzadziej pamięta się, że kolejne związki nie mają charakteru radosnych zaślubin. Często pompa z którą zawierają w cerkwiach swoje „drugie śluby” gwiazdy polityki czy show-businessu w tradycyjnie prawosławnych krajach budzi wołanie o pomstę do nieba lub w najlepszym przypadku, przewyższa przepychem pierwsze śluby zwykłych śmiertelników. Nie oznacza to jednak, że nie znajdziemy ortodoksyjnych księży czy zakonników wytrwale pracujących duszpastersko nad małżeństwami stojącymi przed niebezpieczeństwem rozpadu i zachęcających małżonków do przywrócenia pełnej, jedynej i niepowtarzalnej wspólnoty znajdującej swoje ukoronowanie w Eucharystii. Przytłaczający procent prawosławnych duchownych nie zachęca też do zawierania ponownych związków.

Nietrafne analogie. Kto jest bardziej restrykcyjny?

Tak jak nie da się z dnia na dzień zmienić łacińskiej i greckiej teologii małżeństwa, tak i nie da się automatycznie przenieść praktyki sakramentalnej jednego Kościoła do drugiego. Syntetyczny rzut okiem na prawosławną teologię małżeństwa wskazuje na umocowane prawosławnej praktyki duszpasterskiej wobec małżonków w nauce ustalonych na siedmiu Soborach Powszechnych kanonach Cerkwi oraz w źródłach patrystycznych. Podejście prawosławne do małżeństwa okazuje się w tym świetle równie, a może nawet bardziej wymagające od podejścia łacińskiego. Zachodnich obserwatorów zaskoczyć może bowiem fakt, że wielu prawosławnych teologów zarzuca wręcz łacinnikom nazbyt liberalną i „prawno-kontraktową” wizję małżeństwa. Chodzi tutaj głównie o ograniczanie czasu trwania związku do życia ziemskiego oraz nazbyt naturalistyczną katolicką wizję małżeństwa, przykładającą zdaniem prawosławnych nadmierną wagę do jedności cielesnej (seksualnej) małżonków z pomijaniem najważniejszego, duchowego aspektu małżeństwa. Ten ostatni z zarzutów nabiera szczególnego znaczenia w rzeczywistości współczesnej seksualizacji życia, gdzie satysfakcjonujące współżycie płciowe uważane bywa za klucz do sukcesu wszelkich relacji międzyludzkich, w tym również małżeństwa.

Powoływanie się grup związanych z kard. Walterem Kasperem na wschodnie praktyki dotyczące pokuty dla osób wstępujących w nowe związki są tyleż demagogiczne, co bałamutne. Jak widzimy, tradycyjnie rozumiane prawosławie jest jak najdalsze od lekkomyślnego traktowania małżeństwa. Zwolennicy „złagodzenia dyscypliny kościelnej” wobec rozwodników w Kościele łacińskim nie są absolutnie w stanie zapewnić ani utrzymania surowości pokuty dla osób żyjących w nowych związkach, ani też solidnie i bez umizgów do świata odwołać się do nauki Ojców Kościoła i orzeczeń soborów powszechnych. Podobnie jak prawosławni lekceważący kanony Cerkwi, bez względu na intencje, dążą nie tyle zbawienia swoich bliźnich, co pójścia na rękę permisywnym tendencjom „tego świata”. A te, jakby nie patrzeć, z pewnością do zbawienia nie prowadzą.

Łukasz Kobeszko