Półtora roku temu poświęciłem relacjom polsko – niemieckim tekst pt. „Czy Polska wyzwoli się z niemieckiej Mitteleuropy ?” Zasygnalizowałem tam – w obliczu nadchodzącej w Polsce zmiany politycznej – zasadnicze w mojej ocenie wyzwania stojące przed nowym rządem i prezydentem. Wtedy Europa pozostawała jeszcze pod wrażeniem niemieckiej brutalności w podporządkowaniu sobie Grecji i nie do końca uświadamiała sobie konsekwencje forsowanej przez niemieckie elity polityki migracyjnej.

Przez szesnaście miesięcy które minęły od edycji tamtego tekstu doszło do wielkiej zmiany, która spowodowała zdumiewającą erozję pozycji i Niemiec i – co wydawało się wręcz nieprawdopodobne – niemieckiej kanclerz.

Kryzys migracyjny, wywołany nieodpowiedzialną polityką niemieckiego rządu, zdemaskował całkowitą niezdolność władz niemieckich do przeciwdziałania destrukcyjnym skutkom tego procesu na własnym terytorium. Do tego doprowadził do paraliżu kilku państw oraz instytucji europejskich. Budowany przez ostatnie dziesięciolecia wizerunek solidnego i bezpiecznego niemieckiego państwa legł w gruzach.

Wraz z tym pogrzebany został również wizerunek niemieckiej „żelaznej kanclerz”, która była w stanie rozwiązywać każdy problem i stawić czoła każdemu wyzwaniu.

Na niekorzyść Niemiec działa też trwający ciągle kryzys w strefie Euro. Ma on dziś inny wymiar, bowiem zamiast kłopotów relatywnie niewielkich gospodarek Grecji, Irlandii czy Portugalii, dotyka on tak wielkich graczy jak Włochy, Francja czy Hiszpania. Zwłaszcza we Włoszech i we Francji to sfery gospodarcze domagają się obecnie wystąpienia ze strefy Euro, bowiem ich gospodarki nie są w stanie funkcjonować we wspólnym obszarze walutowym z Niemcami.

Jednak największą erozję niemieckiej pozycji w Europie spowodowała histeryczna reakcja władz RFN na wybór D. Trumpa. Niemcy sądząc, że staną się liderem „demokratycznego zachodu” rzuciły wyzwanie Ameryce, wypowiadając swój dotychczasowy status amerykańskiego „partnera w przywództwie”. Zbiegło się to z brytyjskim Brexitem, który Berlin odczytał początkowo jak impuls, do całkowitego przejęcia kontroli na Unią Europejską, a w ten sposób do ugruntowania swojego supermocarstwowego stanowiska. Niemcy sądzili, że w ten sposób staną się czwartym obok USA, Rosji i Chin graczem światowym. Dlatego też, ufni w swoją potęgę, zaostrzyli ton wobec Moskwy, stając się gorącym orędownikiem sankcji na Rosję i jednocześnie ostro zaatakowali Chiny.

Używając historycznych paralel można powiedzieć, że w sposób zupełnie nieoczekiwany w ciągu kilkunastu miesięcy polityka niemiecka wyewulowała z pozycji fryderycjańsko – bismarckowskich na pozycje wilhelmińsko – adolfińskie. Pierwsze skutki tego pivota, podobne do historycznie znanych, już widać.

Pewni swojej wyłącznej dominacji w Unii Europejskiej Niemcy zderzyli się z narastającym oporem. Coraz lepiej zorganizowana i mówiąca jednym głosem Grupa Wyszechradzka krocząc od sukcesu do sukcesu, skupiła wokół siebie rosnącą ilość państw już nie tylko z Europy Środkowej. Rodzą się potencjalnie poważne problemy w Austrii i w Holandii, nie wiadomo jak potoczą się losy polityczne Włoch po klęsce lewicy w referendum, wielką niewiadomą pozostaje wynik wyborów we Francji. Wreszcie rozwijająca się kampania wyborcza w Niemczech pokazuje, że chadecja będzie miała wielkie problemy, aby utrzymać przywództwo. Wspominałem już o narastającej niechęci wobec Euro i trwających problemach gospodarek europejskich. Niemcy w opinii większości krajów europejskich nie są już odpowiedzialnym przywódcą zjednoczonej Europy, a jedynie egoistycznym kunktatorem, który dba wyłącznie o własne interesy.

Niemieckie marzenie, aby wykorzystując potencjał ludnościowy i ekonomiczny całej Unii stać się światowym supermocarstwem właśnie spektakularnie upada. Proponowana niemiecka odpowiedź, aby poprzez pogłębienie integracji w ramach strefy Euro, a więc zrealizowanie koncepcji Europy dwóch prędkości, zbudować bardziej zdyscyplinowaną wobec Berlina strukturę, jest nie dającą się zrealizować mrzonką. Służy raczej jako straszak wobec niepokornych krajów środkowoeuropejskich i potencjalnych prawicowych rządów np. w Austrii, niż jest realnym projektem.

Jest tak dlatego, że protekcjonistyczna polityka gospodarcza Trumpa, uderzy w pierwszym rzędzie w niemieckie interesy. To ich przemysł poniesie bodaj największe konsekwencje partnerstwa angielsko – amerykańskiego. W konsekwencji Niemcy stracą finansowe możliwości utrzymania swojej dominacji w strefie Euro, co ostatecznie podminuje ich pozycję w Europie. Nawet odbudowa ich relacji z Rosją i z Chinami nie zrekompensuje im strat wynikających ze zmian w polityce amerykańsko – brytyjskiej. A wydaje się, że nie będą to jedyni partnerzy gospodarczy Niemiec, którzy pójdą taką ścieżką.

Na gruncie wewnątrzniemieckim formacja kanclerz Merkel może stanąć wobec silnego bloku socjaldemokratów, postkomunistów i zielonych. Jeśli prawicowa AfD uzyska w granicach 15% głosów, chadecy będą musieli współpracować z silniejszą niż obecnie lewicą, a nie jest wykluczone że znajdą się wręcz w opozycji.

Dlatego nadchodząca wizyta kanclerz Merkel w Warszawie może mieć kluczowe znaczenie dla jej przyszłości politycznej. Radykalnie zmieniony w ostatnich tygodniach wobec władz polskich ton niemieckich mediów, ale i realne gesty dowodzą, że A. Merkel zrozumiała że to właśnie Warszawa może uratować jej pozycję. Wydaje się, że Niemcy będą chcieli zaproponować Polsce jakąś formę rekompensaty w zakresie środków unijnych, które skurczą się po wystąpieniu Brytyjczyków, a także będą nas mamić jakąś formą poważnego współudziału w „reformowaniu” Unii. Dodatkowo złożą zapewnienie, że nie będą represjonować Polski za nie przyjmowanie afro – azjatyckich migrantów. Liczą na to, że ich „szczodra” propozycja spowoduje porzucenie przez Polskę ich wyszechradzkich partnerów i zreorientowanie swojej polityki na iluzoryczny triumwirat europejski spod znaku Weimaru.

Jeśli Niemcy pozyskają Polskę do tej kombinacji, A. Merkel odtrąbi sukces w przywracaniu „porządku” na wschodniej flance i bez większych przeszkód odbuduje swoją pozycję wewnętrzną.

Jakkolwiek w interesie Polski nie leży osłabianie A. Merkel to nie oznacza to jednak, iż powinniśmy te niemieckie propozycje przyjmować poważnie. Finansowe rekompensaty stoją bowiem w sprzeczności z przygotowywanymi nowymi propozycjami sposobów budżetowania w Unii (vide raport komisji Montiego), a zasoby niemieckie mają przecież ograniczony charakter. Także nasz udział w figurze weimarskiej, ograniczy się w istocie do żyrowania niemieckiego stanowiska.

Prawdziwym sprawdzianem intencji niemieckich, będzie w rzeczywistości jasna deklaracja A. Merkel czy zamierza wspierać kandydaturę D. Tuska na kolejną kadencję. To rozwiązanie nie leży w interesie Polski, nie tyle nawet dlatego, że obecne władze RP mają określony stosunek do tej postaci. Chodzi o to, że byłoby bezprecedensowym wydarzeniem forsowanie kandydatury, wbrew stanowisku rządu kraju, z którego ta osoba pochodzi. Testowanie tego precedensu na Polsce, będzie miało rzeczywiście fatalne skutki.

Jeśli kanclerz A. Merkel będzie wbrew stanowisku Polski forsować Tuska, to wszelkie propozycje związane z podniesieniem charakteru wzajemnych relacji można będzie uznać za nic nie wartą grę.

Polska w relacjach z Niemcami ma szereg realnych interesów, które wymagają załatwienia. We wspomnianym tekście wymieniłem pięć z nich. Były to:

– zagadnienie prawnego upodmiotowienia mniejszości polskiej w Niemczech

– prawne i materialne rozwiązanie zagadnienia zwrotu upodmiotowionej prawnie mniejszości polskiej, zagrabionego przez reżim hitlerowski mienia Związku Polaków w Niemczech i innych polskich organizacji

– podniesienie jako ostatecznie nieuregulowanej materialnej odpowiedzialności Niemiec za wyrządzone w Polsce zniszczenia podczas II wojny światowej

– problem restytucji zagrabionych przez Niemców w Polsce podczas wojny dóbr kultury

– zagadnienie delimitacji granicy polsko – niemieckiej na Zalewie Szczecińskim.

Należałoby także dodać do tego rozwiązanie jako niezwykle ważnego problemu skali obecności kapitału niemieckiego w polskich środkach przekazu (zwłaszcza w prasie i w radio).

Trzeba mieć świadomość, iż siła powiązań gospodarki polskiej z niemiecką jest dziś bardzo duża, ale wbrew opiniom ambasadorów interesów niemieckich, nie jest to broń jednostronna. Znaczna część niemieckich przewag konkurencyjnych wynika z tego, iż korzysta ona z nieproporcjonalnie tańszej polskiej siły roboczej zarówno w Polsce jak w Niemczech. Niemcy zatem nie mogą stosować bez strat dla siebie jakichkolwiek restrykcji ekonomicznych wobec Polski, jeśli ta będzie kontynuować linię niezależnej polityki w Europie Środkowo – Wschodniej.

Niemieckie błędy i buta dały nam historyczną szansę wyraźnego wzmocnienia swojej pozycji i w tej części Europy i w Unii Europejskiej. Wizyta A. Merkel w Warszawie i rozliczne sygnały w ostatnich tygodniach potwierdzają skuteczność przyjętej przez Polskę jesienią 2015 roku linii. Wytrwanie w niej i konsekwentne egzekwowanie własnych interesów, w połączeniu ze wzmacnianiem efektywności naszych działań w Międzymorzu, jedynie jeszcze bardziej wzmocni naszą pozycję, a tym samym i atrakcyjność dla Niemiec.

I pamiętać należy, że o losach A. Merkel zadecydują przede wszystkim niemieccy wyborcy, a nie taka czy inna postawa Warszawy wobec niej. Zaś ewentualny zdominowany przez lewicę przyszły rząd niemiecki, jako z pewnością skrajnie antyamerykański, paradoksalnie wzmocni naszą wartość jako sojusznika Stanów Zjednoczonych. A to jest ważniejsze niż samopoczucie A. Merkel.

Grzegorz Górski

źr.grzegorzgorski.pl

LDD