Kiedy Bronisław Łagowski, filozof z Krakowa nazwał swego czasu Pałac Kultury i Nauki architekturą „prawicową”, wywołał szok. – Przecież w socrealizmie chodziło o oddziaływanie przez piękno, a to sytuuje ów nurt po stronie konserwatyzmu – tłumaczył Łagowski.

 

Czy w ogóle można dzielić architekturę na lewicową i prawicową? Architektów drażnią takie pytania. Nic dziwnego, bo w końcu może wyjść, że ci, którzy uchodzą za „postępowców” są tradycjonalistami i odwrotnie. Swego czasu odpowiedzi na to pytanie poszukiwał m.in. Krzysztof Nawratek, wykładowca architektury, autor książki „Ideologie w przestrzeni. Próby demistyfikacji”.  - Władza nieświadomie zabrudza przestrzeń swoją ideologią i obnaża się przed nami – pisze Nawratek. Trudno się z tą opinią nie zgodzić, choć sami architekci też mają swoje poglądy.

 

Ideologii w stylach budowania można doszukiwać się od zarania dziejów. Wysokie gotyckie sklepienia świątyń miały pokazać potęgę chrześcijaństwa i chęć sięgnięcia ludzkości do niebios. Splendor i bogactwo baroku stworzono by dokonać rekonkwisty w sercach wiernych zbałamuconych przez ascetycznych protestantów. Klasycyzm stanowił powrót do prostych kanonów piękna, zaś kapiące zdobieniami secesyjne kamienice symbolizują złoty wiek mieszczaństwa. Prof. Marta Leśniakowska z Instytutu Sztuki PAN uważa, że lewica i prawica w architekturze to wynalazek XX wieku. – Trzeba przy tym przyznać, że do II wojny światowej sytuacja była czytelna: architektura nowoczesna zrywająca z tradycją wyrastała z idei radykalnie postępowych. Tradycji broniła prawica – mówi. Jej zdaniem, konserwatywnym, prawicowym nurtem w architekturze polskiej był styl dworkowy. – Szlachta komunikowała w ten sposób o swojej wyjątkowej roli w polskim społeczeństwie i swoim przywiązaniu do kultury łacińskiej – tłumaczy Leśniakowska. - Z kolei zakopiańszczyznę można przypisać do lewicowego nurtu, bo Stanisławowi Witkiewiczowi chodziło w niej o poszukiwanie

Jednostka mieszkalna w Marsylii - modernizm miał podkreślać równość wszystkich ludzi.

pierwotnej duszy polskiego ludu – uważa. Styl dworkowy dobrze rozwijał się jeszcze w latach 20. XX wieku po odzyskaniu niepodległości, ale szybko ogromna większość architektów uległa modernistycznemu stylowi międzynarodowemu, który określano także mianem funkcjonalizmu – proste formy budowania były wtedy w modzie i świadczyły o „postępowości”. Modernizm nie krył swoich lewicowych i awangardowych korzeni. „Papież”, a właściwie I sekretarz tego ruchu francuski architekt Le Corbusier rzucił hasło: „Architektura albo rewolucja”. Fascynował się Związkiem Radzieckim, stworzył nawet CIAM – międzynarodówkę postępowych architektów stworzoną na wzór Kominternu. Wedle wizji Le Corbusiera architektura miała stworzyć nowych ludzi – wychowanych w podobnych domach o podobnym standardzie, co miało przyzwyczaić wszystkich do życia w równości. Mieszkania z zasady nie miałyby być duże; większość czynności życiowych miała być dokonywana na zewnątrz, co z kolei miało być przygotowaniem do życia we wspólnocie. Nie przypadkowo w Polsce przedwojennej idee modernistyczne podchwyciła lewicująca inteligencja – to oni właśnie marzyli o „szklanych domach”.

 

O ile Mussolini tolerował modernistów i pozwolił im zbudować we Włoszech wspaniałe dzieła, to Hitler zwalczał ten ruch wyjątkowo brutalnie. Dokonania znanej grupy „Bauhaus” nazwał „baubolschewizmem”, a niektórych członków tej formacji zmusił do emigracji z Niemiec. Wódz III Rzeszy otoczył opieką artystów z „Heimatschutzstil” tworzących i poszukujących stylów regionalnych. Architekturą reprezentacyjnych budowli stał się neoklasycyzm nawiązujący do czasów starożytnych. Z dwu powodów: ten styl dobrze podkreśla imperialne ambicje państwa, poza tym architekci Paul Ludwig Troost i Albert Speer uwiedli Hitlera wizją „malowniczych ruin” jakie powstają po zburzeniu klasycystycznych budowli. To trafiało do wyobraźni nazistów, bękartów niemieckiego romantyzmu.

Germania Alberta Speera-niezrealizowane marzenie Hitlera

Z komunistami w sowieckiej Rosji ramię w ramię kroczyli twórcy konstruktywizmu, odmiany modernizmu charakteryzującego się podkreślaniem elementów konstrukcyjnych w budynkach: kratownic, żelbetu, szkła. W latach 30. kiedy ugruntowała się władza Stalina zwyciężył jednak socrealizm. Zaczęto budować nie licząc się z kosztami wielkie gmachy ubrane w klasycystyczny kostium podkreślający majestat władzy ludowej. W latach 1949-1955 ów nurt obowiązywał w Polsce, ale skończył się wraz z „odwilżą” po śmierci Stalina, poza tym budowanie w tym stylu było kosztowne. Na całym świecie po wojnie triumfował modernistyczny funkcjonalizm; odbudowywane miasta zapełniały się prostymi, tanimi domami pozbawionymi ozdób. I nie tylko w miastach dotkniętych przez wojnę. W centrum Sztokholmu zniszczono 700 kamienic, burzono stare domy także w mniejszych miastach. - Władcy Szwecji i Sztokholmu postanowili na początku lat 60. wyburzyć stolicę, a przynajmniej jej interesujące z kulturalnego punktu widzenia części. Przyświecał im, jak zawsze zarówno pedagogiczny, jak i społeczny cel: stara kultura jest świadectwem społecznej niesprawiedliwości, ucisku robotników, a także hierarchicznych struktur społecznych. Dzisiaj jesteśmy ofiarami konsekwentnego i popełnionego na rozkaz władz, narodowego samobójstwa – pisał w latach 90., szwedzki pisarz Lars Holger Holm. W Londynie w wielu miejscach także wyburzano kamienice z epoki wiktoriańskiej i budowano „mrówkowce”. Książę Karol, nieprzejednany wróg powojennego modernizmu powiedział kiedyś, że „Luftwaffe nie wyrządziła takich szkód, jakie wyrządzili miastu nowocześni architekci”.

 

W Polsce po wojnie „burżuazyjna architektura” z oczywistych względów również nie cieszyła się względami. W Warszawie wyburzano ocalałe kamienice secesyjne, np. słynną kamienicę na Koszykowej, w której mieszkał Wańkowicz. Nie odbudowano domów z XIX wieku na warszawskiej Starówce. Na rewitalizację starych kamienic programowo nie dawano pieniędzy, dodatkowo odzierano domy mieszkalne ze zdobień. Dziś to brzmi śmiesznie, ale po oddaniu gdańskiego „Falowca” – wielkiego bloczydła na kilkaset rodzin, gdańscy architekci mówili o „prawdziwie humanistycznym budownictwie”. Dzisiaj ten gmach jest symbolem upiornego betonowego dziedzictwa PRL. Dziś wiadomo, że w wielkich mrówkowcach jeśli powstaje „nowy człowiek”, to zawsze gorszy – miejsca takie stały się wylęgarnią przestępczości. Nieprzypadkowo akcja powieści i filmu „Gomorra” opowiadającego o mafii neapolitańskiej toczy się na takiej właśnie „betonowej jednostce mieszkalnej”, która miała być samowystarczalna. Dziś ludzi stamtąd wysiedlono, a budynek ma być przekształcony w hotel.

Kościół Wniebowstąpienia Pańskiego na warszawskim Ursynowie-przykład polskiego postmodernizmu.

Negacją modernizmu miał być postmodernizm, którego twórcy mieli dość miast składających się z betonowych, funkcjonalnych pudełek. Ów nurt zaczął się rozwijać na Zachodzie w latach 60, w Polsce dekadę później i początkowo jedynie w architekturze sakralnej. Władze kościelne były wtedy hojnym inwestorem, dlatego postmodernistyczne świątynie w latach 70. i 80. wyrastały w całym kraju jak grzyby po deszczu. Sztandarowe budowle w tym stylu to kościół Arka Pana w krakowskiej Nowej Hucie, Kościół Najświętszej Maryi Panny Matki Miłosierdzia na warszawskich Stegnach czy Kościół Wniebowstąpienia Pańskiego Marka Budzyńskiego na Ursynowie. Obraz wielkiego kościoła przypominającej czasami halę, czasem zamek, a czasami statek kosmiczny, który wylądował wśród blokowisk, wrósł w polski krajobraz. Nawratek przypomina, że w budowę zaangażowane były szerokie kręgi wiernych, co świadczy o tym, że owe świątynie stały się symbolem oporu społecznego wobec komunizmu. W przypadku kościoła na Ursynowie jego autor nie krył, że jego celem było „przywrócenie społecznych więzów z historią” na anonimowym blokowisku zbudowanym z prefabrykatów (w czym sam miał udział). Ze względu na powrót do tradycji postmodernizm został uznany przez wielu lewicowców za „konserwatywną architekturę”. Tak np. myślał niemiecki socjolog Jurgen Habermas. Tyle, że sytuacja jest problematyczna, bo jakiej tradycji? Postmodernizm nimi żongluje. – To bardzo liberalny nurt, bo wszystko w nim wolno. Miastu dodawane jest coś w rodzaju gadżetu, taki budynek to obcy desant w mieście – twierdzi prof. Leśniakowska.

 

Postmodernizm w końcu się znudził, a głównym nurtem architektury stał się modernizm w nowym, mniej surowym wcieleniu posiadający często „milszą powierzchowność”; w polskiej wersji są to apartament owce zdobione kamieniem piaskowym. Furorę dzisiaj robi architektura ekologiczna, pełna zieleni i energooszczędna. W czasach III RP idei politycznych w architekturze raczej nie manifestowano, z jednym jednak wyjątkiem, który opisuje Krzysztof Nawratek. Część hierarchów kościelnych o konserwatywnych poglądach na architekturę postanowiło sprzeciwić się nowoczesnym tendencjom, zwłaszcza postmodernizmowi. Owocem tego sprzeciwu jest Bazylika w Licheniu, słusznie uznana przykład monumentalnego kiczu. Jej twórczyni architekt Barbara Bielecka z Gdańska twierdziła, że architektura tej świątyni to prawdziwy powrót do polskiej tradycji barokowej. Rzeczywiście w architekturze sakralnej lat 90. widać niezdarny zwrot ku historycznym formom. Nie ma w tym żadnej tajemnicy, że za utrąceniem początkowo zwycięskiego projektu na Świątynię Opatrzności Marka Budzyńskiego stało również część wpływowych hierarchów. – Oskarżono mnie, że to projekt masoński – wyznaje Budzyński. I nie pomogły ekspertyzy ks. Tadeusza Bartnika, ideologa Radia Maryja, że projekt wielkiej góry ze szklanymi skrzydłami nie miał nic wspólnego z wolnomularstwem. W końcu przeforsowano bardzo „zachowawczy” estetycznie projekt.  Nie na darmo na symbol obozu „liberalnego” w Kościele jak ulał pasuje Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach. To przecież projekt na wskroś nowoczesny – przypomina gigantyczną arkę, okręt, który przywiedzie Kościół i wiernych do nowych czasów…

Poundbury - powrót do tradycji wedle wizji księcia Karola.

Można tylko pomarzyć, żeby nasi „tradycjonaliści” promowali taką architekturę historyczną jaka powstaje na Wyspach Brytyjskich. Jej największym admiratorem jest sam Książę Karol. To z jego inicjatywy na królewskich gruntach w Kornwalii pod koniec lat 90. zbudowano Poundbury - kilkunastotysięczne miasto o kamiennej zabudowie, charakterystycznej dla brytyjskiej prowincji. Trzeba przyznać, że książę dba, żeby historyczna architektura nie kojarzyła się ze skansenem: z jego inicjatywy ruszyła budowa kameralnego miasteczka Sherford w hrabstwie Devon, w którym połowa zużywanej energii ma pochodzić z odnawialnych źródeł, na dachach niewysokich domów w stylu gregoriańskim zakwitną ogrody, a ruch kołowy będzie ograniczony. Nawratek przypomina, że takim alter ego księcia Karola był Francis Mitterand, prezydent Francji w latach 1981-1995, daleki potomek średniowiecznych królów Kastylii i Jerozolimy. Mitterand, nazywany „ostatnim monarchą demokratycznej Europy” postanowił po sobie zostawić „królewskie” dzieła. Dokonał m.in. wielkiej przebudowy futurystycznej dzielnicy La Defense, największego centrum biurowego w Europie. W 1989 roku powstał tam Grande Arche – wielki prostokątny łuk, który miał być modernistyczną wersją Łuku Triumfalnego. Z jednej strony „dary prezydenta dla narodu” odnosiły się do historii, z drugiej strony były bardzo nowoczesne, dlatego Nawratek nazywa je „demokratyczną architekturą imperialną”. Szklane pałace pasowały do socjalistycznych i demokratycznych poglądów Mitteranda. No właśnie; dla wielu przeszklone przestrzenie to esencja demokracji. – Każdy ze zwiedzających  może wszędzie wjechać i wszystko zobaczyć – tłumaczył Andrzej Chołdzyński, twórca budynku Giełdy Papierowych Wartościowych w Warszawie. Zbudowana jest on tak, że goście mogą podglądać pracę maklerów na każdym piętrze. Podobnie jest w niemieckim Reichstagu, do którego Norman Foster dorobił szklaną kopułę i taras spacerowy z widokiem na salę obrad. Zabieg brytyjskiego architekta się powiódł, bo „odczarował” Reichstag, obciążony skojarzeniami z czasów nazizmu. Piotr Średniawa, architekt i publicysta „Archivolty” zwraca uwagę, że  „transparentność” to tylko symbol, który jednak może ulec odwróceniu. Tak stało się np. z biurowcami Miesa Van der Rohe, innego mistrza modernizmu, który uciekł przed Hitlerem do Ameryki w latach 30. Wielkie szklane fasady jego biurowców stały się symbolem oderwania korporacji od rzeczywistości. To przecież w Stanach Zjednoczonych mówi się „szklany sufit” na określenie bariery awansu.

Gigantyczna jurta w Astanie-projekt Normana Fostera dla Kazachstanu.

Dzisiaj zresztą wszystko się pomieszało. Słynny holenderski architekt Rem Koolhaus uważa się za socjalistę i twierdzi, że dlatego stworzył projekty zabezpieczające starą tradycyjną architekturę Chin. Lewicowiec w obronie tradycji? Wielkie miasta fundują sobie pomniki chwały, którymi są zazwyczaj drapacze chmur. Często okryte są „narodowym kostiumem” – Taipei 101 przypomina wielką pagodę, w kazachskiej Astanie zostanie zbudowana gigantyczna jurta mieszcząca 30 tys. osób. W miastach co rusz powstają luksusowe malle handlowe – nowe „świątynie kapitalizmu”. Wojna ideologiczna o duszę architektury jakby znacznie osłabła. Ale dzieło żyje własnym życiem, więc polityczne tło zawsze można dopisać nawet wbrew intencji twórcy. Towarzysz Lew Władimirowicz Rudniew, stalinowski architekt, twórca PKiN nigdy by przecież nie wpadł na to, że jakiś „reakcjonista” mógłby uznać ten gmach za pomnik Tradycji.

 

Rafał Geremek