Newt Ginrich jest jednym z najważniejszych konserwatywnych kandydatów na stanowisko prezydenta USA. A jednak dla wielu konserwatystów, także konserwatywnych katolików głosowanie na niego wiąże się z pewnym, istotnym problemem. Ginrich jest mianowicie chronicznym cudzołożnikiem. Miał trzy żony, a w trakcie drugiego małżeństwa utrzymywał długotrwały związek miłosny ze swoją stażystką... Nie przeszkodziło mu to wcale domagać się impeachmentu od Billa Clintona, który popełnił dokładnie to samo przewinienie.

 

„Wydaje się, że większość konserwatystów przyjęła rozsądne podejście do znaczenia cudzołóstwa Ginricha w wyborach prezydenckich. Jest to dla nich czynnik negatywny, ale nie rozstrzygający” - podkreśla Ponnuru, zastrzegając, że konserwatyści różnią się oczywiście w ocenie tego, jak ważna powinna być kwestia cudzołóstwa i rozwodów. Niezależnie jednak od tej oceny „słyszy się argument, że grzechy przeszłości nie powinny mieć wpływu na naszą ocenę jego kandydatury”.

 

Na takie podejście nie godzi się jednak Ramesh Ponnuru. Jego zdaniem chrześcijanie są wprawdzie zobowiązani do miłości do Ginricha i do przebaczenia mu, szczególnie, że on już wyraził skruchę za swoje czyny. Nie oznacza to jednak, że powinni oni pomijać milczeniem jego cudzołóstwa, i udawać, że nie mają one znaczenia politycznego. Ponnuru wymienia aż trzy przyczyny, dla których stare grzechy powinny być pamiętane, i mogą rozstrzygać o ewentualnym głosowaniu w prawyborach na Ginricha.

 

Po pierwsze – wskazuje Ponnuru – grzech ma to do siebie, że pozostawia niezatarty ślad w duszu człowieka, który czyni go bardziej skłonnym do jego powtarzania, szczególnie, gdy wydarzą się podobne okoliczności. Sam Ginrich wspomina, że do zdrady małżeńskiej doszło, gdy był najbardziej pochłonięty pracą speakera. „Jeśli jest to prawdą, to najwyższy urząd może się stać dla niego okazją do grzechu, Amerykanie mogą więc okazać miłosierdzie oszczędzając mu takiej okazji” - wskazuje Ponnuru.

 

Drugi argument dotyczy Kościoła. Cudzołóstwo i ponowne małżeństwo jest dla niego poważnym grzechem i skandalem. Wybór na prezydenta „znanego cudzołożnika” mogłoby utrwalić w opinii publicznej przekonanie, że „cudzołóstwo nie jest ważne”. Takiej sytuacji trzeba się zaś wystrzegać.

 

Trzeci argument jest czysto polityczny. Dla głosującego przeszłość kandydata może nie mieć znaczenia, ale powinien on pamiętać, że dla innych wyborców ta kwestia może mieć znaczenie, i osłabiać jego szanse. W starciu z wiernym jednej żonie prezydentem Barackiem Obamą kwestia niewierności kandydata republikanów może mieć kluczowe znaczenie. I dlatego należy unikać wystawienia go na kandydata w wyborach prezydenckich.

 

Wszystkie te rozważania nie oznaczają, że Ponnuru pozbawia Ginricha prawa do nawrócenia. Przeciwnie. Wskazuje on, że w jego drodze do nieba nawrócenie i pokuta są kluczowe. Tyle, że one nie rozstrzygają, czy jest rzeczą rozsądną głosowanie na chronicznego cudzołożnika. Trudno też nie zadać pytania, dlaczego Amerykanie mają uwierzyć, że Ginrich dotrzyma słowa danego im samym, jeśli nie dotrzymał go dwóm ze swoich trzech żon.

 

Tomasz P. Terlikowski