Czy nadszedł czas na powstanie europejskiego państwa? 

Europejska jedność

Historia idei zjednoczenia kontynentu europejskiego sięga czasów Karola Wielkiego. Niepowodzenie średniowiecznej koncepcji uniwersalizmu chrześcijańskiego zaowocowało później powstaniem wielu innych, najczęściej już zsekularyzowanych, projektów budowy paneuropejskiej organizacji politycznej.

Jednak dopiero II wojna światowa sprawiła, że pomysły te zaczęto traktować poważnie. Drugi, w bardzo krótkim odstępie czasu, konflikt o charakterze globalnym, który pozostawił po sobie niesamowite zniszczenia materialne i nieusuwalną skazę w świadomości mieszkańców Europy, skłonił do dokładniejszego przyjrzenia się projektom traktowanym wcześniej jako co najmniej ekscentryczne (jak ten autorstwa Richarda Coudenhove-Kalergiego, twórcy organizacji nazwanej Międzynarodową Unią Paneuropejską, powstałej w okresie międzywojennym). Winston Churchill podczas słynnego przemówienia w Zurychu w 1946 r. nawoływał, jako jeden z pierwszych, do „odtworzenia europejskiej rodziny”, która opierałaby się na współpracy francusko-niemieckiej (i w której Wielka Brytania oczywiście nie miała uczestniczyć). Ta idea, szybko podjęta przez polityczne elity na Kontynencie, swój najpełniejszy chyba wyraz znalazła w Deklaracji Schumana z 9 maja 1950 r., rozwiniętej później w krótkim traktacie Dla Europy, stanowiącym ideowe podłoże integracji europejskiej w II połowie XX wieku. Wspólnoty Europejskie powstające na tym fundamencie w latach 50. miały być pierwszym etapem na drodze do przyszłej federacji – „Stanów Zjednoczonych Europy”.

Koniec narodu?

Wnioski wyciągnięte z dwóch wojen światowych, a zwłaszcza z drugiej,inspirowanej antysemityzmem i niemieckim szowinizmem, były dosyć proste: to sama idea narodu jest źródłem wzajemnej nienawiści i kolejnych konfliktów. Warunkiem pokoju jest przezwyciężenie państw narodowych, które ukształtowały się w poprzednim stuleciu.

Rozwiązaniem musi być przejście do kolejnego etapu historycznego rozwoju, jakim jest europejska wspólnota. Ojcowie Założyciele Europy: Robert Schuman, Jean Monnet, Konrad Adenauer, Paul Henri Spaak, Alcide de Gasperi, postanowili więc poprowadzić Europejczyków ku tej świetlanej przyszłości. U progu lat 50. mogło im się wydawać, że heglowska „chytrość Rozumu w dziejach”, której przejawem przed ponad stu laty był Kodeks Napoleona, ma teraz mieć swój wyraz w  tworzonych właśnie Wspólnotach Europejskich. Ich wiara w to, że poznawszy prawa historii, zdołają popchnąć do przodu dzieje człowieka i pomóc w pełniejszej realizacji jego wolności, została jednak bardzo szybko zachwiana. Jeszcze przed zawarciem w 1956 r. traktatu rzymskiego, ustanawiającego Europejską Wspólnotę Gospodarczą, która przez następne dekady była fundamentem integracji, niepowodzeniem zakończyła się próba wdrożenia dwóch innych projektów: Europejskiej Wspólnoty Obronnej i Europejskiej Wspólnoty Politycznej. Decyzją francuskiego Zgromadzenia Narodowego, które nie zgodziło się na ratyfikację odpowiednich traktatów, integracja polityczna państw zachodnich Starego Kontynentu została wstrzymana aż do roku 1993, kiedy to została powołana do życia Unia Europejska. Obradujący dziesięć lat później Konwent Europejski miał przywrócić ideę porzuconą w latach 50. – politycy zgromadzeni pod przywództwem Valéry’ego Giscarda d’Estaing stworzyli projekt Konstytucji dla Europy, traktatu na mocy którego miało powstać europejskie superpaństwo. Jednak i tym razem Europa, mimo być może najszczerszych chęci swoich elit, okazała się niegotowa na federację. Traktat konstytucyjny został odrzucony w referendach we Francji i w Holandii. Trzy lata później uchwalony został natomiast obowiązujący do dzisiaj Traktat Lizboński, który choć w dużej mierze bazuje na odrzuconym projekcie, jednak w swoich rozwiązaniach instytucjonalnych jest dużo bardziej zachowawczy. Jak na razie zdaje się zatem wciąż zwyciężać koncepcja „Europy państw” de Gaulle’a (wzmocniona dodatkowo przez kryzys gospodarczy, w czasie którego dużo ważniejsze od działań podejmowanych przez Komisję Europejską okazały się spotkania przywódców państw strefy euro), a nie wizja „Państwa Europa” Schumana. Czy w przyszłości może się to zmienić?

Czy państwo narodowe straci swoje centralne miejsce w procesie określania tożsamości politycznej przez jednostkę? Czy zostanie zastąpione przez federację europejską?

Europejska konstytucja

Konstytucję amerykańską z 1789 r. otwiera słynne sformułowanie „We, the People...” („My, Naród”). Preambuła Traktatu ustanawiającego Konstytucję Europejską rozpoczynała się od listy przywódców państw europejskich, którzy mieli ten traktat podpisać. Już to proste zestawienie rzuca sporo światła na problem europejskiej wspólnoty i szanse jej zacieśnienia w przyszłości. Konstytucja, rozpatrywana w jej najbardziej popularnym rozumieniu jako dokument regulujący podstawowe wolności i prawa jednostki oraz organizację władz publicznych, jest wytworem woli suwerena. Za jej pośrednictwem suweren ustanawia państwo jako „jedność polityczną danego ludu (Volk)”1. Język niemiecki wyraźnie akcentuje zachodzącą wówczas przemianę przedpolitycznej wspólnoty (Volk) w zorganizowany politycznie Naród (Nation). Jak wskazuje cytowany przed chwilą Carl Schmitt, konstytucja nie może być rozumiana tylko jako pewien spisany zbiór norm. Konstytucja to również „konkretna ogólna kondycja jedności politycznej i porządku społecznego określonego państwa”2 lub – w sposób bardziej poetycki: „konstytucja jest »duszą« państwa, jego konkretnym istnieniem i jego indywidualną egzystencją”3.

W świetle tych klasycznych rozważań na temat konstytucji europejska jedność staje się dosyć problematyczna. Nie mamy podstaw, by twierdzić, że opisane cechy konstytucji straciły swoją ważność, można zaś dostrzec, że projekt integracyjny zdaje się wcale na nie nie zważać. Analizując wspominany wstęp do traktatu konstytucyjnego (który już w samej swojej nazwie zawiera „kwadraturę koła”: czy w istocie mamy do czynienia z konstytucją czy raczej z umową międzynarodową?), łatwo dojść do przekonania, że Konstytucja dla Europy nie miała być efektem woli suwerena (przynajmniej tak długo, jak długo będziemy utrzymywać, że jest nim demos, europejski lud, społeczeństwo wszystkich Europejczyków – a nie grupa europejskich polityków, swego rodzaju unijna arystokracja). Należałoby raczej uznać, że Konwent Europejski, niczym Napoleon ustanawiający Księstwo Warszawskie, pragnął Europie oktrojować konstytucję. Pierwszy aksjomat nowoczesnej nauki o polityce: konstytucja jako efekt woli suwerena, został więc w tym przypadku odrzucony.

Druga zasada, mówiąca o przemianie za sprawą konstytucji przedpolitycznej wspólnoty w politycznie zorganizowany Naród, wydaje się tu być również nie zachowana. W Europie nie istnieje przecież obecnie żaden przedpolityczny Lud, żadna niesformalizowana wspólnota. Wręcz przeciwnie, na Starym Kontynencie mamy do czynienia z wieloma mniej lub bardziej zorganizowanymi wspólnotami politycznymi, które wciąż stanowią dla swoich członków główne źródło tożsamości. Szukanie rozwiązania tego problemu w hipotetycznych konstrukcjach „podwójnej tożsamości”, „tożsamości konstytucyjnej na poziomie europejskim” nie przynosi na razie żadnych rezultatów. Wprowadzenie przez traktat z Maastricht akcesoryjnego obywatelstwa unijnego nie wywołało pożądanego efektu. Trudno bowiem mówić o wyraźnej zmianie w świadomości obywateli państw członkowskich. Większość z nich nie czuje się w większym niż wcześniej stopniu obywatelami Unii Europejskiej, przypominając sobie tylko o płynących stąd korzyściach w trakcie swobodnego przekraczania granic.

Wreszcie, trzeci element, dotyczący „duszy” wspólnoty politycznej, wydaje się być w przypadku europejskiej jedności najbardziej abstrakcyjny. Czym jest dzisiaj europejska „dusza”? Czy myśląc o tym pojęciu, wizualizujemy je sobie tak samo wyraźnie, jak w przypadku „duszy” niemieckiej? „Duszy” francuskiej? „Duszy” angielskiej itd.? Również wspólny porządek społeczny w Europie pozostaje daleki od realizacji. Trudno znaleźć punkty styczne, mając z jednej strony skandynawskie państwa dobrobytu, a z drugiej dużo bardziej liberalne państwa anglosaskie; francuski laicyzm – i walkę o krzyże we włoskich szkołach; porewolucyjny porządek społeczny w państwach zza żelaznej kurtyny – i postfeudalizm w większości społeczeństw zachodnich. Podobne przykłady można by mnożyć. Akt konstytucyjny w Europie nie mógł zostać przyjęty, gdyż Europie brakuje konstytucji w bardziej pierwotnym znaczeniu. Brak jej wewnętrznej struktury, która mogłaby zostać dopiero sformalizowana i doprecyzowana.

Naród jako byt ontycznie istotny

Powyższe ćwiczenie z europejskiego konstytucjonalizmu pokazuje, jak daleko znajdujemy się dzisiaj od europejskiej jedności. Choć zwolennicy integracjonizmu od 60 lat dążą do przekształcenia Europy w federację, ich próby wciąż spełzają na niczym. Pragnąc przeprowadzić nas do następnego etapu historycznego rozwoju, za każdym razem stają bezradnie wobec dziwacznego dla nich bytu, jakim jest Naród. Traktując go, za Jürgenem Habermasem, jako w gruncie rzeczy przypadkową formę organizacji społecznej, która wykształciła się w XIX wieku, aby zapełnić lukę po niedawno zmarłej monarchii absolutnej, nie potrafią zrozumieć jego uporczywego trwania. Przekonani o zaletach (które rzeczywiście są liczne!) europejskiego superpaństwa, pozostają poirytowani, że społeczeństwa Starego Kontynentu ich nie dostrzegają, utrzymując się na niedzisiejszych pozycjach. To, co najbardziej może ich w tym dotykać, to fakt, że w tej kwestii myśl postępowa, według której świat można arbitralnie, zależnie od swojej woli, formować, przegrywa na całej linii z konserwatyzmem, który wierzy w naturalną kolej rzeczy, przybierającą postać powolnej historycznej ewolucji. Z punktu widzenia społeczeństw Starego Kontynentu czas europejskiego superpaństwa jeszcze nie nadszedł. Co więcej, nie jest konieczne, aby kiedykolwiek nadszedł. Być może państwo narodowe, uporczywie utrzymujące się w świecie zachodnim od XIX wieku, nie jest tylko i wyłącznie przejściową formą, akcydentalnie ukształtowaną w stuleciu rewolucji, ale samoistnym bytem, który stanowi dla jednostki jedyną możliwą przestrzeń praktykowania demokracji, a co za tym idzie także realizacji jej wolności i poszukiwania tożsamości. Europejskie superpaństwo nie oferuje nam możliwości zaspokojenia tych potrzeb – w obliczu rosnącej globalizacji i wykraczania procesów gospodarczych poza granice państwowe daje jednak gwarancje pełniejszej realizacji wolności gospodarczej. Choć w obliczu ostatnich wydarzeń na Ukrainie okazuje się być wciąż bezsilne na arenie międzynarodowej, zdaje się zapewniać pokój wewnętrzny, także niezbędny dla ekonomicznego rozwoju. Neutralizacja polityki i powstanie w pełni racjonalnego homo oeconomicus, jak przewidywał w Pojęciu polityczności Carl Schmitt – być może są to warunki przejścia do następnego etapu rozwoju historycznego, jakim ma być europejska federacja.

Michał Dorociak

Tekst pochodzi z najnowszego numeru pisma internetowego „Teologia Polityczna”

1C. Schmitt, Nauka o konstytucji, wyd. Teologia Polityczna, Warszawa 2013, s. 25.

2Tamże, s.26

3Tamże, s.27