Czy można nie mieć dzieci? O tym, że gospodarcze dogmaty nie są wieczne
fot. printscreen mulan.pl

Czy można nie mieć dzieci? O tym, że gospodarcze dogmaty nie są wieczne

"Nie musimy mieć dzieci. Możemy mieszkać, gdzie chcemy. Na starość dostaniemy tyle, ile odłożyliśmy. Własność prywatna górą. Na razie te zdania są prawdziwe, ale tak nie musi być wiecznie" - piszą na łamach "Magazynu DGP" Jakub Kapiszewski i Marek Chądzyński.

 

"Kiedyś nie było też do pomyślenia, żeby w szkole zabrakło stomatologa, żeby likwidowano połączenia kolejowe czy żeby poważne studia trwały tylko trzy lata. Ludziom nie mieściło się też w głowach, że można chcieć pracować, ale nie mieć gdzie. Rzeczywistość (pod którą najczęściej rozumiemy rachunek ekonomiczny) kazała nam zweryfikować pewne przekonania. Biorąc pod uwagę skalę wyzwania, jakie niesie ze sobą demografia, być może będziemy musieli zrewidować także twierdzenia, do których jesteśmy przywiązani znacznie bardziej.

 Wspierajmy tych, którzy mają dzieci – to doktryna obowiązująca w większości krajów UE. Na ogół jej wypełnieniem jest ustanowienie ulg w podatkach albo wypłacanie dodatków na dzieci. Od 2016 r. Polska też ma swoją „Rodzinę 500 plus”, a już wcześniej stosowała ulgę na dzieci w PIT. To metoda marchewki: zachęcajmy ludzi do powiększania rodzin, dając im coś w zamian. A co by było, gdyby odwrócić ten tok rozumowania? Może nie trzeba wspierać osób z dziećmi, tylko uprzykrzyć życie tym, którzy dzieci nie mają?

Wymyślono coś takiego, i to wieki temu. Taką podatkową metodę kija, czyli bykowe. Bezdzietni młodzi mężczyźni musieli opłacać specjalne daniny już w starożytnym Rzymie.

[...]

Za pewnik bierzemy również następujące twierdzenie: po porodzie kobiety powinny jak najprędzej wracać na rynek pracy. Państwo, jeśli chce zachęcić do tego panie, bierze na siebie obowiązek organizacji dziennej opieki na dziećmi: żłobków, przedszkoli i szkół. A co, jeśli stworzyć takie rozwiązanie, które przeniesie ciężar opieki z instytucji na rodziny? Wyjdzie taniej – i bardziej familijnie.

Zwolennikiem takiego poglądu jest premier Węgier Viktor Orban. Zarówno szef rządu, jak i politycy z jego partii Fidesz zdają się uważać, że ze społecznego punktu widzenia nawet lepiej jest, jeśli ciężar wychowania bierze na siebie rodzina – i tej zasadzie podporządkowali swoją wizję systemu zabezpieczeń społecznych"...

Czytaj całość na łamach Magazynu DGP lub portalu Forsal.pl

 

/