Oddzielenie religii od polityki to ważne osiągnięcie cywilizacji zachodniej. Państwo wyznaniowe odeszło w niej bezpowrotnie do przeszłości. I choć od strony prawnej istnieją jeszcze dzisiaj w Europie chrześcijańskie państwa wyznaniowe, to od strony praktycznej jest to właściwe niezauważalne. Odseparowanie religii od polityki zostało zaakceptowane przez Kościół katolicki na Soborze Watykańskim II. Dzięki temu prawo Kościoła do swobodnego realizowania swojej misji zostało zachowane, ponieważ od tamtej pory nie może być ono ograniczane przez państwo, a państwo z kolei nie może, faworyzując jedną religię, działać na szkodę innych w nim obecnych - pisze dla Fronda.pl ks. Marcin Dąbrowski ze Stowarzyszenie Papieskie Pomoc Kościołowi w Potrzebie

<<< NAWRÓCONY RABIN O JEZUSIE! MISTRZOWSKA KSIĄŻKA - PRZECZYTAJ! >>>


Autonomia państwa i Kościoła w Europie

Biorąc pod uwagę ów postęp w relacjach państwo-Kościół katolicki, dziwi, że nie wszystkie pozostałe wyznania chrześcijańskie do końca konsekwentnie obrały ten kierunek, mimo że wolność religijna, zagwarantowana właśnie przez ową separację, jest tym, czym szczyci się współczesna cywilizacja euro-amerykańska. Akceptują ją nie tylko agnostycy czy ateiści, ale także ludzie wierzący. Malta jako katolickie państwo wyznaniowe jest nim tylko formalnie, w żaden sposób nie są poszkodowani tam przedstawiciele innych wyznań. Znacznie bardziej rygorystycznie wygląda to w Anglii, gdzie wyznaniem państwowym jest anglikanizm. I choć każdy może swobodnie wyznawać swoją wiarę czy też być ateistą, to jednak wyznaniowość Anglii nie jest tylko formalna. Parlament tego kraju, a szczególnie król, mają wpływ na nominacje anglikańskich biskupów, a królem i premierem może być tylko osoba wyznająca anglikanizm, co wyraźnie uprzywilejowuje tę chrześcijańską denominację, tym bardziej, że król Anglii jest nie tylko głową państwa, ale także zwierzchnikiem Kościoła anglikańskiego. Od strony jedynie formalnej europejskim państwem wyznaniowym jest Dania. Kościół luterański jest tam Kościołem państwowym. Przynależność do tego Kościoła nie oznacza jednak religijności, lecz jest znakiem tożsamości narodowej. Duńczycy są narodem bardzo mocno zsekularyzowanym, więc prawny fakt istnienia u nich Kościoła państwowego nie ma dla nich praktycznie żadnego znaczenia. W Grecji z kolei prawosławie jest religią narodową. Wiąże się to przede wszystkim z naturą Kościoła prawosławnego, który podobnie jak w Rosji, ma silny związek z państwem. Polska jest przykładem kraju, w którym niezależność Kościoła, przynajmniej od strony prawnej, jest realizowana zgodnie z ustaleniami Vaticanum II. Według polskiej konstytucji żadne wyznanie nie jest uprzywilejowane, ponieważ nawet katolicyzm, do którego przyznaje się 95 proc. społeczeństwa, jest traktowany na równi z innymi wyznaniami pod względem przywilejów finansowych czy jakichkolwiek innych. Nauczanie religii katolickiej jest obecne w szkołach dlatego, że chce tego większość społeczeństwa, jednakże, co istotne, nie jest ono obowiązkowe, tak, że nawet katolik może z niego zrezygnować i nie ma z tego powodu żadnych konsekwencji prawnych. Konstytucja, odnosząc się do stosunków państwo-Kościół, zawsze mówi o wszystkich wyznaniach i religiach istniejących na terenie Polski. Jeśli daje jakieś przywileje, to daje wszystkim, jeśli czegoś nie daje, nie daje nikomu. Nikt nie jest przymuszony do wykonywania czynności religijnych jednej religii bądź przynależności do jakiejkolwiek innej. 

Współczesne katolickie państwo wyznaniowe – próba opisu

Jeśli nie istnieje dzisiaj katolickie państwo wyznaniowe od strony treści, należy je sobie wyobrazić i odpowiedzieć na pytanie: Jak wyglądałoby ono w XXI wieku? Chodzi więc o opisanie kraju, w którym nie ma niezależności między wiarą a polityką, między Kościołem a państwem, między tym, co należy do Boga, a tym, co należy do władzy świeckiej. Za analogię przy próbie opisu niech nam posłuży islamskie państwo wyznaniowe.

Pierwsza kwestia odnosiłaby się przywilejów. W katolickim państwie wyznaniowym katolicyzm byłby uprzywilejowanym wyznaniem to znaczy, że należałoby go przy każdej okazji manifestować. Różnice między świętami państwowymi a kościelnymi zacierałyby się. Prezydent i rząd razem z biskupami oraz księżmi byliby obecni na wszystkich uroczystościach. Właściwie to rozróżnienie nie byłoby potrzebne, gdyż najlepszymi ministrami, posłami i najlepszym prezydentem byliby księża katoliccy. Im więcej ich w parlamencie, tym lepsza jakość państwa wyznaniowego, gdyż wówczas najlepiej byłyby chronione wartości katolickie, w tym ta najważniejsza, że Bóg jest jeden w trzech Osobach, a Jezus Chrystus jest jedynym Zbawicielem świata, który posłał Ducha Świętego, by powadził dalej Kościół i świat do pełni prawdy. Z tego wynikałoby, że Jezus Chrystus musi być przyjęty przez cały naród, by jego tożsamość była wyraźnie określona i sprzyjała pokojowi społecznemu. To Kościół katolicki otrzymywałby dotacje z budżetu państwa na wszelką działalność, począwszy od duszpasterskiej i edukacyjnej poprzez ewangelizacyjną, a kończąc na charytatywnej i materialnej.

Kolejny przywilej to możliwość pełnienia funkcji społecznych i konkretnych zawodów. Oczywiście najlepiej byłoby, gdyby wśród najważniejszych zawodów, takich jak nauczyciel, lekarz, prawnik, parlamentarzysta, dziennikarz było jak najwięcej księży, ale ponieważ nie jest możliwe, by znali się na wszystkim, to musieliby je pełnić ludzie świeccy, ale pod warunkiem, że byliby praktykującymi katolikami. Duchowni byliby zwolnieni z wielu społecznych obowiązków, jak np. płacenie podatków. Byliby także w posiadaniu immunitetu, który chroniłby ich przed wieloma sankcjami, które spotykają zwykłych obywateli. W ogóle duchowni byliby społeczną klasą szczególnie uprzywilejowaną, a to dzięki temu, że to właśnie oni byliby w posiadaniu najlepszej wiedzy o Bogu, człowieku i świecie, dlatego też mieliby wyjątkowe prawo i obowiązek mówienia ludziom, jak mają żyć, co wybierać i jakimi priorytetami się kierować, by zachować swoją katolicką tożsamość. Te wskazówki kapłanów-nauczycieli byłyby bardzo ważne, ponieważ każdy grzech to jednocześnie złamanie prawa państwowego, tak więc np. rozwód w małżeństwie i wejście w związek z innym człowiekiem byłyby jako grzech objęte konkretną sankcją prawną, chociażby więzieniem, co oczywiście nie zwalniałoby z zadanej w spowiedzi pokuty. Oczywiście tajemnica spowiedzi zostałaby, ale grzech byłby publiczny, gdyż inni widzieliby, co się stało i wystarczyłoby złożenie doniesienia do prokuratury o popełnieniu przestępstwa cudzołóstwa, by mógł się rozpocząć proces karny. Jeśli chcemy być konsekwentni w poprowadzeniu analogii między islamskim państwem wyznaniowym a jego katolickim odpowiednikiem, powinniśmy przyjąć, że karą za cudzołóstwo nie mogłoby być pozbawienie wolności, ale śmierć, gdyż byłoby to bezpośrednie przekroczenie przykazania Dekalogu, a więc zasad postępowania danych przez samego Boga, które – zgodnie z ideą państwa wyznaniowego – stoją u podstaw państwowego sytemu prawnego. 

W katolickim państwie wyznaniowym nie byłoby możliwości, żeby w systemie oświaty uczestnictwo w lekcjach religii było dowolne. Dla katolickiego państwa wyznaniowego oczywiste byłoby, że to religia katolicka jest jedyną prawdziwą religią, więc obowiązkiem jest ją poznać, by w ten sposób być odpowiednio przygotowanym do życia w katolickim społeczeństwie. Znajomość najważniejszych modlitw i prawd wiary to dopiero początek. Należałoby także dogłębnie przestudiować moralność katolicką, by nikt nie miał wątpliwości, co jest dobre, a co złe, by na wypadek nieprzestrzegania nie mógł się tłumaczyć, że nie wiedział, jak należy w danej sytuacji postąpić, bo za ignorancję groziłaby kara.

Kolejną cechą charakterystyczną katolickiego państwa wyznaniowego byłyby specjalne obowiązki. Przede wszystkim obowiązek uczestniczenia w niedzielnej mszy świętej. Jeśli ktoś nie uczestniczyłby w niej z własnej winy, to znaczy z lenistwa czy przez zaniedbanie, musiałby się liczyć z sankcjami prawnymi. Poza tym każdy indywidualnie musiałby odmawiać określone modlitwy niezależnie, gdzie się znajduje. W południe „Anioł Pański”, o godz. 15 „Koronkę do Bożego miłosierdzia”, a o godz. 21 „Apel Jasnogórski”. Dobrze byłoby, gdyby każdy miał własny brewiarz, by o różnych porach mógł się pomodlić odpowiednimi na tę porę tekstami. To jednak byłaby dowolność, natomiast obowiązkowe byłyby wspomniane modlitwy o godz. 12, 15 i 21. O tej porze musiałaby więc ustać jakakolwiek praca oraz inna aktywność, by na kilka minut każdy mógł się pogrążyć w modlitwie, zarówno pracownicy, jak i pracodawcy. 

Żeby wszystko jak najlepiej służyło naczelnej idei państwa i społeczeństwa, którą oczywiście byłaby religia katolicka, na portalach internetowych każdego dnia musiałaby się pojawiać informacja o patronie dnia, czytania liturgiczne z odpowiednimi komentarzami i najważniejsze informacje z życia Kościoła lokalnego i powszechnego, a dopiero na kolejnym miejscu pozostałe informacje. Wielość portali internetowych oraz kanałów telewizyjnych i radiowych różniłaby się jedynie sposobem dotarcia do odbiorcy i sposobem przekazu treści, a nie samą treścią. Podział na media świeckie i katolickie byłby absurdem. Według katolickiego państwa wyznaniowego jest tylko jedna słuszna rzeczywistość – słuszna, bo prawdziwa. Wszystko ku niej ma zmierzać i wszyscy muszą ją akceptować, bo jeśli nie akceptują, to znaczy, że żyją w kłamstwie, które w katolickim państwie wyznaniowym oczywiście byłoby niedopuszczalne, bo nieetyczne. Wszystkie media musiałyby być katolickie, czyli prawdziwe, służące dobru jednej rzeczywistości. Państwo wyznaniowe podkreśla, że Prawo Boże reguluje nie tylko życie wewnętrzne człowieka, ale także życie społeczne, dlatego wszystko ma temu służyć. Czymś oczywistym staje się więc zaangażowanie w to dzieło nie tylko duchownych, ale również polityków i wszystkich świeckich, bo wszyscy grają w tej samej drużynie, której na imię Kościół katolicki.

Państwo wyznaniowe, ustalając prawo, musiałoby określić, jak w tym wszystkim mają się odnaleźć ludzie nie należący do Kościoła katolickiego, nieważne, czy chodzi o ateistów, czy o ludzi innych religii. Idąc tropem wyznaniowych państw muzułmańskich należałoby tu przyjąć liczne ograniczenia dla tych ludzi. Jednak ponieważ Ewangelia, w przeciwieństwie do Koranu, wzywa do miłości bliźniego bez względu na jego wiarę i poglądy, należałoby przyznać takiemu człowiekowi wolność. Nie musiałby więc modlić się ze wszystkimi np. podczas modlitwy Anioł Pański, czy uczestniczyć w niedzielnej mszy świętej. Sankcje odnosiłyby się tylko do katolików, którzy nie wypełnialiby tych podstawowych katolickich obowiązków. Nie-katolik z pewnością czułby się źle w takim społeczeństwie, tak jak chrześcijanin czuje się źle w społeczeństwie, w którym dominuje prawo szariatu. Nieustannie doświadczałby presji społecznej, przez którą odczuwałby, że jest kimś gorszym, bo nie wyznaje jedynej prawdziwej religii, nie uczestniczy w tych samych nabożeństwach i nie modli się razem z innymi, czyli jest po prostu inny, więc nie pasuje do tego społeczeństwa. Jednakże ta społeczna presja ostatecznie wyszłaby na dobre, gdyż prawdopodobnie prędzej czy później doprowadziłaby go do wiary katolickiej, a więc do prawdy. 

Za pilnowanie przestrzegania praw religijnych odpowiedzialna byłaby tzw. policja religijna, a właściwie każda policja byłaby także religijną, gdyż naruszenie praw religijnych jest także sprzeniewierzeniem się porządkowi społecznemu. Według doktryny katolickiego państwa wyznaniowego, żeby społeczeństwo żyło w zgodzie i się rozwijało, prawa i obowiązki religijne muszą być przestrzegane w pierwszej kolejności. Jeśli każdy będzie przestrzegał 5. i 7. przykazania Dekalogu, to jednocześnie nie będzie przestępstw. Jeśli każdy będzie przestrzegał trzech pierwszych przykazań Dekalogu, to również nie będzie przestępstw, bo oddawanie należnej czci Bogu ułatwi przestrzeganie kolejnych przykazań, albo w ostateczności powstrzyma człowieka przed popełnieniem zabójstwa, cudzołóstwa czy kradzieży. Nie ma więc zdrowego społeczeństwa bez przestrzegania praw religijnych. Nie ma przestrzegania praw religijnych bez narzucenia ich przez prawo, a prawo może je narzucić tylko wtedy, gdy władze ustawodawcze, wykonawcze i sądownicze będą kierować się Ewangelią i nauczaniem Kościoła. 

A jak w katolickim państwie wyznaniowym wyglądałaby kwestia przejścia na inną wiarę lub przejścia z wiary do ateizmu? Państwo wyznaniowe z reguły nie daje takiej możliwości, traktując to jak przestępstwo. Tak przynajmniej dzieje się w wyznaniowych państwach muzułmańskich. Nawet gdyby w katolickim państwie wyznaniowym prawo dawało możliwość porzucenia katolicyzmu, byłoby to źle widziane przez społeczeństwo, które odnosiłoby się do takiej osoby z rezerwą, a czasem może nawet z agresją. W każdym razie odstępca od wiary traciłby wiele praw i przywilejów. Nie mógłby kandydować do sejmu, a fakt odejścia z Kościoła katolickiego miałby odnotowany w dowodzie osobistym i w wielu sytuacjach musiałby liczyć się z odrzuceniem i napiętnowaniem z powodu swojej rezygnacji z prawdy, czyli życia w kłamstwie. 

W katolickim państwie wyznaniowym groziłyby wysokie kary dla osób obrażających wiarę katolicką. Muzułmańskie prawo o bluźnierstwie, mające się dobrze w Pakistanie, na pewno sprawdziłoby się także w katolickim państwie wyznaniowym. Każdy, kto obrażałby duchownego bądź wyśmiewałby się z jakiejś prawdy wiary, mógłby spodziewać się wysokich kar.

Fikcja katolickiego państwa wyznaniowego

Przewidując kształt katolickiego państwa wyznaniowego XXI wieku, musimy koniecznie pozostać w sferze domysłów i fantazji, o czym świadczy chociażby tryb przypuszczający użyty do opisu tej rzeczywistości. Jeśli chodzi o państwo wyznaniowe w wersji islamskiej, nie opieramy się na domysłach i przypuszczeniach, próbując znaleźć odpowiedź na pytanie, jak ono wygląda bądź jak mogłoby wyglądać. Takie państwa dziś istnieją. To Pakistan, Arabia Saudyjska, Iran, częściowo Egipt. I choć systemy prawne tych krajów różnie określają stopień wymieszania religii i polityki, to stan faktyczny pokazuje, że są to typowe państwa wyznaniowe, w których określony odłam islamu jest wyznaniem dominującym i obowiązkowym. W takich krajach, jeśli obywatel chce spokojnie żyć i korzystać z wszelkich  praw, musi należeć do wyznania akceptowanego przez państwo. Szukając jednak współczesnego katolickiego państwa wyznaniowego okazuje się, że pojawia się problem z jego znalezieniem. Jedynym oficjalnym takim krajem jest Malta, jednakże tam nie znajdziemy sytuacji przedstawionych powyżej. Istnieje tam wolność religijna, nie ma przymusu bycia katolikiem, prawo państwowe jest oddzielone od kościelnego. Jest to państwo katolickie tylko de iure, a konkretnym tego skutkiem jest pomoc finansowa Kościołowi katolickiemu oraz obecność władz państwowych na uroczystościach kościelnych i odwrotnie. To wszystko wynika z tradycji historycznej i z pewnej odrębności Malty jako wyspy w stosunku do reszty państw europejskich. Należy też zauważyć, że wyznaniowość Malty nie przeszkadzała, by mogła zostać członkiem Unii Europejskiej. 

Próbując opisać katolickie państwo wyznaniowe XXI wieku koniecznie więc musimy odnosić się do przeszłości oraz do współczesnych państw islamskich, by mieć jakiś punkt odniesienia. Jednak próba opisu współczesnego katolickiego państwa wyznaniowego domaga się anulowania ustaleń Soboru Watykańskiego II, który odrzucił koncepcję państwa wyznaniowego. Należałoby również odrzucić kwestie wolności sumienia, wolności wyznania oraz wolności słowa, o które przez długi czas walczyły państwa europejskie, szczególnie po doświadczeniach dwóch wojen światowych. 

Kontekst Polski

Co jakiś czas w mediach opiniotwórczych można usłyszeć komentarze, że Polsce grozi państwo wyznaniowe. Szczególnie się to nasila, gdy władzę mogą przejąć bądź już przejęli ludzie odwołujący się do swojej katolickiej wiary, wyrażający ją publicznie i kierujący się w podejmowanych decyzjach sumieniem kształtowanym przez tę wiarę, a przez to i nauczaniem Kościoła. Okazuje się, że sformułowanie „państwo wyznaniowe” jest straszakiem, to znaczy czymś, czego należy się bać, bo jak już nadejdzie, to zabierze podstawowe wolności. Aby wzmocnić ten strach, pojawiają się dodatkowe neologizmy – np. katolicki taliban, odnoszący do islamskich talibów w Afganistanie – tworzone na potrzebę opisu owej nadchodzącej nieuchronnie rzeczywistości, jeśli w Polsce władzę przejmą katolicy głęboko wierzący. Według takiego myślenia bać się trzeba, bo polskie państwo rządzone przez takich ludzi stanie się podobne do Arabii Saudyjskiej czy do Iranu, gdzie doktryny religijne są nadrzędne wobec prawa stanowionego, a właściwie są w nie wpisane, tak że trudno odróżnić, gdzie znajduje się religia, a gdzie życie świeckie. Inne byłyby tylko treści, bo nie islamskie, lecz katolickie, ale sposób podejścia do spraw religii byłby taki sam. W takich państwach prawo dotyczące codziennych czynności oparte jest o zasady wypływające z religii. 

Gdy obserwujemy sytuację polityczną w różnych krajach, obawa przed państwem wyznaniowym w Polsce byłaby uzasadniona, gdyby pojawiło się niebezpieczeństwo przejęcia rządów przez partię muzułmańską. Taka partia, nawet jeśli rozumiałaby procedury demokratyczne, nie akceptowałaby wolności sumienia i religii już na etapie kampanii wyborczej i zdecydowanie potwierdzałaby, że wprowadzi prawo szariatu, a więc przywileje dla muzułmanów, z pominięciem nie-muzułmanów. Takie są fakty w państwach, gdzie rządzą muzułmanie. Natomiast, gdy chodzi o Europę, znacznie bardziej prawdopodobne jest to we Francji czy w Niemczech, gdzie muzułmanie stanowią już duży odsetek, a przy obecnych masowych migracjach będzie ich jeszcze więcej, i gdy zdobędą większość w parlamencie czy w jakimś niemieckim landzie, na pewno zaczną wprowadzać przywileje dla siebie, nie przejmując się tym, co istotne dla cywilizacji zachodniej, a więc wolnością sumienia, wyznania i słowa oraz pluralizmem światopoglądowym. Jednak w Polsce przy obecnej sytuacji pokojowej nie jest to możliwe. Niebezpieczeństwo pojawiłoby się w sytuacji zbrojnego ataku ze strony wojsk muzułmańskich. 

Według niektórych publicystów Polsce grozi katolickie państwo wyznaniowe właśnie na wzór islamskich państw wyznaniowych, lecz odmienne w swej treści, choć bardzo podobne co do formy. W praktyce oznaczałoby to, że katolicy i duchowni katoliccy byliby obdarzeni przywilejami, ich zdanie liczyłoby się najbardziej, a wszystkie inne niekatolickie opinie nie byłyby brane pod uwagę, co oczywiście byłoby zaprzeczeniem nowoczesnej, pluralistycznej demokracji. Kształt takiego prawdopodobnego państwa został nakreślony powyżej. Należy więc zadać pytanie, czy rzeczywiście po dojściu do władzy w Polsce osób o jasno wyrażanych poglądach katolickich, taki kształt państwa byłby możliwy? Bardzo często mówienie o takiej możliwości jest sposobem odciągnięcia potencjalnych wyborców od głosowania na tych ludzi. Jeśli rzeczywiście katolickie państwo wyznaniowe byłoby możliwe na tej samej zasadzie, jak to jest w niektórych państwach muzułmańskich, rzeczywiście można przyjąć, że jest to dobry sposób, by zniechęcić do głosowania na ludzi, którzy przyznają się do światopoglądu katolickiego. Tylko czy naprawdę jest jeszcze dzisiaj możliwe katolickie państwo wyznaniowe w takiej formie? Żeby na to pytanie odpowiedzieć, należy uczynić kilka podstawowych rozróżnień.

[koniec_strony]

Podstawowe rozróżnienia i wnioski

Po pierwsze, katolickie państwa wyznaniowe w takiej formie należą już definitywnie do przeszłości. Przede wszystkim stało się to z powodu decyzji podjętej przez sam Kościół. Doszedł on do wniosku, że lepiej prowadzić swoją misję będąc niezależnym od państwa i jego wpływów. Zbyt silne powiązanie państwa i Kościoła wiele razy było źródłem nadużyć. Historia zna wiele takich przypadków, gdy biskup bądź papież w swoich decyzjach nie kierowali się szeroko pojętym ewangelicznym dobrem, ale sugestiami lub nawet czasami przymusem władzy państwowej. Układy polityczne między władzą kościelną a świecką nie pozwalały na wystarczającą swobodę i autonomię przy podejmowaniu decyzji. 

<<< NAWRÓCONY RABIN O JEZUSIE! MISTRZOWSKA KSIĄŻKA - PRZECZYTAJ! >>>

Uniezależnienie się Kościoła od polityki jest samoograniczeniem się Kościoła, a nie nakazem państwa. Prawo państwowe mówi coś innego. Każdy obywatel po spełnieniu odpowiednich warunków ma czynne i bierne prawo wyborcze.  Logika podpowiada, że skoro każdy ksiądz jest obywatelem, nie tylko może i powinien głosować, ale jako obywatelowi przysługuje mu również prawo kandydowania do sejmu czy na urząd prezydenta. Demokratyczne prawo daje taką możliwość, nie robi wyjątków wobec duchownych, bo byłoby to jednocześnie zaprzeczeniem zasadom wolnego i demokratycznego państwa, które wszystkich traktuje równo. To władze kościelne zabraniają duchownym czynnego angażowania się w politykę, co jako pierwszy sformułował Sobór Watykański II mówiąc o autonomii Kościoła i państwa. Kościół po prostu uznał, że tak będzie lepiej dla pełnienia jego misji. Tak więc to sam Kościół nie chce, by istniały katolickie państwa wyznaniowe. Tymczasem ci, którzy straszą państwem wyznaniowym w Polsce, zachowują się tak, jakby Kościół chciał powrotu do starego porządku, jakby chciał odwołać ustalenia Vaticanum II, a jedyne, co przeszkadza w realizacji tego zadania, to brak współpracy ze strony rządzących. Dlatego – według niektórych publicystów – najlepiej byłoby, aby władza była niekatolicka albo niewierząca, bo jeśli będzie katolicka, to sojusz państwa i Kościoła będzie tylko kwestią czasu.

Po drugie, odniesienia rządzących do religii, czy to przez osobiste zachowania wynikające z wiary, czy przez publiczne spotkania z hierarchami w celu dyskusji nad społecznymi problemami, nie świadczą o państwie wyznaniowym. Zarówno nauczanie Kościoła, jak również konkordat czy świecki system prawny akceptują dwie władze: duchową i świecką oraz właściwe każdej z nich kompetencje. Żeby hierarchowie Kościoła oraz politycy mogli w zgodzie sprawować władzę wobec tych samych ludzi, muszą ze sobą – przynajmniej w niektórych dziedzinach – współpracować. Jeśli nie rozmawialiby ze sobą, to przełożyłoby się to na społeczeństwo, szczególnie na katolików, którzy przecież chcą swobodnie praktykować swoją wiarę i jednocześnie wypełniać swoje obywatelskie obowiązki. Muszą więc mieć to zapewnione ze strony Kościoła, jak i ze strony władz świeckich. Wzajemne spotkania i debaty są konieczne, żeby nie wchodzić sobie w kompetencje, znaleźć rozwiązanie problemów i przede wszystkim określić cele, które należy osiągnąć dla dobra społeczeństwa. Nie może więc być tak, że każde spotkanie biskupów z władzami i odwrotnie jest znakiem dążeń do stworzenia państwa wyznaniowego, czy to ze strony Kościoła, czy władzy świeckiej. 

Konieczność rozmowy i współpracy pokazał ostatni kryzys migracyjny, w którym Kościół nie jest w stanie zorganizować wszystkiego. Jest gotowy do udzielenia pomocy, ale to zadaniem państwa są kwestie organizacyjno-prawne. I choć teoretycznie jest możliwe, że państwo mogłoby sobie poradzić z przybywającymi migrantami, to już na pewno Kościół nie ma odpowiednich środków, by zadbać o wszystko od początku do końca. Imigracyjny zamęt pokazał również, że w niektórych sytuacjach to państwo potrzebuje Kościoła do poradzenia sobie z niektórymi problemami. 

W demokratycznym społeczeństwie nikt nie może nikomu zabronić wyznawania wiary. Dotyczy to także polityków, którzy chcą publicznie prezentować swoją religijność. Przyznawanie się do wiary ludzi pełniących funkcje publiczne jest zwyczajnym wyrażaniem własnych poglądów, a to nie musi oznaczać  krzywdzenia niewierzących czy ludzi innych wiar. Jeśli na stanowisku ministra czy premiera będzie np. buddysta, też będzie chciał w odpowiedni sposób praktykować swoją wiarę. W przypadku człowieka pełniącego funkcje publiczne brak odnoszenia się do religii jest oczywiście zrozumiały i jak najbardziej na miejscu pod warunkiem, że jest niewierzący. W wolnym, pluralistycznym społeczeństwie nikt także nie ma prawa zmuszać kogoś do wiary, dlatego że większość obywateli to katolicy. Władza, niezależnie od tego czy jest wierząca czy nie, ma przede wszystkim zapewnić, by każdy mógł swobodnie wyznawać swoją wiarę, także i publicznie. Natomiast ateiści oczekują od władzy przede wszystkim tego, by nie byli do wiary przymuszani. Szacunek do odmiennych poglądów, także i do ludzi innej wiary niż ta, którą wyznaje władza czy większość społeczeństwa, nie jest tym samym, co rezygnacja z jej publicznego prezentowania.

W tym momencie dochodzimy do trzeciego rozróżnienia. Wolne, demokratyczne społeczeństwo charakteryzuje się przede wszystkim wolnością religijną, w tym także wolnością wyrażania poglądów religijnych, to zaś nie jest tożsame z ateizmem. Nikt nie może być do wiary przymuszony, tak jak nikt nie może być przymuszony do niewiary. Nikt nie może być ukarany za to, że nie chodzi do Kościoła, czy nie modli się. Tu musi być wolność. Pluralistyczne i demokratyczne społeczeństwo nie może promować ateizmu, bo wtedy staje się „piekłem” dla ludzi wierzących. Natomiast promowanie jednej wiary kosztem drugiej z powodu wyznawania jej przez większość społeczeństwa jest realizacją oczekiwań społeczeństwa, nie jest natomiast odebraniem praw mniejszości religijnej. Byłoby takim, gdyby z powodu bycia mniejszością spotykały ją z tego powodu jakieś prawne utrudnienia czy społeczne szykany. Ale jeśli konstytucja przyznaje każdemu wyznaniu równe prawa – a tak jest w Polsce – to nie może być o tym mowy. Przede wszystkim więc chodzi o wolność: o wolność wyznawania wiary i wolność jej nie wyznawania. Na tym między innymi polega wolne, demokratyczne i pluralistyczne państwo. Natomiast państwo, w którym krytykuje się polityków za publiczne przyznawanie się do wiary nazywa się demokratycznym państwem o ideologii ateistycznej, gdzie każde przyznanie się do wiary jest zabronione albo przynajmniej źle odbierane. I jeśli z jednej strony mamy państwo wyznaniowe, które przymusza do wiary, to z drugiej strony mamy państwo ateistyczne, które wiary zabrania. I jedno, i drugie jest złe. Tymczasem nowoczesna demokracja polega na tym, by nikt nie czuł się do niczego przymuszony, by był wolny w wyznawaniu, jak i niewyznawaniu wiary. Jest to sprawa, której nie da się ukryć, bo bardzo często trzeba swoje poglądy i tożsamość wyrazić. Wszystko jest dobrze, dopóki nie krzywdzi się człowieka o odmiennych poglądach. Na tym polega nowoczesna demokracja: na umożliwieniu każdemu życia według wybranego światopoglądu, bez  znaczenia, czy będzie on religijny czy ateistyczny, przy założeniu, że jego wiara lub niewiara nie krzywdzi drugiego człowieka i nie zakłóca spokoju społecznego. Nowoczesna demokracja nie polega natomiast na chowaniu się z poglądami religijnymi, jak w przypadku dyktatury totalitarno-ateistycznej.

Państwa demokratyczne XXI wieku, jeśli odrzucają koncepcję państwa wyznaniowego, a w zamian za to przyjmują koncepcję państwa świeckiego, w znaczeniu ateistycznego względnie neutralnego światopoglądowo, przyjmują drugą skrajność, która była obecna w XX wieku w państwach komunistycznych. I choć marksizm jako doktryna ekonomiczna został odrzucony, to nie została odrzucona jego nadbudowa światopoglądowa, którą było odrzucenie wszelkiej religii jako niepotrzebnej i przeszkadzającej w budowaniu społeczeństwa. Jeśli dziś odrzucamy zarówno państwo wyznaniowe, jak i państwo totalitarne o charakterze komunistycznym, to musimy zaproponować demokrację, w której wolność światopoglądowa nie jest równoznaczna z neutralnością światopoglądową, lecz z wyrażaniem swoich poglądów, także przez ludzi pełniących funkcje publiczne, jednak zawsze z poszanowaniem tych, którzy mają inne poglądy. Pustka aksjologiczna nie jest możliwa przez dłuższy okres czasu, bo jeśli odrzuci się możliwość prezentowania religii, na jej miejsce wejdzie ateizm bądź jakieś inne wierzenia. Umysł człowieka potrzebuje jakichś idei, które będą kierować jego postępowaniem. Jeśli są to idee religijne, które nie krzywdzą innych, to jak najbardziej można, a nawet należy prezentować je publicznie. Należy więc rozpoznawać treść poszczególnych idei i konsekwencje, jakie ze sobą niosą, a nie zabraniać niektórym ideom istnienia w przestrzeni publicznej, tylko dlatego, że są religijne. Jeśli w Europie współczesnej zabronimy prezentowania idei chrześcijańskich, pojawią się inne: ateistyczne lub muzułmańskie. Należy więc dobrze poznać ich zawartość i ocenić, które z nich wydają się być najlepsze dla tworzenia wolnego, demokratycznego społeczeństwa, a nie z góry odrzucać idee chrześcijańskie. 

Odpowiedź na postawione w tytule pytanie musi więc być negatywna.  Żeby zaistniało katolickie państwo wyznaniowe, musi przede wszystkim chcieć tego władza kościelna. W takiej sytuacji należałoby odrzucić ustalenia ostatniego soboru. Widać więc, że obawy polskich liderów opinii są pozbawione podstaw. Mają one charakter polityczny, to znaczy, że straszenie państwem wyznaniowym ma zniechęcić społeczeństwo do głosowania na ludzi czy partie, których ci liderzy nie akceptują. Zdarza się czasami, że księża publicznie opowiadają się za konkretną opcją polityczną oraz zbyt mocno są zaangażowani w polityczne układy. Nierzadko hierarchowie muszą takich duchownych upominać, ponieważ przekraczają granicę zaangażowania Kościoła w sprawy polityczne. Tak się czasem dzieje w Polsce, ale także w niektórych krajach Ameryki Południowej, gdzie jeszcze stosunkowo niedawno niektórzy duchowni kandydowali do sejmu i na wysokie stanowiska państwowe. Jednakże oficjalne stanowisko Kościoła na temat zaangażowania w politykę jest znane i nic nie wskazuje na to, by w najbliższym czasie miało ulec zmianie. Ciągle należy wprowadzać nauczanie Vaticanum II w życie, gdyż fakty pokazują, że jeszcze nie wszyscy wiedzą na czym polega autonomia państwa i Kościoła. 

Ks. dr Marcin Dąbrowski

Stowarzyszenie Papieskie Pomoc Kościołowi w Potrzebie