W cieniu Wojny Domowej w Syrii na nowo rozgrzewa się konflikt na południowym Kaukazie. Górski Karabach, kość niezgody między Armenią a Azerbejdżanem, znów jest areną walk. A w tle toczy się rozgrywka wielkich mocarstw.

Według szacunków ONZ w walkach, które wybuchły o sporną enklawę, zginęły już 33 osoby, a ponad 200 zostało rannych. Mimo jednostronnego zawieszenia broni ze strony wojsk azerskich, lokalne media donoszą o nadal toczących się walkach. Oskarżeniami o prowokacje obrzucają się obydwie strony konfliktu. Jednocześnie, oba kaukaskie kraje donoszą o wzajemnie sprzecznych efektach potyczek ich armii. Kolorytu całej sprawie dodaje fakt, że Azerbejdżan wspiera coraz głośniej Prezydent Turcji, Recep Erdogan. Być może Ankara chce aktywniej włączyć się w konflikt, który już stanowi niemały problem dla Rosji. Byłby to ze strony Turków zemsta za rosyjskie zaangażowanie w Syrii.

Historyczny kocioł kaukaski

Jak zwykle źródłem konfliktu jest nałożenie się na lokalne problemy rywalizacji światowych mocarstw. Armenia jest pierwszym krajem, która przyjęła chrześcijaństwo. W IV w naszej ery powstał kościół ormiański, który przetrwał ekspansję Islamu, głównie dzięki możliwością schronienia, jakie dawały wysokie góry Kakukazu. Po zniszczeniu Królestwa Armenii, tereny obecnego Górskiego Karabachu dostały się pod panowanie perskie. W XIX obszar ten został opanowany przez Rosję, a po upadku caratu, stał się terenem rywalizacji młodych republik Armenii i Azerbejdżanu. O ostatecznej przynależności Górskiego Karabachu zdecydowała geopolityka wielkich mocarstw, gdyż najpierw alianci zdecydowali się przyznać ten region Azerbejdżanowi, ze względu na nadzieję na dostęp do złóż ropy naftowej w Baku, a później decyzję tą potwierdzili Bolszewicy, obawiający się dążeń niepodległościowych Armenii i liczących na eksport komunizmu do Turcji.

Konflikt w Górskim Karabachu rozpoczął się jeszcze przed upadkiem ZSRR. Ormianie, zdając sobie sprawę, że dni Związku Sowieckiego są policzone, chcieli przyłączyć region do swojego przyszłego państwa, zanim mający większy przyrost naturalny Azerowie, osiągnęliby w nim przewagę liczebną. Do pierwszych starć doszło już w 1988 r. ale do otwartej walki doszło dopiero w 1992 r. W odpowiedzi na odebranie regionowi autonomii przez azerski parlament, jego mieszkańcy ogłosili jednostronnie niepodległość. Początkowo partyzanckie potyczki szybko przeistoczyły się w regularną wojnę pomiędzy wojskami Armenii i Azerbejdżanu. Brak kompetencji ze strony azerskiego przywództwa zdecydowały o militarnym zwycięstwie Armenii. W wojnie zginęło 6 tys. Ormian i 11 tys. Azerów, a około 50 tys. osób odniosło rany. Mimo, że nawet władze w Erewaniu nie uznały niepodległości Górskiego Karabachu, to do dziś region ten pozostaje niezależny od władz w Baku.

 

 

Rozgrywka mocarstw

Konflikt w Górskim Karabachu wydawał się od dłuższego czasu zamrożony. Jednak Azerbejdżan, od lat 90-tych znacząco się wzmocnił. Stabilność polityczną przyniosły mu rządy Hajdara Alijewa i jego syna, Ilhama. Dzięki dochodom z ropy naftowej, udało się im częściowo zreformować gospodarkę i znacząco wzmocnić armię. Przed inwazją na sporny region powstrzymywała ich zapewne postawa Moskwy, mocno wpierającej Ormian. Do potyczek pomiędzy armiami obu zwaśnionych stron dochodziło w 2010 i 2012 roku, nie prowadziły one jednak do eskalacji konfliktu. Pozycję rządu w Baku bez wątpienia wzmacnia poparcie Turcji. Obecny prezydent tego kraju, Recep Erdogan, prowadzący mocarstwową politykę zagraniczna, wielokrotnie wspierał muzułmańskich, mówiących podobnym językiem Azerów. W grę wchodzi też długotrwały spór pomiędzy rządami w Ankarze i w Erewaniu w o kwestię ludobójstwa Ormian z 1915 r. Ale dopiero konflikt w Syrii, w którym starły się interesy Rosji, Turcji i Zachodu sprawił, że konflikt azersko-ormiański mógłby uzyskać rangę naprawdę międzynarodową.

Nie da się ukryć, że relacje turecko-rosyjskie są obecnie najgorsze od stulecia. Rosjanie mocno uprzykrzyli życie Turkom, swoją interwencją w Syrii. Ankara mocno wspierała syryjską, umiarkowaną opozycję w walce z syryjskim rządem. Naloty rosyjskiego lotnictwa, mające w założeniu osłabiać Państwo Islamskie, skoncentrowały się wokół strategicznego miasta Aleppo. Wzmocnienie sił wiernych prezydentowi Asadowi w tym rejonie jest bardzo nie na rękę Turcji. Recep Erdogan chciałby widzieć Syrię w strefie wpływów tureckich, natomiast Rosjanie obawiają się o bezpieczeństwo bazy swojej marynarki wojennej w syryjskim porcie Tartus. W tle można dostrzec rosyjko-turecką rywalizację o wpływy na Bliskim Wschodzie i we wschodnim rejonie Morza Śródziemnego. Dlatego Turcy mogą chcieć wykorzystać konflikt o Górski Karabach do odwrócenia uwagi Rosjan, którzy muszą się obawiać niepokojów wśród ludności muzułmańskiej na Kaukazie, od spraw bliskowschodnich.

Sposób na Rosję

George Friedman, szef prywatnej agencji wywiadowczej Stratfor, twierdzi, że w rozgrywce pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Federacją Rosyjską kluczowe znaczenie może mieć zaangażowanie Polski i Turcji. Konflikt o Górski Karabach, który jak się wydaje, Ankara będzie chciała rozegrać przeciwko Moskwie, wydaje się potwierdzać tę tezę. Dlatego, mimo pozornego uspokojenia nastrojów za naszą wschodnią granicą, konflikt na linii Rosja-NATO jeszcze nie wygasł, co więcej, może mieć swoje kolejne gorące momenty. Pocieszający może być tylko fakt, że obecny polski rząd wydaje się mieć świadomość zagrożenia ze wschodu, dlatego Polska jest dziś zapewne lepiej przygotowana na czarne scenariusze, niż była jeszcze rok temu.

Bartosz Bartczak