"Zrobiłam to dwa razy. Nigdy z tego powodu nie miałam traumy, tylko mówiłam: Boże, jak to cudownie, że ja to zrobiłam. Gdyby się zdarzyło, że zaszłam w ciążę, i byłby to siódmy czy ósmy miesiąc, to ja bym skoczyła z któregoś piętra, pod pociąg bym się rzuciła, ale na pewno bym tego dziecka nie urodziła” - dodała dziennikarka w programie "Uwaga". To nie pierwsze aborcyjne wyznanie Czubaszek. W lipcu 2011 roku chwaliła na swoim blogu ten zbrodniczy proceder. „Z wiosną kojarzą mi się kaczeńce, z latem karkówka z grilla, a z kampanią wyborczą billboardy i debata o aborcji. Kaczeńce lubię, karkówki nie grilluję, billboardy mnie nie ruszają a debata o aborcji nie wciąga. Bo na szczęście to już nie mój problem. A gdybym, uprzedziłam pytanie córki mojej sąsiadki, była młodsza i stanęła (odpukać) przed takim problemem, to byłby tylko mój problem. Na pewno nie polityków, w większości zresztą mężczyzn” - pisała.


Szczerze mówiąc nie chcę mi się komentować słów tej biednej kobiety, która widocznie w taki sposób odsuwa od siebie wspomnienie aborcji. Miejmy nadzieję, że Bóg jej wybaczy nie tylko to co zrobiła z własnymi dziećmi nienarodzonymi, ale również jej haniebne słowa, które mogą spowodować kolejne ofiary w postaci zabitych dzieci będących w prenatalnej fazie rozwoju.


Łukasz Adamski