Stefan Niesiołowski to prawdziwy polityczny weteran. Zaczynał jeszcze za komuny. W latach siedemdziesiątych chciał podpalić Muzeum Lenina w Poroninie, ale do głębokiej konspiracji raczej się nie nadawał. Jego ówczesna narzeczona twierdzi, że Stefan już od pierwszego dnia po aresztowaniu sypał swoich kolegów na ubecji, z narzeczoną włącznie. Potem, w tak zwanej wolnej Polsce, współtworzył ZChN i siedział przy jednym stole wraz z Wałęsą, Tuskiem i Moczulskim podczas „nocnej zmiany” w 1992 roku. Na filmie Jacka Kurskiego jest trochę zdezorientowany. Widać koledzy nie do końca wtajemniczyli go w arkana projektu obalania rządu Jana Olszewskiego. Dziś poseł Niesiołowski rusza na ratunek tonącemu PSL’owi.

Z całej czwórki koła Europejskich Demokratów to właśnie on wydaje się mieć największe związki z polską wsią. Jako profesor nauk biologicznych z zakresu entomologii, czyli nauki o insektach, zwolennik diety szczawiowo-mirabelkowej, miał chyba największe kwalifikacje, żeby dołączyć do Ludowców. Na przeszkodzie mógł stanąć jedynie jego impulsywny charakter i popędliwy język. Jeszcze dwa lata temu o ówczesnym szefie PSL, Januszu Piechocińskim mówił, że „jest podły, niepoważny i głupi”, natomiast o Eugeniuszu Kłopotku, że „w rzeczywistości jest nikim”.

W tych okolicznościach wybór padł na enfant terrible polskiej prawicy, Michała Kamińskiego, który wydaje się być o wiele bardziej elastyczny, żeby nie powiedzieć cynicznie praktyczny. Młody wiekiem jak na polityka, swoim życiorysem mógłby obdzielić kilka osób. W początkach kariery mocno zakotwiczony po prawej stronie sceny, członek- założyciel ZChN, bez oporów nazywał organizacje gejowskie „stowarzyszeniami pedałów” i spotykał się z Augusto Pinochetem. Z czasem dryfował w kierunku centrum, zapisał się do Prawa i Sprawiedliwości, ściśle współpracując z braćmi Kaczyńskimi. Po katastrofie smoleńskiej bez oporów zdradził Jarosława Kaczyńskiego na rzecz PJN’u, i do spółki z dziennikarzem TVN, ogłosił „Koniec PiS-u”. Ostatecznie wylądował w Platformie, i jako bliski doradca Ewy Kopacz, przypieczętował klęskę wyborczą tej partii. Z PO wyrzucił go Grzegorz Schetyna, a dziś przygarnia go przewodniczący Kosiniak-Kamysz.

Jedno można o Michale Kamińskim powiedzieć na pewno: każdy projekt polityczny, na który ostatecznie stawiał obecny poseł Europejskich Demokratów, kończył się klęską.

Razem ze Stefanem Niesiołowskim i Michałem Kamińskim z Platformy zostali wyrzuceni Jacek Protasiewicz i Stanisław Huskowski. Ten pierwszy wsławił się pijackimi awanturami na niemieckim lotnisku, wyzywając obsługę portu od nazistów i wykrzykując przy tym „Heil Hitler”. Drugi zaś, poza zamieszaniem w niejasną do dziś sprawę z początku lat 80-tych, wypłaty 80 milionów złotych należących do „Solidarności”, nie wsławił się niczym szczególnym. Przeszedł oczywiście standardową ścieżkę od Unii Demokratycznej do Platformy Obywatelskiej, ale czemu zawdzięczał swoją pozycję, trudno sprecyzować.

Tym właśnie osobowościom Polskie Stronnictwo Ludowe zawdzięcza uniknięcie degradacji do roli koła poselskiego, i utrzymanie pozycji klubu. W trakcie sobotniej Konwencji Samorządowej, szef PSL, Władysław Kosiniak- Kamysz powiedział, że „czas polityki pod krawatem się skończył, musimy zakasać rękawy i ciężko pracować”. Patrząc na rozentuzjazmowanego przewodniczącego PSL, aż chciałoby się zapytać, co jego partia robiła podczas 8 lat rządów w koalicji z Platformą Obywatelską? Pracowała lekko?

Liderzy Ludowców od lat wydają się specjalizować w zamaszystych ale pustych, nic nie znaczących gestach. Większość pamięta nagranie z wyrzucanymi w górę rękami przewodniczącego Waldemara Pawlaka z okrzykiem „i zwyciężymy”, które do dziś funkcjonuje jako internetowy mem. Pamiętamy też klękającego na scenie podczas kongresu wyborczego partii, Janusza Piechocińskiego, który dziś znalazł się poza wielką polityką i stał się dostarczycielem twitterowych memów w postaci gusowskich statystyk.

Partia pod znaku koniczynki nigdy nie miała szczęścia do charyzmatycznych przywódców. Czy można sobie wyobrazić bardziej bezbarwnych polityków niż Pawlak, Kalinowski, Piechociński, Sawicki, Jarubas czy wreszcie Kosiniak-Kamysz? Może i można, ale i tak nikt by ich nie zapamiętał.

Jeśli prawdziwi czterej jeźdźcy Apokalipsy określani są jako Zwycięzca, Wojna, Głód i Śmierć, tak w obecnej sytuacji możemy mówić o Chamstwie, Cwaniactwie, Głupocie i Przeciętności. Gdyby, jakimś zrządzeniem losu, PSL przetrwał i te polityczne plagi, musielibyśmy uznać, że jest faktycznie niezniszczalne i stoją za nim niezwykle potężne acz mroczne siły. Jakie to mogą być siły? Aż boję się zgadywać.

Paweł Cybula