Nieprzyznawanie się do własnych żołnierzy, werbowanie poprzez służby weteranów, wykorzystywanie „urlopowanych” czynnych żołnierzy i oficerów nie jest w Rosji niczym nowym – precedensy datują się jeszcze na lata 90-te i wojnę w Czeczenii. Prawdopodobnie także w czasie kryzysu ukraińskiego stosuje się podobne metody sięgając do chociażby tzw. „urlopowanych” żołnierzy, co do których można się nie przyznać – wszak formalnie przebywali poza jednostką. Warto przyjrzeć się casusowi Czeczenii i dojrzeć pewne możliwe analogie w działaniu służb specjalnych – wówczas FSK, dzisiaj jej sukcesorki FSB (i zapewne niezależnie także GRU).

Opozycja antydudajewska wspierana była przez rosyjskie służby specjalne jeszcze przed formalną interwencją (tzw. operacją kontrterrorystyczną). Co ciekawe w kontekście wydarzeń na Ukrainie opozycja została wzmocniona nie tylko najemnikami (wówczas nie było indoktrynacji i działań z pobudek ideologicznych, ale liczył się wyłącznie przymus lub aspekt finansowy), ale także sprzętem pancernym – rosyjskimi czołgami T-72 z „wynajętymi”, również rosyjskimi, załogami. Dozbrajanie antydudajewskiej opozycji nie było niczym wyjątkowym - pewne podobieństwo w działaniu w Czeczenii i Ukrainie narzuca się więc samo.

To FSK (Federalna Służba Kontrwywiadu, poprzedniczka wszechwładnej dzisiaj FSB) miała wyłożyć pieniądze i nająć oficerów i żołnierzy, służących na co dzień w elitarnych wówczas dywizjach pancernych Tamańskiej i Kantemirowskiej. W listopadzie 1994 kolumna pancerna, wsparta przez federalne Mi-8, Mi-24 i Su-27, zaatakowała Grozny. Szturm zakończył się fiaskiem – dla Kremla największym problemem było to, że bojownicy Dudajewa wzięli do niewoli, wielu jeńców, w tym oczywiście Rosjan. Czeczeni opublikowali listę 14 żołnierzy służących w SZ FR, a oni sami zeznali przed kamerami telewizyjnymi, że służyli w jednostkach stacjonujących w pobliżu Moskwy. MO FR zaprzeczyło, że są to żołnierze z jednostek liniowych SZ FR, później mataczono, uważając, że rzeczywiście służyli, ale od jakiegoś czasu nie stawiali się w jednostce (czyli de facto przedstawiano ich za dezerterów). Co ciekawe ojciec jednego z jeńców, zeznał dla agencji RIA-Nowosti, że syn napisał nieco wcześniej, że wysyłają go na Ural.

W kontekście wydarzeń na Ukrainie szalenie ciekawe jest przedstawienie mechanizmów werbunku i szkolenia podjętych przez FSK (zainteresowanych odsyłam do odpowiedniego fragmentu książki Litwinienko, Felsztinski, Wysadzić Rosję), które przedstawił potem major Walery Iwanow, po tym jak 8 grudnia został zwolniony z niewoli wraz z innymi oficerami SZ FR: „[…] wszystkim zwerbowanym udzielono urlopu w związku ze „sprawami rodzinnymi”. Wybranymi byli w większości oficerowie o nie uregulowanej sytuacji mieszkaniowej i rodzinnej. Połowa z nich po prostu nie miała mieszkań – teoretycznie każdy miał prawo odmówić, ale wiadomo było, że kiedy przyjdzie do przydzielania mieszkań, zostanie pominięty. 10 listopada przyjechaliśmy do Mozdoku w Osetii Północnej. W ciągu dwóch tygodni przygotowaliśmy do boju czternaście czołgów z czeczeńskimi załogami [tj. opozycji antydudajewskiej] i dwadzieścia sześć dla żołnierzy rosyjskich. 25 listopada [1994 r.] ruszyliśmy na Grozny”.

A teraz analogiczna sytuacja, ale zupełnie inna grupa zainteresowania służb i – co ważne – zupełnie inne źródło informacji.

FSK było także aktywne na polu werbowania oddziałów z byłych specnazowców. W książce o specnazie GRU, jeden z autorów, Siergiej Kozłow, wspomina o nieoczekiwanym spotkaniu z byłymi kolegami ze służby, którzy organizowali oddział specnazu do wykonania zadania specjalnego: „Chłopaki powiedzieli, że Federalna Służba Kontrwywiadu organizuje z byłych specnazowców, mających doświadczenie bojowe, oddział o liczebności czterdziestu ludzi. Oddział ten powinien potajemnie przybyć do Czeczenii i nie gdzieś-tam, a do Groznego [...] Więcej mnie o zadaniu nie powiedzieli z powodu tajności”. Celem tej tajnej operacji (listopad 1994 r.) było ostrzelanie pałacu Dudajewa z miotaczy ognia RPO-A Szmiel. Specnazowcy za zadanie mieli otrzymać pieniądze (płatność w dolarach).

Kozłow miał poważne wątpliwości co do planu i ostatecznie nie wszedł w skład grupy – jego wątpliwości nie dotyczyły np. legalności akcji, ale były raczej natury taktycznej. Z przytoczonego w dalszej części książki fragmentu wynika, że FSK ostatecznie taką grupę specjalną sformowała i przystąpiła ona do wykonania zadania. W całym wywodzie najbardziej interesujący jest fragment, w którym Kozłow, ważąc minusy i plusy, stwierdza, iż na decyzję odmowną wpłynął m.in. ten fakt, że „kontrwywiad [FSK] werbuje specnazowców GRU z „byłych”, od których zawsze można się odciąć”.
To tylko potwierdza metodykę werbunku, tym bardziej, że Kozłow bez ogródek pisze wcześniej, że od jeńców wziętych do niewoli w trakcie szturmu listopadowego ministerstwo obrony się po prostu odcięło, określając wziętych do niewoli Rosjan mianem najemników.

W wydarzeniach na Krymie i Donbasie widzimy podobny scenariusz jak w Czeczenii. Pomijając werbowanie byłych wojskowych, np. weteranów specnazu, młody wiek niektórych poległych – np. 20-22 lata, jak polegli 26 maja na lotnisku w Doniecku (np. Jefremow, ur. 1992) – sugeruje, że mogą być w służbie czynnej np. na kontrakcie. Przynajmniej dwaj żołnierze „związani” z 45 Pułkiem, w tym wspomniany Jefremow, zginęli w Doniecku 26 maja. Oficjalnie żołnierze nie byli wysyłani przez pułk, ale pojechali jako ochotnicy. I może to być rzeczywiście prawda – związani z 45 Pułkiem Specnazu WDW (stąd tatuaże) zakończyli służbę. Pytanie jednak jest wówczas następujące – czy można wierzyć, że środowisko elitarnego jak na warunki FR pułku specnazu (awangarda działań w Abchazji w 2008 r.) nie jest rezerwuarem, który monitorują i inwigilują służby? Nigdy się nie dowiemy jakie były ewentualne kulisy zaciągu do jednostek walczących w Donbasie – innymi słowy, kto i co zdecydowało, że pojechali na Ukrainę.

Skoro FR nie prowadzi wojny z Ukrainą – przynamniej formalnie - żołnierze służby czynnej, jeśli tacy rzeczywiście są w Donbasie, muszą być „ochotnikami” - dostają urlopy, po czym przerzuca się ich w konkretne miejsca, do wykonania konkretnych zadań. Prawdopodobnie, z uwagi na młody wiek wielu z nich, albo nie może się nie zgodzić, albo nie do końca wie, co ich czeka (rodzaj zadania, miejsce, motywy – wszystko może zostać przedstawione niezgodnie z rzeczywistością). Ministerstwo Obrony nigdy nie przyzna się do tego, że ktokolwiek ich na Ukrainę wysyłał. Sprawa może być tłumaczona prosto - jeśli byli kontraktowymi „wzięli” urlopy, jeśli odbyli już służbę - formalnie nie wiązało ich z jednostką już nic i pojechali z własnej inicjatywy.

Wśród prawdopodobnie „przymusowych ochotników” są więc żołnierze w służbie czynnej – nieznana jest jednak skala. Precedens stosowany był już w trakcie aneksji Krymu. Mimo monitorowania mediów i internetu nie wszystko da się zachować w tajemnicy (obecnie typowym działniem służb jest np. kasowanie niewygodnych treści w internecie). Powszechnie znany jest casus jednego z żołnierzy brygady specnazu, który w portalu społecznościowym wpisał, że „wyjechał na urlop”, a zidentyfikowany został na Krymie.

Przykładem Czeczenii żołnierze są więc formalnie urlopowani z jednostki, co Ministerstwu Obrony w pewnym sensie rozwiązuje ręce (można się nie przyznać do żołnierza lub określić go jako ochotnika przebywającego formalnie poza jednostką). Często przykrywką są rzekome ćwiczenia, które tłumaczą brak kontaktu z rodziną. Strona ukraińska utrzymuje, że na Krymie i Donbasie byli/są m.in. desantnicy z 45 Pułku Specnazu Wojsk Powietrznodesantowych z Kubinki. Ci, którzy zginęli (np. w czasie wspomnianych walk o donieckie lotnisko 26 maja) mają ciche pogrzeby, nierzadko legendowane wypadkiem etc. Rodziny nie zawsze mają informacje co się stało, nie mają szans z machiną państwową, więc nawet nie próbują nagłośnić sprawy nagłej śmierci.

W proces poszukiwania ochotników wśród weteranów, tym razem chyba także niekoniecznie świadomych i z wolnym wyborem, włączone są także tzw. wojenkomaty, czyli komendy uzupełnień.

W świetle doniesień ukraińskich, że ostatnimi czasu do Donbasu przerzucono wielu oficerów związanych ze służbami specjalnymi, wywiadem, czy aparatem bezpieczeństwa widać, że i ten sposób działania jest kontynuowany. Wystarczy wspomnieć ponad miarę „zmilitaryzowaną” i obsadzoną ludźmi Kremla separatystyczną Osetię Południową. Także i obecnie mamy do czynienia z usuwaniem z kluczowych stanowisk przedstawicieli separatystów (lokalnych) i obsadzania stanowisk „profesjonalnymi” agentami i oficerami rosyjskimi. Przykładem może być gen. Władimir Antiufiejew, który w lipcu pojawił się w Doniecku. To oficer FSB, kremlowski pretorianin na obszarach byłego ZSRR – przez dwie dekady (do 2012 r.) był szefem ministerstwa bezpieczeństwa w de facto „rosyjskiej” republice Naddniestrze (obecne formalne stanowisko: wicepremier ds. bezpieczeństwa w tzw. Donieckiej Republice Ludowej).

Czy rodzina w Rosji może dotrzeć do prawdy w jakich okolicznościach zginął młody żołnierz – syn czy brat? Nie. Machina państwowa na to nie pozwoli – państwo zawsze wygra z pokrzywdzonymi, bo państwo – nadal - jest dobrem najwyższym. Już w czasie wojny w Czeczenii dochodziło do wielu wypadków błędnych identyfikacji zwłok – nie przywiązywano w Rosji do tego zbyt wielkiej wagi (i pewnie nic się nie zmieniło).

Anna Politkowska (Rosja Putina) opisywała wiele mówiący przykład śmierci porucznika Pawła Lewurdy w Czeczenii (II wojna). Lewurda nie chciał się „wymigać” i pojechał na wojnę wraz ze swoimi podwładnymi - zginął „w niejasnych” okolicznościach w 2000 r. Matka poległego oficera nie miała pojęcia jak zginął jej syn, więc rozpoczęła „prywatne” śledztwo. W oficjalnym dokumencie nie było nawet daty zgonu porucznika – niech pani wpisze jaką chce - usłyszała. W innych dokumentach też stosowano zasadę in blanco – matka syna mogła wpisać co chciała – nikogo to i tak nie interesowało. Nina Lewurda chciała pozwać ministerstwo obrony – skończyło się na upokorzeniach, bo ani sądy, ani prokuratura, ani inne urzędy państwowe nie są niezawisłe i nigdy nie staną w obronie zwykłego obywatela, nawet schorowanej, załamanej psychicznie matki poległego bohatersko żołnierza. W dywizji tamańskiej nikt nie chciał z nią rozmawiać, na wiele rozpraw sądowych przedstawiciele resortu obrony nawet się nie pofatygowali, ale... Nina Lewurda dostała przyznany pośmiertnie synowi Order za Męstwo!

Marcin Gawęda

Artykuł ukazał się na łamach portalu www.defence24.pl