W Brukseli, gdzie piszę te słowa, zapadły decyzje dotyczące unijnych agencji – sierot po Brexicie. UE ma 44 agencje. Polska ma jedną, rzeczywiście ważną – FRONTEX – czyli Europejską Agencję Straży Granicznej i Przybrzeżnej. Najwięcej tychże agencji ma Belgia – 6 i Francja – 4. Ale są też takie kraje w UE, które nie mają siedziby żadnej z nich (choćby Słowacja, Chorwacja, Łotwa czy Rumunia).

Brytyjskie referendum, dało szansę, aby ten niesprawiedliwy podział zmienić. Bruksela z tej możliwości nie skorzystała. Łupami podzieliła się Francja (Europejki Urząd Nadzoru Bankowego, EBA) i Holandia (Europejska Agencja Leków, EMA). Jest w tym pewna – choć przewrotna – logika, skoro i Paryż i Haga były „ojcami-założycielami” najpierw Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali, a następnie jej córki o nazwie EWG oraz jej wnuczki o nazwie Unia Europejska. Cóż, we współczesnej UE: „swój do swego po swoje”. Z solidarnością europejską nie ma to nic wspólnego, bo owa solidarność powinna w sposób szczególny kwitnąć między Europą bogatą czyli „starą Unią” a Europą biedną – a przynajmniej biedniejszą – czyli „nową Unią”. To oczywiście umowne podziały, bo taka na przykład Estonia czy Słowenia w „nowej” Unii, gdy chodzi o PKB na głowę mieszkańca dawno już przebiły Grecję czy Portugalię, a Ateny właśnie spadły do ligi siedmiu najmniej zamożnych krajów Unii. W tej grupie są trzy państwa bałkańskie: Chorwacja, Bułgaria, Rumunia, jeden kraj bałtycki Łotwa, dwa kraje z Grupy Wyszehradzkiej – Polska i Węgry oraz Hellada właśnie.

Polska aspirowała do obu agencji, ale szczerze mówiąc, raczej chyba na zasadzie sformułowanej przez ojca nowoczesnych Igrzysk Olimpijskich francuskiego barona Pierre'a de Coubertina, że „ważny jest udział, a nie zwycięstwo”. Nie mieliśmy na to większych szans, choćby dlatego, że jednak mamy już jedną agencję, a trzy państwa z naszego regionu w ogóle jej nie mają. Gdyby rozstrzygniecie nastąpiło na zasadzie kulawego kompromisu: jedna agencja dla „starej” Unii, jedna dla „nowej” ‒ cóż, machnąłbym ręką. Jednak dawna „Piętnastka” poszła, jak to się mówi, „na rympał” i wzięła całą pulę. To głupota. W ten sposób Unii się nie buduje, tylko ją rozwala. Jeżeli brukselscy biurokraci plus lobbyści najbogatszych krajów UE forsują na siłę decyzje, które wzmacniają podział politycznej Europy na „bogatą” i „niezamożną”, na ważniejszą, bo z dłuższym stażem członkowskim, i na mniej ważną, bo okupowaną kiedyś przez Związek Sowiecki – to jest to w praktyce wejście na równię pochyłą. I zaproszenie do dalszej atomizacji Unii Europejskiej.

W Komisji Europejskiej decydującej o rozdziale unijnego tortu po Brytyjczykach, zajętych pakowaniem manatków, zabrakło pomyślunku, wyobraźni i elementarnej sprawiedliwości. Skrytykował ją za to nawet nie będący na co dzień obrońcą naszego regionu Europy wpływowy w Brukseli portal (także tygodnik) „Politico”.

Powiedzmy wprost: egoizm bogatych jest zwiastunem gnicia idei „wspólnej” i „zjednoczonej” Europy. Ot i wszystko.

Ryszard Czarnecki

*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej” (29.11.2017)