Właśnie pierwszy raz byłem w Chicago ‒ trzecim co do wielkości mieście USA i największej „polskiej” aglomeracji: ma w niej mieszkać 2 miliony Polaków, z czego połowa z nich mówi po polsku. Po drodze z Polski do Waszyngtonu miałem raptem kilkanaście godzin, żeby dotknąć to miasto kontrastów. Bo z jednej strony to właśnie tutaj, o czym mało kto wie, jest największy zbiór malarzy impresjonistów poza Luwrem, a z drugiej to obszar olbrzymiej przestępczości. Codziennie ginie tu po kilka osób, czasem więcej. Głównie to efekt porachunków między rywalizującymi gangami. Policja ponoć przymyka na to oczy, bo gangsterzy wybijają się nawzajem, więc chicagowskie gliny mają więcej czasu, żeby zająć się ochroną obywateli.

Było wyjątkowo ciepło, stąd mogłem oglądać skąpane w słońcu pomniki Kościuszki i Kopernika, które przykuwają wzrok mieszkańców i turystów w jednym z najbardziej uczęszczanych miejsc Chicago – promenadzie nad jeziorem Michigan. Polskość zresztą przebija na każdym kroku nie tylko w Muzeum Polskim kierowanym przez mixAmerykanów z polskimi korzeniami i Polaków-imigrantów, już z amerykańskimi paszportami.

Mówi się, że Niemcy budowali tu fabryki, Żydzi banki, a Polacy kościoły! Cóż, brzmi jak metafora, ale jest w tym sporo prawdy skoro nasi rodacy zbudowali tu 67 katolickich świątyń.

Chicago w pierwszej połowie zeszłego wieku słynęło z hut, ale też rzeźni. Wołowina stąd rozchodziła się po całych Stanach Zjednoczonych. Polacy pracowali w jednych i drugich. Tworzyli organizacje społeczne, sportowe, chóry i stowarzyszenia katolickie. Niestety, bardzo mało naszych szło do amerykańskiej polityki i amerykańskich mediów. Szkoda, bo przecież polska wspólnota przez wiele dekad była trzecią potęgą ekonomiczną tego największego mocarstwa świata po Niemcach i Japończykach. Ale tutejsi Polacy dali w okresie walki o niepodległość to, co było dla odradzającej się Rzeczpospolitej najbardziej potrzebne: żołnierza. Z pewnym wzruszeniem w Muzeum Polskim oglądałem niebieski mundur „Błękitnej Armii”. Ci hallerczycy czyli żołnierze generała Józefa Hallera (człowieka o narodowych, prawicowych poglądach) rekrutowali się właśnie głównie z USA. Skądinąd do dziejów Polski wszedł brat Józefa Hallera, też generał, Stanisław Haller zamordowany przez sowietów w Katyniu.

Oglądam wyposażenie pokoju, w którym zmarł człowiek, który „wygrał Polskę na fortepianie”, wirtuoz Ignacy Jan Paderewski. Szkoda, że tak mało o tym pamiętamy, iż był bodaj pierwszą …gwiazdą amerykańskiej popkultury. Długo przed innymi gośćmi z Europy ‒ „Beatlesami”. Cóż, był to chyba pierwszy artysta zza „Wielkiej Wody”, na którego koncertach kobiety mdlały…

To historia. Przyszłość „polskiego Chicago” pisać będą nasi rodacy – tam już urodzeni, ale przyznający się do polskości albo przybyli tam i posiadający już amerykański paszport. Oby tworzyli silne polskie lobby.

Ryszard Czarnecki

Gazeta Polska, 27 IX 2017