Trochę burzliwa, trochę skandaliczna, ale też trochę nudna, pełna eurobiurokratycznej mitręgi historia Komisji Europejskiej, zwanej w pierwszych latach istnienia Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali po prostu „Władzą Wykonawczą”, zmierza do końca. Nie w sensie zakończenia rozdziału pod nazwą „Unia Europejska”, ale dlatego po prostu, że czas omówić 14 lat funkcjonowania dwóch ostatnich szefów KE – byłych premierów Portugalii i Luksemburga.

Portugalczyk Jose Manuel Durao Barroso funkcję przewodniczącego Komisji sprawował dwie kadencje, ale jego wcześniejszym politycznym Curriculum Vitae można by obdarzyć paru polityków. Jako student należał do FEM-L, maoistowskiej organizacji, ściśle związanej z komunistyczną struktura MRPP. Był przeciwnikiem dyktatora Salazara i jego idei Nowego Państwa. Jeden z bardzo wielu prawników w polityce, absolwent Uniwersytetu w Lizbonie, ale też europeistyki w Genewie był nauczycielem akademickim w Portugalii i Szwajcarii, a będąc już posłem łączył tę funkcję z pracą dziekana wydziału stosunków międzynarodowych Universidade Lusiada de Lisboa. Wcześniej jednak, w wieku 24 lat dokonał gwałtownej politycznej przewrotki „przesiadając się” ze skrajnie lewicowej organizacji studenckiej do … ugrupowania centroprawicowego. Co prawda specyfiką portugalskiej sceny politycznej jest to, że główne partie w tym kraju mają w nazwie socjalizm (sic!): jedna z nich jest po prostu Partią Socjalistyczną, a prawica i centroprawica skupia się w … Partii Socjaldemokratycznej.

Przewidywalny Barroso

Barroso był rok starszy ode mnie, gdy po raz pierwszy został posłem – miał wtedy 29 lat- a mandat dzierżył jeszcze aż pięciokrotnie, w sumie bez przerwy w latach 1985- 2004. Zanim został premierem zastępując znanego lidera portugalskiej lewicy, a obecnie … Sekretarza Generalnego ONZ Antonio Guterresa, był wiceministrem, a potem ministrem w gabinetach Annibala Cavaco Silvy. Trampoliną stało się dla niego pełnienie funkcji szefa MSZ w latach 1992-1995. W uzyskaniu tego stanowiska pomógł fakt nie tylko zagranicznego wykształcenia, ale też to, że był zaangażowany w imieniu rządu w Lizbonie w pokojowe rozwiązanie wojny domowej w dawnej portugalskiej kolonii ‒ Angoli.

Pamiętam, jak moi koledzy z Finlandii byli oburzeni, gdy premier Jyrki Katainen po 2014 roku bezpośrednio przesiadł się z funkcji szefa rządu na fotel komisarza i wiceprzewodniczącego Komisji Europejskiej. Tyle, że Fin zrobił dokładnie to samo, co 10 lat wcześniej Portugalczyk Barroso. Tamten objął jednak stanowisko nie wiceprzewodniczącego KE, a jej przewodniczącego. Jako premier Barroso prowadził proamerykańską politykę zagraniczną, wspierając – inaczej niż Francja i Niemcy – interwencję USA w Iraku. Dość restrykcyjna działalność jego rządu w gospodarce ‒ reforma prawa pracy i ograniczenia deficytu budżetowego ‒ przyniosła Partii Socjaldemokratycznej klęskę w wyborach AD 2005, lecz na to Barroso patrzył już z brukselskim dystansem...

Nowego, już socjalistycznego premiera Jose Sokratesa – pamiętam jak dziś – przyjmował w „stolicy” UE demonstracyjnie serdecznie. Obrazki ściskających się Barroso i Sokratesa na długo pozostaną mi w pamięci. Także dlatego, że piastujący jedno z najwyższych stanowisk w Unii były polski premier swoją następczynię i następcę na warszawskim fotelu bądź całkowicie ignoruje bądź – częściej – atakuje, co wywołuje niesmak i zażenowanie wśród ludzi pamiętających „entente cordiale” ponad podziałami, z udziałem szefa KE – byłego premiera Portugalii i jego następcy Jose Sokratesa. Skądinąd Jose Manuel Durao-Barroso skończył znacznie lepiej niż Jose Sokrates: został lobbystą, a premier Sokrates wylądował w więzieniu za korupcję ( przebywał w nim blisko 10 miesięcy).

Prywatnie Portugalczyk to bardzo miły i sympatyczny człowiek. Pamiętam nasze spotkanie w… Chinach w lipcu 2005 roku i jego otwartość na mało wtedy znanego polskiego europosła.
Jako szef Komisji Europejskiej podjął średnio udaną walkę z unijną inflacją prawno-regulacyjną, chcąc zapobiec wydawaniu przez UE tysięcy zbędnych przepisów.

Polskie konteksty „kuriera z Lizbony”

Po odejściu z funkcji szefa KE Portugalczyk nie był ani bożyszczem mediów, ani nie cieszył się specjalnym uznaniem ekspertów. Ale porównując go z mocno kontrowersyjnym Junckerem Barroso jawi się z dzisiejszej perspektywy jako polityk przewidywalny, zdolny do kompromisu, nie generujący skandali, które pogrążają resztki autorytetu unijnych instytucji.

Portugalski przewodniczący KE ustąpił 31 października 2014 roku, po dwóch pięcioletnich kadencjach. Niedługo potem związał się z Goldman Sachs i właśnie jako lobbysta tegoż został nakryty w czasie na wpół konspiracyjnego spotkania z obecnym wiceprzewodniczącym KE ‒ jednym z siedmiu zresztą ‒ Finem Jyrki Katainenem. Obaj tłumaczyli się dość mętnie. Trudno odmówić im wspólnego rysu w ich życiorysach: obaj porzucili fotel premiera w swoich krajach na rzecz fotela w Brukseli. Fotela prestiżowego ‒ ale coraz mniej prestiżowego...

Jose Manuel Durao Barroso dość często przyjeżdżał do Polski, starając się dbać o dobre kontakty ze sp. prezydentem RP, prof. Lechem Kaczyńskim i premierem Jarosławem Kaczyńskim. Był tez jeszcze jeden specjalny powód jego licznych wizyt w naszym kraju. Otóż wśród jego 17 zagranicznych doktoratów honoris causa, aż 3 pochodziły z polskich uczelni. Najszybsza byłą warszawska Szkoła Główna Handlowa, która przyznała mu doktorat już po 3 latach jego urzędowania. Uniwersytet Łódzki uczynił to w 2010, a mój macierzysty Uniwersytet Wrocławski – rok później i był to przedostatni doktorat honoris causa, jaki otrzymał portugalski polityk jako szef KE. To wyróżnienie przyznały mu też trzy amerykańskie uczelnie, dwie włoskie, dwie słowackie, dwie francuskie i dwie brytyjskie, ale też jedna z Brazylii . „Kurier z Lizbony” kolekcjonował też zagraniczne odznaczenia, w tym też nadany mu przez Aleksandra Kwaśniewskiego Krzyż Wielki Orderu Zasługi RP. Ale miał też egzotyczne : z Wybrzeża Kości Słoniowej, Tunezji, Maroko, Peru, Islandii i Malty. Był 12 z kolei przewodniczącym KE i jednym z trzech najdłużej urzędujących, obok Niemca Waltera Hallsteina i Francuza Jacquesa Delorsa.

Jeżeli ktoś jest przesądny, to nie dziwi się Brexitowi czy kryzysom instytucjonalo-politycznym zżerającym UE, skoro obecny szef Komisji, były premier Luksemburga Jean-Claude Juncker jest … trzynastym z rzędu przewodniczącym tej „władzy wykonawczej” Unii. 64-letni Luksemburczyk jest swoistym rekordzistą: aż 8 lat był premierem swojego kraju, ale aż 29 (sic!) lat wchodził w skład rządu Wielkiego Księstwa Luksemburg. Trzykrotnie na przykład był ministrem pracy, ale pełnił też funkcję ministra finansów był wiec dobrze przygotowany do brukselskiego wyzwania.

Płaszcze Junckera...

Gdy przed niespełna czterema laty Juncker przedstawiał swoją komisję mówił niejako z dumą, że jest to „najbardziej polityczna Komisja w historii Unii”. Była to, według niego, recepta na sukces KE: politycy mieli się dogadywać między sobą, a nie dyskutować jak jajogłowi eksperci. Jednak fakt, że Juncker kieruje Komisją, w skład której wchodzi wiele byłych premierów, wicepremierów i ministrów bynajmniej nie spowodował likwidacji napięć. Być może nawet wręcz przeciwnie.

Przewodniczący J-C.Junkcer jest w centrum medialnej uwagi od kiedy tuż przed jego nominacją brytyjska prasa zarzuciła mu uzależnienie od alkoholu. Skądinąd media nad Tamizą zachowały się lojalnie wobec własnego rządu: ówczesny premier Jej Królewskiej Mości David Cameron był jednym z dwóch szefów rządów krajów członkowskich UE, którzy zagłosowali przeciwko kandydaturze Junckera na szefa KE. Drugim był Viktor Orban.

Przewodzący od czterech lat pracom Komisji Europejskiej polityk z Luksemburga jest często obiektem drwin, ale sam daje ku temu powody. Choćby wychwalając na przykład pod niebiosa Fidela Castro tuż po jego śmierci, z namaszczeniem obchodząc 200 rocznice urodzin Karola Marksa, klepiąc po twarzy swego eksoponenta (?) Orbana, obściskując się z Putinem (co prawda jeszcze jako premier), zabierając płaszcz prezydenta Kazachstanu Nursułtana Nazarbajewa i nie chcąc go oddać, czy chętnie przyjmując wierzchnie okrycie – skoro jesteśmy przy płaszczach – od Donalda Tuska. Z zażenowaniem przyjęto jego próby obściskiwania papieża Franciszka w Watykanie, które mniej chyba świadczą o fascynacji Jego Świątobliwością, a raczej o pewnym uzależnieniu …

Przy wszystkich swoich ograniczeniach Juncker jest politycznym spryciarzem: czując brytyjskie pismo nosem i nie wykluczając Brexitu usunął się w cień podczas negocjacji między Brukselą a Londynem przed referendum na Wyspach w 2016 roku i wypychając do przodu uwielbiającego światła jupiterów Donalda Tuska. I tak były szef Platformy Obywatelskiej, a nie były przewodniczący Unii Chrześcijańsko-Społeczno-Ludowej (CSV) stał się historyczną twarzą Brexitu...

Juncker starał się o dialog z Polską w znacznie większym stopniu niż jego pierwszy zastępca, holenderski socjalista Frans Timmermans. Tyle, że to Niderlandczyk wydaje się być teraz górą, gdyż widmo radykalnego antypolonizmu „krąży po Europie”, trawestując tak cenionego przez Junckera ‒ Marksa.

Ryszard Czarnecki/Salon24