Kremlologia w rozkwicie. Prezydent Putin spotkał się z Ramzanem Kadyrowem. Eksperci i analitycy z przytoczonych publicznie kilku zdań wyciągają wnioski. Najistotniejsze jest ich zdaniem to, że Kreml nadal popiera lidera republiki, i ostatnie skandale z prześladowaniem gejów oraz ataki na Niezależną Gazietę, która ten proceder ujawniła nie niepokoją Władimira Władimirowicza. Zwłaszcza, że międzynarodowe koszty tego rodzaju polityki nie są duże. Jedynie MSZ Szwecji wezwał rosyjskiego ambasadora, aby obwieścić mu swoje zaniepokojenie rozwojem sytuacji. Ale np. wśród amerykańskich konserwatystów popularność Putina wzrosła ostatnio, o 20 %, choć nie wiadomo czy z tego powodu. Ale są jednak kwestie, które Kreml niepokoją – nasilenie aktywności terrorystycznej na Kaukazie. Tu komunikat z Kremla był jasny – musicie lepiej kontrolować sytuację. I kolejna wiadomość – konflikt na linii Czeczenia – Rosnieft, czyli personalnie Kadyrow – Sieczin musi być zakończony. Wola cara stała się ciałem – wieczorem służby prasowe Kremla poinformowały o przyjęciu prezesa Rosnieftu, a Kadyrow deklarował gotowość zakończenia sporów. Ze swej strony delikatnie wspomniał jedynie, że łatwiej byłoby mu pracować, gdyby finansowanie z centrali było na wyższym poziomie. Czyli norma – dajcie więcej pieniędzy.

Ale to nie jedyne „na kierunku muzułmańskim” spotkanie, jakie wczoraj miało miejsce w Moskwie. Otóż minister Ławrow przyjął Agę Khana IV lidera wspólnoty szyitów – izmailitów. Spotkanie to jest interesujące, z co najmniej trzech powodów. Otóż wyznawcy tego odłamu islamu (łącznie ok. 20 mln ludzi) zamieszkują w zwartych skupiskach pogranicze Afganistanu i Tadżykistanu. Czyli rejon, w którym ostatnio nasiliła się penetracja radykałów islamskich. Grozić to może destabilizacją sytuacji wewnętrznej w tym kraju, na czym Rosji rozbudowującej tam swą bazę i obecność wojskową zupełnie nie zależy. Po drugie, znany ze swego bogactwa Aga Khan, nazywany ze względu na rozmiary swej charytatywnej aktywności muzułmańskim Sorosem, zadeklarował wsparcie dla powołanego przez Rosjan, specjalnego funduszu mającego odbudować syryjską Palmyrę. To ważne działanie z zakresu rosyjskiego soft – power w Syrii. Moskwa nie chce uchodzić za kraj, którego domeną jest jedynie wojna. Choć na tym polu jej aktywność jest zdecydowanie lepiej zauważalna. Choćby dwie informacje z dnia wczorajszego – w Syrii zginął rosyjski „doradca wojskowy” w randze majora, oraz pojawił się nowy oddział rosyjskich najemników. Grupa nazywa się Turan, i składa się z kaukaskich (to chyba wyjaśnia, dlaczego pozycja Kadyrowa jest nadal na Kremlu mocna) specnazowców w liczbie od 800 do 1200. I wreszcie trzeci, chyba najciekawszy z możliwych powodów spotkania Ławrowa z Agą Khanem. Otóż ten ostatni jest osobiście zaprzyjaźniony z premierem Kanady Trudeau. Przyjaźń stała się ostatnio powodem skandalu, kiedy to premier, udał się na Wyspy Bahama prywatnym śmigłowcem należącym do przywódcy izmailitów, czego zabrania mu prawo. A skoro Kanada, to oczywiście pojawia się kwestia Ukrainy.

Wróćmy jednak do spraw syryjskich. Rosjanie zaniepokojeni są trzema przynajmniej kwestiami. Po pierwsze oficjalnie już odrzucili propozycję brytyjskiego ministra Borisa Johnsona, aby przyłączyć się do koalicji antyterrorystycznej tworzonej przez Waszyngton. Zaznaczyli przy tym, iż odmiennie niż Zachód oni dysponują zaproszeniem do interwencji wystawionym przez legalny i uznawany przez świat rząd. A zatem widać na horyzoncie polityczną ofensywę Zachodu w kwestii syryjskiej, którą Moskwa odczytuje, jako preludium nie tylko do odsunięcia Asada, ale również, być może podziału Syrii. Rosjan niepokoi, po drugie i to, że Amerykanie rozbudowują swą bazę lotniczą w strategicznie ważnej prowincji Rakka na północy (jak donoszą rosyjskie media prace budowlane trwają dzień i noc) oraz to, i to trzeci powód zaniepokojenia, że możliwe, a nawet prawdopodobne jest otwarcie frontu na południu. O takiej ewentualności mówił ostatnio w wywiadzie prasowym król Jordanii Abdullach II. Zresztą mogli o tym dowiedzieć się od niego samego – zanim pojechał do Waszyngtonu na spotkanie z Trumpem, był w Moskwie, gdzie rozmawiał z Putinem. O czym? Oficjalnie nie wiadomo, ale można się domyślać. Dziś mówi się o koncentracji sił lądowych Jordanii, wspieranych przez oddziały brytyjskie i amerykańskie. Celem ewentualnej akcji militarnej miałoby być przecięcie kanałów komunikacji, które wykorzystują Irańczycy, będący faktycznymi patronami libańskiego Hezbollahu. Ale nie można też wykluczyć bardziej ambitnego planu – stworzenia na południu Syrii strefy kontrolowanej przez Zachód. Gdyby taki rozwój wydarzeń miał miejsce, to istniałaby strefa południowa od strony Jordanii i Iraku i północna, granicząca z Turcją. Terytorialna władza Asada uległaby znacznej redukcji. I być może mógłby on nawet pozostać wówczas na swoim stanowisku, wspierany przez Rosjan. Ale faktycznie Syria uległaby rozbiorowi – o takim scenariuszu mówi rosyjskim mediom nieujawniony z nazwiska Mansur z klanu Asada, wzywając jednocześnie Moskwę, aby nie dopuściła do takiego rozwoju wydarzeń.

I wreszcie sprawy ukraińskie. Kijów dąży do zerwania relacji gospodarczych z Moskwą. Potrzebny ukraińskiej energetyce węgiel chce kupować w Stanach Zjednoczonych i najprawdopodobniej, odpowiadając na wezwania MFW, uwolni handel ziemią. Ten ostatni krok winien przyczynić się do napływu inwestycji zagranicznych, choć jest na Ukrainie dość mocno kontestowany (ciekawe, że liderką protestu chce stać się Julia Tymoszenko). Przy okazji bardzo mnie interesuje czy polski rząd, zarówno dyplomacja, jak i resorty gospodarcze dostrzegły to, że Ukraina chce kupować węgiel i prywatyzować sektor produkcji żywności. W planie militarnym Rosjanie zaniepokojeni są przygotowaniami, tak twierdzą, ukraińskiej armii do rozpoczęcia natarcia „na pełną skalę” na południu kraju. Cytują wypowiedzi prezydenta Poroszenki, który w trakcie wtorkowej konferencji w londyńskim Chatnam House powiedzieć miał, iż ukraińska armia broni Zachód przed rosyjskim ekspansjonizmem. Moskwa obawia się, że w ślady Kanady, która już zdecydowała o dostarczeniu Kijowowi uzbrojenia, które może być wykorzystane w ewentualnej ofensywie, pójdą inne kraje Zachodu. No chyba, że Kanada zmieni swoją decyzję.

Może z tego powodu z taką uwagą przyglądają się rozwojowi sytuacji we Francji. I wbrew potocznym opinią chyba nie stawiają na panią Le Pen, choć lepiej byłoby powiedzieć, że nie stawiają wyłącznie na nią. Jej ewentualny sukces, zwłaszcza, że oficjalnego wsparcia udziela jej prezydent Putin, znacznie osłabiłby Unię. I na to Moskwa liczy. A jej klęska? Gdyby wygrał prawicowiec Filon nie byłoby chyba z punktu widzenia Kremla najgorzej. Ten polityk powiedział ostatnio, iż „Rosja nigdy nie odda Krymu, który jest rosyjski z historycznego, kulturowego i lingwistycznego punktu widzenia”. Można by pominąć milczeniem historyczną ignorancję i chyba typową w jego ojczyźnie, butę, jaka kryje się za tą wypowiedzią, gdyby nie to, że miała ona miejsce wczoraj, w dniu, w którym międzynarodowy trybunał w Hadze wezwał Rosję do poszanowania kulturowych, językowych i politycznych praw muzułmańskich autochtonów zamieszkujących Krym – Tatarów. A jeśli już jesteśmy przy „lingwistycznym punkcie widzenia” to władze Tadżykistanu poinformowały, że nie będą zgadzały się na to, aby rdzenni mieszkańcy kraju dawali dzieciom cudzoziemskie imiona. Chodzi oczywiście o imiona rosyjskie, zaś posunięcie to jest interpretowane, jako kolejny ruch w „wojnie kulturowej” toczonej przeciw Rosji przez władze republik środkowoazjatyckich. Nawet, jeśli, tak jak w przypadku Tadżykistanu, są one politycznie z Moskwą zaprzyjaźnione a gospodarczo wręcz uzależnione. Jak informuje Financial Times w ciągu ostatnich 20 lat wskaźnik obywateli Kazachstanu, którzy mówią po rosyjski zmniejszył się z 33 do 20 %, w Estonii z 40 do 29, na Łotwie z 33% do 23. O Gruzji lepiej nie mówić – tam tylko 1,1 % ludności mówi po rosyjsku. I tylko Białoruś napawa optymizmem – 75 % mieszkańców używa rosyjskiego. Przynajmniej tak długo, jak zgadza się na to Łukaszenka.

Marek Budzisz/salon24.pl