Radość z tego, że wtedy udało nam się zatrzymać pochód bolszewików nie powinien przesłaniać prostej prawdy, że dzisiaj – choć od tamtej klęski czerwonych minął prawie wiek – oni nadal walczą o nasze dusze. Tyle, że tym razem oni nie są u bram, ale u władzy. I nie chodzi tylko o władzę polityczną, ale nie mniej istotną władzę nad kulturą, mediami, publicznym myśleniem.

Neobolszewicy, neomarksiści wsądzają w nasze myślenie przekonanie, że dla dobra ludzkości i jednostek trzeba poświęcić życie ludzkie (nienarodzonych, chorych, starców), budują w nas przekonanie, że rodzina to przeżytek, że trzeba ją zniszczyć, by wyzwolić uciemiężonych, atakują religię. I odnoszą sukcesy. Ich marsz przez instytucje, przez kulturę, przez nasze umysły trwa. I nie ma wątpliwości, że jeśli chcemy przetrwać (jako wspólnota narodowa, ale przede wszystkim, jako wspólnota wiary) musimy się mu przeciwstawić. A droga jest taka jak w czasie wojny polsko-bolszewickiej. Trzeba wszystko zawierzyć Maryi, zaufać Bogu i walczyć, ale także budować jedność wobec spraw najważniejszych. Bez tego przegramy, a Europa stanie się jednolitym neobolszewickim Babilonem, gdzie chrześcijanie – jak w Związku Sowieckim – będą pozbawieni praw... Oczywiście w imię wolności.

Tomasz P. Terlikowski