Cohn-Bendit, uznany przez władze Francji w latach siedemdziesiątych za persona non grata, po wielu latach niezmąconej ciszy i zapomnienia, w ostatniej dekadzie został zaatakowany za swoją pedofilską działalność. Polityk odpierał oskarżenia, posługując się listem poparcia napisanym przez niektóre osoby, których dzieci miały uczęszczać do eksperymentalnego przedszkola, w którym prowadził swoją perwersyjną działalność.

Okazuje się jednak, że ta linia obrony nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością. Kilka dni temu niemieckim mediom wypowiedzi udzieliła pani Thea Vogel, która przyznała, że pod listem podpisała się wyłącznie z przyczyn politycznych – by bronić Cohn-Bendita przed oskarżeniami „które odnosiły się do faktów mających mieć miejsce 26 lat temu”. Jednocześnie podkreśliła, że nie zapoznała się z treścią zamieszczonych w książce sugerujących przestępstwo fragmentów. Co więcej powiedziała, że jej syn nigdy nie był w przedszkolu, w którym Cohn-Bendit przeprowadzał swoje erotyczne eksperymenty. Cały list okazał się być przekrętem.

Obecnie nie ma więc żadnych świadków, którzy gotowi byliby zeznać, że Cohn-Bendit nie molestował dzieci.

Drugą, a być może nadrzedną kwestią, są postulaty środowiska, w jakim działa polityk, a które w przeszłości były jawnie pro pedofilskie. Dyskutowany tu opis nie jest niczym innym jak ordynarną promocją pedofilii. Nie chodzi bowiem o prywatne wspomnienia, ale o opis i realizację postulatu politycznego, którym miałaby być tzw. „antyautorytarna edukacja”. Rewolucjonistyczne środowisko wycofało się z tej formy realizacji swych pomysłów, dopiero, gdy zorientowało się, że nie ma społecznego przyzwolenia dla pedofili. Co nie oznacza, że w sprzyjających warunkach, nie zechcą do niego powrócić.

Czyż nie jest małym krokiem, w kierunku realizacji tego postulatu, konferencja z udziałem MEN, opisywana w dzisiejszej „Rzeczpospolitej”, otwarcie mówiąca o budowaniu świadomości seksualnej nieletnich?

MCC/C-FAM