Od ponad roku w Strefie Gazy trwają protesty nazywane "Marszem Powrotu". Chodzi w nich głównie o zwrócrenie uwagi świata na los setek tysięcy Palestyńczyków, których rodziny uciekły lub zostały wysiedlone ze swoich domów na terenach zajętych w 1948 roku przez Izrael.

Zgodnie z rezolucją ONZ z 1947 roku tereny te miały przypaść państwu arabskiemu w Palestynie. Spadkobiercy arabskich uchodźców domagają się od Izraela przyznania prawa do powrotu do własnych majątków.

Sytuacja wbrew pozorom jest zupełnie inna od sytuacji żydowskich roszczeń wobec Polski. Różnica polega na tym, że prawowici właściciele tzw. nieruchomości pożydowskich w Polsce, jak i ich spadkobiercy mogą swobodnie wystąpić do polskiego sądu o zwrot zajętego po 1945 roku mienia. Z kolei w przypadku palestyńskich roszczeń wobec Izraela, procesy sądowe są niemożliwe.
Ponadto na roszczenia palestyńskie, Izrael odpowiada kontrroszczeniami. Po 1948 roku, gdy powstało państwo żydowskie, z krajów arabskich wypędzonych zostało 850 tysięcy tamtejszych Żydów. Teraz o to mienie upomina się Izrael.

- Bliskowschodni Żydzi nie zrezygnowali ze swojej własności. Marzą, że gdy na Bliskim Wschodzie podpisany zostanie pokój, będą mogli je odzyskać. Szczerze mówiąc, trudno jednak wyobrazić sobie, żeby rządy Iraku, Jemenu, Maroka czy Syrii oddały cokolwiek obywatelom Izraela – twierdzi dr Esther Meir-Glitzenstein, historyk specjalizująca się w dziejach bliskowschodnich Żydów z izraelskiego Uniwersytetu Negew.

Roszczenia Palestyńskich uchodźców lub ich spadkobierców nie mają szans realizacji. Od kwietnia ubiegłego roku trwają więc protesty nazywane "Marszem Powrotu". Izraelscy snajperzy zastrzelili ponad 100 osób, a kilka tysięcy zdążyli ranić.

tag/rp.pl/