Dziennikarze i publicyści, którzy chcieli zrobić z Franciszka hipisa czy pacyfistę znowu musieli się rozczarować. Niektórzy z nich – choćby na portalu naTemat.pl – zaczęli już głosić, że papież mówi Terlikowskim. A przecież papież Franciszek mówiąc o tym, że społeczność międzynarodowa powinna zastopować rzeź chrześcijan (i nie tylko) przypomniał tylko najbardziej podstawowe prawdy moralność chrześcijańskiej.

To ostatnie bowiem, wbrew temu, co opowiadają rozmaici „fachowcy” nigdy nie było pacyfistyczne. W chrześcijańskim myśleniu funkcjonuje idea wojny sprawiedliwej (obronnej), której nikt nigdy nie zakwestionował. I nawet jeśli w ostatnich latach sami papieże niechętnie się do niej odwoływali, to wynikało to głównie z faktu, że wojny w ostatnich czasach nieczęsto można było z tej perspektywy oceniać, a do tego od oceny tego typu są przywódcy państw. A jakby tego było mało jakakolwiek wojna w minionym latach – o których przerwanie apelował choćby św. Jan Paweł II – mogła łatwo przekształcić się w konflikt światowy. I stąd ciągłe apele o pokój.

W tym przypadku zresztą wcale nie trzeba odwoływać się do konceptu wojby sprawiedliwej. Tu mamy do czynienia z koniecznością obrony mordowanych. I w takiej sytuacji chrześcijaństwo nigdy nie wzywało do bierności, do obserwowania jak morduje się kobiety, dzieci i starców, ale do reakcji. Inna postawa byłaby grzechem zaniedbania, przyzwolenia, współudziału i milczącej akceptacji dla Holokaustu chrześcijan. Gdy morderca zabija swoje ofiary chrześcijanin musi zareagować. Jeśli tego nie robi, to nie jest pacyfistą, ale tchórzem. Na dialog, rozmowę jest czas, gdy powstrzymamy zabójcę. I w takim właśnie momencie znajdujemy się teraz. Papież Franciszek tylko o tym (bardzo zresztą ostrożnie, zastrzegając, że nie chodzi o bombardowanie czy wojnę, a jedynie o „zastopowanie” przemocy) przypomniał.

Tomasz P. Terlikowski