Jason: Erin podeszła do mnie po konferencji, jaką wygłosiłem w jej szkole średniej. Przez pierwsze lata szkoły prowadziła hulaszcze życie, a teraz płaciła za to wysoką cenę.

Po tym, jak zaraziła się zaraźliwym szczepem wirusa brodawczaka ludzkiego (HPV), przeszła cztery operacje macicy w celu usunięcia tkanki nowotworowej. Ponieważ lekarze wycięli znaczną część jej macicy, obecnie, cytując ich diagnozę, jest w stanie „niewydolności cieśniowo-szyjkowej”. Erin szlochała: „Jeżeli kiedykolwiek zajdę w ciążę, nigdy nie będę mogła jej donosić. Nigdy nie będę miała dzieci”. Kiedy już pocieszyłem ją najlepiej, jak umiałem, przytuliłem ją mocno, a potem patrzyłem, jak ściera rozmazany tusz z policzków, idąc w stronę korytarza, by wtopić się w tłum uczniów, którzy nie mieli pojęcia o jej cierpieniu.

Wyobraź sobie, co by było, gdyby mogła cofnąć czas do nocy, kiedy zaraziła się HPV. Gdyby wtedy wiedziała to, co wie dziś, z jaką łatwością przyszłoby jej wybrać wstrzemięźliwość! Jak wyzwalająca wydałaby się jej taka decyzja! Jak bardzo bez znaczenia wydałoby się jej te kilka chwil przyjemności w porównaniu z darem płodności!

Ta młoda kobieta to tylko jedna z wielu milionów kobiet, których płodność została naruszona przez choroby przenoszone drogą płciową. Być może nigdy się nad tym nie zastanawiałaś, ale wyobraź sobie, jak wielu ludzi mogłoby dziś żyć, gdyby choroba nie zniszczyła płodności ich potencjalnej matki? Podczas gdy niektóre choroby przenoszone drogą płciową powodują niewielkie podrażnienia i dyskomfort, inne są zdolne zmienić bieg ludzkiej historii. To wcale nie przesada. Jeśli taka choroba spowoduje u kobiety niepłodność i ani jedno jej dziecko nie przyjdzie na świat, nie będzie też jego ewentualnych dzieci ani wnuków. Z czasem powoduje to wyrwę, która nie dopuszcza do narodzin kilkudziesięciu, a nawet kilkuset osób.

Dlatego kiedy kobieta praktykuje cnotę czystości, strzeże nie tylko własnego ciała. Chroniąc skarb swojego łona, czyni ze wstrzemięźliwości wyraz matczynej miłości, która stoi na straży istnienia niezliczonych pokoleń. Gdyby przedstawiano młodym dziewczynom ideę czystości w taki sposób, o ileż łatwiej byłoby im dostrzec związek pomiędzy miłością a czystością!

Świat uważa taką logikę za głupią. Nie bądź taka sztywna. Po prostu się zabezpiecz. Ci, którzy promują przestarzałą koncepcję bezpiecznego seksu, popełniają dwa poważne błędy. Po pierwsze, przeceniają skuteczność prezerwatywy w zapobieganiu chorobom. W pewnym badaniu naukowcy objęli obserwacją czterysta studentek przez okres około pięciu lat. W ciągu tego czasu 60 procent dziewczyn złapało HPV. Naukowcy zauważyli: „Każdorazowe stosowanie męskich prezerwatyw z nowym partnerem nie zapewniło ochrony". Szkoda, że ci naukowcy nie poinformowali kobiet o ograniczeniach prezerwatywy, zanim te zgłosiły się do badania.

Po drugie, nazywanie seksu „bezpiecznym” tylko dlatego, że stosuje się kawałek lateksu, to gruba przesada. Wyobraź sobie, że podchodzi do nas młoda, zapłakana kobieta, po zakończeniu związku, w którym dochodziło do współżycia. Powiedzmy, że straciła dziewictwo, a teraz jest załamana, widząc, jak jej były chłopak flirtuje z innymi dziewczynami kilka tygodni po tym, gdy mówił jej, że „nigdy nie czuł czegoś takiego do jakiejkolwiek dziewczyny”. A teraz wyobraź sobie, że pocieszylibyśmy ją, mówiąc: „E tam, głowa do góry. Nie zaszłaś w ciążę. Nie złapałaś żadnej choroby. Jesteś bezpieczna!”.

Bezpieczna? Ona jest zdruzgotana. Promowanie bezpiecznego seksu ma taki sam sens jak mówienie dziecku, żeby włożyło kask, kiedy idzie się bawić na jezdnię. Podobnie jak kask daje tylko częściowo zabezpieczenie jakiejś części ciała, prezerwatywa daje tylko częściową ochronę całej kobiety. Tak naprawdę, idea bezpiecznego seksu jest poniżająca, bo redukuje kobietę do jej genitaliów. Tak długo jak one są zabezpieczone, dziewczyna jest bezpieczna. A może by tak zapewnić jej kompleksowe bezpieczeństwo?

Niektórzy sprzeciwiają się takiej koncepcji, mówiąc: „Daj spokój. Nikt nie mówi, że prezerwatywa chroni przed uczuciowym aspektem seksualności”. Problem jednak polega na tym, że nikt nie wydaje się tym przejmować. Kultura stała się tak zblazowana, że wydajemy miliardy dolarów na rozdawanie prezerwatyw, nie ucząc ludzi różnicy pomiędzy miłością a pożądaniem.

W morzu informacji, jakie przekazuje się w edukacji seksualnej, brak tej jednej, podstawowej, wydaje się zadziwiający. Współczesna koncepcja seksualności jest tak bardzo pozbawiona szacunku i  tajemnicy, że nic dziwnego, iż chyba nigdy wcześniej nie mieliśmy do czynienia z tak wielką liczbą ludzi nią rozczarowanych. Na każdy problem „Cosmopolitan” oferuje setkę nowych lekcji pożądania, twierdząc, że samo zapamiętanie technik seksualnych wystarczy, by przybliżyć kobiety do satysfakcji, której pragną. A może mężczyzny, za którego warto wyjść, wcale aż tak bardzo nie interesuje, czy jesteś „w tym” dobra? Osobiście uważamy, że każdy chłopak, który jest ciebie wart, będzie na tyle romantyczny, żeby wyrzucić twoje „Cosmo” do śmieci, po to, abyście oboje jako mąż i żona mogli uczyć siebie nawzajem tajemnicy ludzkiej miłości.

kad/opoka.org.pl